sobota, 30 marca 2013

Rodzina ach rodzina


Jeśli istnieją lektury idealne na święta, z całą pewnością należy do nich najnowsza książka Małgorzaty Musierowicz pt. „McDusia”. Akcja 19 tomu „Jeżycjady” rozgrywa się, co prawda w czasie świąt Bożego Narodzenia, patrząc jednak na aurę za oknem, można śmiało stwierdzić, że wszystko się zgadza. Tegoroczną Wielkanoc także zapamiętamy przecież, jako białe święta.


Z uwagi na szczególny okres książkowo nadal pozostaje w klimatach rodzinnych. Tym razem zdecydowanie lżejszego kalibru, niż w poprzedniej recenzji. Nastał bowiem czas relaksu, w którym warto sięgnąć po mniej absorbującą, przy tym jednak równie wartościową lekturę. Do czytania książek Musierowicz nie trzeba specjalnie nikogo zachęcać. Od lat cieszą się one bowiem niesłabnącą popularnością. W ciągle zmieniającym się świecie, przynoszą spokój i ukojenie. Pierwsze książki cyklu czytałam pod koniec podstawówki. Od tego czasu minęło sporo lat, ale po kolejne odsłony „Jeżycjady”, sięgam z tą samą przyjemnością. Lektura przypomina wycieczkę w lubiane, dawno nie widziane miejsce, w którym poruszamy się dobrze znanymi, wydeptanymi ścieżkami. Odkryte zmiany krajobrazu budzą natomiast wyłącznie pozytywne emocje.


Najważniejszymi wydarzeniami w tomie, z którymi związane są liczne perypetie bohaterów są: przyjazd Magdy – nastoletniej córki Kreski oraz ślub Laury – córki Gabrysi z Adamem. Od chwili pojawienia się na ul. Roosevelta tytułowa bohaterka staje się obiektem westchnień Ignacego Grzegorza Stryby, wzbudza niechęć u jego kuzyna Jóźinka, któremu romantyczne porywy serca są całkowicie obce. Propagująca zdrowy tryb życia Ida krytykuje natomiast zamiłowanie przejezdnej do frytek i innych fast foodów. Postacią wiodącą jest też Laura, która, chcąc uniknąć słynnego u Borejków ślubnego fatum swój zaplanowała bardzo dokładnie. Jak wiadomo licho nie śpi, a diabeł tkwi w szczegółach. Dzięki temu możemy śledzić gorączkowe próby zapanowania nad sytuacją, setnie się przy tym bawiąc.

W „McDusi” znajdziemy wszystko to, co zdecydowało o popularności serii. Gwałtowne kłótnie i wybuchy złości są tu zręcznie wymieszane z filozoficzno - polonistycznymi dyskusjami toczonymi przy kuchennym stole. Dialogi skrzą się humorem. Nad wszystkim unosi się pełna ciepła i miłości atmosfera, okraszona dodatkowo zapachami smakołyków przygotowywanych przez nestorkę rodu Milę Borejko. Nie brakuje również porywów namiętności i związanych ze świętami chwil wzruszenia. Wszystko to sprawia, że w ten literacki świat wchodzimy z ogromną przyjemnością i mamy ochotę zostać w nim na dłużej. Choćby po to, by wśród członków tej rodziny idealnej naładować własne akumulatory i być może przenieść niektóre wzorce zachowań do własnej. Czego wszystkim, nie tylko od święta życzę.


Ocena: 7/10
M. Musierowicz, „McDusia”, Wydawnictwo Akapit Press 2012.



czwartek, 28 marca 2013

Sceny z życia rodzinnego


Lektura „Książki” Mikołaja Łozińskiego jest jak oglądanie albumu ze starymi rodzinnymi fotografiami. 

Na niektóre patrzymy ze wzruszeniem i czułością. Inne są świadectwem mniej przyjemnych chwil i mamy ochotę je wyrzucić. 

Takie seanse zawsze jednak budzą emocje i karzą odpowiedzieć sobie na pytania, czy w rodzinie faktycznie jest siła, czy też dobrze wychodzi się z nią jedynie na zdjęciach?


„Książka” wpadła mi w ręce z dużym opóźnieniem, całkiem niedawno. Co prawda już wcześniej słyszałam o niej pochlebne opinie i miałam zamiar przeczytać, później jednak zgubiła się w gąszczu innych, nie cierpiących zwłoki lektur. Aż w końcu nadszedł jej czas. Do wyciągnięcia jej z bibliotecznej półki dodatkowo zachęcił mnie prosty, a jednocześnie zuchwały tytuł. Pomyślałam: sprawdźmy, czy zawartość faktycznie zasługuje na to zaszczytne miano.


Fragmenty zamieszczone na skrzydełkach okładki, sugerowały klasyczną opowieść biograficzną, ewentualnie sagę rodzinną. Takie wnioski okazały się zbyt pochopne. Konstrukcja „Książki” wymyka się bowiem tak jednoznacznym klasyfikacjom. Okazuje się, że autor co prawda zajął się w tekście historią własnej rodziny, zrobił to jednak w bardzo oryginalny, nietuzinkowy sposób. Opowiada losy swoich bliskich poprzez przedmioty, z którymi byli silnie związani, bądź, z którymi nierozerwalnie się mu kojarzą.

Opowieść zaczyna się od szuflady, dzięki której poznajemy drugą żonę dziadka ze strony ojca, dla której porzucił on babcię Łozińskiego. Kobieta mieszka w Szwajcarii i cierpi na chorobę Alzheimera, co nie ułatwia badania skomplikowanych relacji. Dalej mamy telefon i ekspres do kawy, które mają sportretować rozwiedzionych rodziców. Zeszyt jest z kolei próbą przedstawienia punktu widzenia dziecka i jego sposobów na poradzenie sobie z tą trudną sytuacją. Klucze i obrączka przybliżają z kolei postacie dziadków ze strony mamy. Koleje ich życia również okazują się dalekie od sielanki. Matka mimo rozwodu z ojcem cały czas jest zmuszona mieszkać z nim w jednej kamienicy. Historie rodzinne przerywane są głosami członków familii, którzy początkowo cieszą się, że będą bohaterami „Książki”, później mają jednak coraz więcej wątpliwości i zastrzeżeń do tego, o czym z pewnością nie wypada pisać.

W skomplikowane relacje bohaterów wpisane zostały również niektóre wydarzenia z historii Polski, które siłą rzeczy krzyżowały się z historią rodziny. Wojna, komunizm, marzec 1968, stan wojenny zostały tu jednak tylko zasygnalizowane. Trzeba jednak przyznać, że zdanie: „Tata przez cały dzień rozwozi polędwicę po wszystkich braciach i siostrach dziadka. Po 1968 roku nie będzie mu to już zajmowało całego dnia” ma dużo większą siłę rażenia niż wielostronicowe opisy.

„Książka” jest zbiorem krótkich, przypominających kadry filmowe scen. Autor nie chce opowiedzieć, wyjaśniać wszystkiego do końca. Każdego z bohaterów opisuje za pomocą kilku gestów, detali otoczenia, zasłyszanych w rozmowach mocno brzmiących zdań. Ten minimalizm, niedopowiedzenia momentami robią piorunujące wręcz wrażenie. Nie ma tu również chronologii zdarzeń. Zabieg ten miał na celu podkreślenie, że zarówno zmarli, jak i żywi są częścią tej samej historii.

Charakterystyczna w „Książce” jest także narracja. O bardzo osobistych rzeczach Łoziński pisze z dużą powściągliwością, usiłując zachować dystans. W żaden sposób nie ocenia członków swojej rodziny, ale też nie stara się ich wybielać, usprawiedliwiać. Próbuje jedynie z dużą dozą empatii zrozumieć ich wybory i decyzje, by odnaleźć swoje miejsce w rodzinnej układance.

 Niepozorna pod względem wielkości „Książka”, to niezwykle poruszająca, wartościowa lektura. Jej napisanie z pewnością nie przyszło pisarzowi łatwo, a publikacja wymagała sporej odwagi. Za fasadą powściągliwości, kryje się bowiem wulkan  niekoniecznie pozytywnych emocji. Pozostaje jedynie pogratulować autorowi i życzyć, by jego kolejne powieści dorównały poziomem poprzednim.

Ocena: 7/10
M. Łoziński, „Książka”, Wydawnictwo Literackie 2011.

piątek, 22 marca 2013

Ona


Teresa Torańska była uznawana za jedną z najwybitniejszych polskich dziennikarek. Jej książka „Oni” – wywiady z komunistycznymi decydentami, stała się światowym bestsellerem i weszła do kanonu lektur obowiązkowych na wydziałach nauk społecznych i politycznych uniwersytetów w wielu krajach. 

Młodzi adepci dziennikarstwa na jej tekstach uczą się warsztatu. „Ja, My, Oni” – to zapis jednej z ostatnich rozmów z autorką, przeprowadzonej przez Małgorzatę Purzyńską. Wywiad daje możliwość poznania drogi zawodowej, a przede wszystkim metod i  zasad, którymi kierowała się ona w swojej pracy.

We wstępie do wywiadu Mariusz Szczygieł napisał: „Teresa Torańska, poza tym, że przeprowadzała wspaniałe rozmowy, dostarczała pewien deficytowy towar. Kto jej nie znał, mógł nie wiedzieć, że ze szczerego serca zajmowała się dystrybucją. I to darmową. Czasem raz, czasem kilka razy w tygodniu przynosiła nam do redakcji energię. Obdzielała nią wszystkich i nic za to nie chciała. Rzucała się na życie z większym apetytem niż na jedzenie. … Teresa nie miała żadnego lęku przed postaciami, które budzą respekt. Nigdy nie rozmawiała na klęczkach.”

W książce padają przede wszystkim pytania o początki kariery zawodowej, którą Torańska rozpoczęła na początku lat 70., współpracując z tygodnikami „Argumenty”, „Światowid”, „Kultura”, „Polityka”. W latach 80. , zaś z „Tygodnikiem Solidarność”. Było to tuż po skończeniu w 1969 roku Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego oraz podyplomowego Studium Dziennikarskiego. Pojawiają się także pytania o życie prywatne, z których dowiadujemy się m.in., że Torańska urodziła się w 1944 roku w miejscowości Wołkowysk, na terenie dzisiejszej Białorusi. Jej rodzice byli nauczycielami, miała siostrę.

Na 130 stronach tekstu najwięcej miejsca zajmują jednak pytania o warsztat pracy dziennikarki, sposób doboru rozmówców, klucz do przeprowadzenia każdej z nich. Jest to zdecydowanie najciekawsza część książki, bo Torańska zdradza kulisy swoich  najważniejszych rozmów, które poniekąd, stały się „klasykami” gatunku.

O konstruowaniu rozmów:
„Najważniejsze jest pierwsze zdanie, często jest to pytanie, ale może być również odpowiedź. Dzisiaj, kiedy czytelnik nie ma czasu zagłębiać się w tekst, trzeba go od razu chwycić za gardło i wciągnąć w środek rozmowy. I to jest najtrudniejsze…”
O mistrzach w zawodzie:
„W dziennikarstwie to podstawa. Trzeba mieć osobę, która cię goni i krytykuje. Żadne studia nie zapewnią ci wiedzy o zawodzie. Liczy się praktyka. Czy studium dziennikarskie coś mi dało? A co dają studia? To jest kilka lat czytania, chodzenia do teatru, latania do kina, poznawania ludzi i świata – na tym to polega.”
O doborze bohaterów:
„Wybieram, ponieważ interesuje mnie jakiś problem. Piszę o tym, co chcę sama dla siebie rozszyfrować. Dla mnie życiorys jest tylko kanwą, na której mogę osadzić problem…”
O ciekawości:
„Ciekawość – czy tego można się nauczyć? Czasami udzielam wywiadów telewizyjnych, są osoby, z którymi nie chce się rozmawiać. Siadam w studiu i widzę pustkę w oczach. W ogóle ich to nie interesuje… Myślą o tym, jak mają włoski ułożone, oczy podmalowane. W gruncie rzeczy ważne jest: ja tu siedzę i się prezentuje.”

Mistrzyni wywiadu, to określenie było wielokrotnie używane w stosunku do zmarłej niedawno ( 2 stycznia 2013 r.) Teresy Torańskiej . Wydaje mi się, że zaprezentowane powyżej wypowiedzi w pełni uzasadniają tę opinię i wyjaśniają czytelnikom, w czym tkwił sekret tego mistrzostwa.

Z „Ja, My, Oni”, wyłania się obraz osoby zafascynowanej swoją pracą, ciekawej ludzi i świata, a przede wszystkim niezwykle rzetelnej i skrupulatnie przygotowującej każdy tekst. Torańska należała do „starej” szkoły dziennikarstwa, w której liczyło się sprawdzenie informacji u źródła i jej staranne przygotowanie przed podaniem do publicznej wiadomości. W czasach chwytliwych newsów i pogoni za sensacją, taka postawa jest niestety coraz rzadziej spotykana. Śmierć dziennikarki to ogromna strata dla całego, przeżywającego kryzys, cierpiącego na brak autorytetów środowiska. Trudno sobie bowiem wyobrazić, by ktokolwiek był w stanie ją zastąpić. Na szczęście pozostały tomy rozmów i filmy dokumentalne, które są nie tylko doskonałą lekcją historii, ale również warsztatu dziennikarskiego. Z pewnością, warto się z nimi zapoznać.

Ocena: 8/10
„Ja, My, Oni”, Teresa Torańska w rozmowie z Małgorzatą Purzyńską, Wydawnictwo Agora 2013.

*Książkę zrecenzowałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Agora http://kulturalnysklep.pl/JAMYONI/pr/-ja--my--oni--teresa-toranska-w-rozmowie-z-malgorzata-purzynska-.html?param=sklep_new_6

piątek, 15 marca 2013

Berlin szalony



Publikacja „Berlin. Szalone lata dwudzieste, nocne życie i sztuka”, to interesująca podróż w czasie do złotego okresu niemieckiej metropolii. Iwona Luba opisuje drogę Berlina od dużego, lecz prowincjonalnego miasta do centrum nowoczesnej nauki, techniki, kultury i sztuki.


Autorka wykłada w Instytucie Historii Sztuki na Uniwersytecie Warszawskim. Prowadzi badania nad polską i europejską sztuką XIX i XX wieku. Ponadto była organizatorką wystawy „Rok 1955”, z 2005 roku.

Książka jest przekrojowym opracowaniem, opisującym w kolejnych rozdziałach narodziny metropolii, architekturę, życie codzienne i artystyczne. Poza tym, znajdziemy zapisy dotyczące rozwoju teatru, kabaretu, rewii oraz filmu. Wszystko, to dotyczy najjaśniejszego okresu w historii stolicy Niemiec – Republiki Weimarskiej.

Z tekstu wyłania się obraz miasta pulsującego energią , w którym kwitło życie towarzysko-kulturalne. Toczyło się ono głównie w licznych kawiarniach i restauracjach, gdzie pojawiły się pierwsze kabarety. Zdecydowanie ulubioną rozrywką berlińczyków w tamtym czasie było kino. UFA – największa i najsłynniejsza wytwórnia filmowa międzywojennej Europy, śmiało konkurowała z hollywoodzką fabryką marzeń. Pola Negri i Marlena Dietrich zyskały status światowych gwiazd kina.Za sprawą Maxa Reinhardta teatr stał się dostępny dla mas. Dodatkowo rozsławili go także Bertolt Brecht i Kurt Weill. W sztuce okresu Republiki Weimarskiej panował, natomiast dadaizm i nowa rzeczowość.

Berlin w XX-leciu międzywojennym był również miastem o dużej swobodzie obyczajowej i tolerancji. Ciągnęli tam homoseksualiści i transwestyci z całej Europy. Nie brakowało również ciemnych zaułków, pełnych pań, wykonujących najstarszy zawód świata. Był to również czas rewolucji w sferze emancypacji kobiet. Można śmiało powiedzieć, że za sprawą mody narodziła się zupełnie nowa kobieta. Taka, która nie bała się wykorzystywać elementów garderoby, dotąd zarezerwowanych dla mężczyzn i odważnie prezentująca krótką, „drapieżną” fryzurę.

Metropolia miała też inną, bardziej „stateczną” twarz. Doskonale funkcjonowały tu liczne koncerny prasowe i wydawnictwa. Jedną z ulubionych form spędzania wolnego czasu były wycieczki za miasto, nad jezioro, spacery po parkach oraz uprawienie licznych sportów. Prężnie rozwijała się nauka, do czego niewątpliwie przyczyniał się m.in., mieszkający tam Albert Einstein. W architekturze dominował, natomiast funkcjonalizm.

Główną zaletą wydawnictwa jest przede wszystkim bardzo staranne wydanie. Tekst opatrzony został licznymi fotografiami. Przy opracowaniu wykorzystano bardzo bogaty materiał źródłowy. Wszystko to sprawia, że całość ma dużą wartość edukacyjno-poznawczą. Jak często bywa w przypadku wszelkich przekrojów, jedne zagadnienia zostały omówione szerzej, inne bardziej powierzchownie. Jest to z pewnością spowodowane ograniczeniami formalnymi, koniecznością zmieszczenia się w określonej objętości. Bez cienia wątpliwości należy przyznać jednak, że autorka wykonała niezwykle solidną pracę, z którą warto się zapoznać.

Ocena: 7/10
I.Luba, „Berlin. Szalone lata dwudzieste, nocne życie i sztuka”. Wydawnictwo Naukowe PWN 2013.

*Książkę zrecenzowałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Naukowego PWN. http://www.dwpwn.pl/

piątek, 8 marca 2013

Powtórka z Samotności


Po nieudanym „Fejsowym” eksperymencie Janusz Leon Wiśniewski postanowił wrócić do korzeni. „Miłość oraz inne dysonanse”, napisana wraz rosyjską pisarką – Iradą Wownenko to kolejna w jego dorobku historia nieszczęśliwej miłości. Fani autora z pewnością będą usatysfakcjonowani, krytycy zyskają spore pole do popisu.


Po „Samotność w sieci” – pierwszą książkę Wiśniewskiego, która ukazała się w 2001 roku, sięgnęłam pod presją zachwyconego otoczenia, z czystej ciekawości. Muszę przyznać, że ta niezwykle smutna historia miłosna z idealnym Jakubem w roli głównej szybko mnie wciągnęła. Kolejne powieści autora były dużo słabsze, powielały schematy zawarte w bestsellerowym wzorcu. Uznawałam je jednak za niegroźne zjawiska, spełniające oczekiwania sporej grupy czytelników. „Przegięciem” było, natomiast wydanie tworu pt. „Na Fejsie z moim synem”. Ten surrealistyczny tekst sprawił, że przestałam traktować twórcę poważnie. Zapowiedź najnowszej książki przeczytałam z dużą ulgą. W myśl zasady, że najbardziej lubimy te piosenki, które już znamy.


„Miłość oraz inne dysonanse” w całości jest, bowiem powrotem do tego, co czytaliśmy już w pierwszych książkach autora. Jest dwoje głównych bohaterów. Ona Anna – nieszczęśliwa w swoim małżeństwie Rosjanka i on – Struna – szukający swojego miejsca po dotkliwej stracie Polak. Para zmierza ku sobie po usłanej licznymi przeszkodami drodze. Poza wątkiem wiodącym pojawia się cała grupa barwnych postaci. Każda z nich nosi w sobie dramatyczną historię swojego życia. Areną do ich przekazania staje się szpital psychiatryczny w Pankow, gdzie na jakiś czas trafia Struna. Tam też poznajemy jego przyjaciół: genialnego naukowca - Svena, narkomana – Joshuę oraz lesbijkę Magdę. Podobnie, jak w poprzednich powieściach spotkane przez głównego bohatera osoby stają się pretekstem do snucia opowieści. Wszystko to zostało okraszone dużą dawką muzyki, poezji i oczywiście teorii naukowych, którymi autor stara się tłumaczyć uczucia.

Trzeba przyznać, że Wiśniewski jest specjalistą w opowiadaniu wyciskających łzy historii. Na 470 stronach powieści znajdziemy cały wachlarz rozmaitych nieszczęść. Wszyscy, których urzekła atmosfera melancholii z pierwszej powieści autora i mają ochotę zanurzyć się w niej ponownie, by złagodzić swój kiepski stan będą zachwyceni. Krytycy słusznie wytkną twórcy stosowanie kalek i powielanie schematów. Nie ma tu, bowiem mowy o jakimkolwiek kreowaniu literackiej rzeczywistości. Jest jedynie zmiana dekoracji i podstawienie nowych danych do raz zastosowanego, dobrze znanego wzoru.

Oczywiście nie ma nic złego w stosowaniu sprawdzonego przepisu, który już raz przyniósł sukces. Trudno wymagać od autora, by zabił kurę znoszącą złote jajka. Wiśniewski nie jest pierwszym, który stosuje szablony w literaturze. Robią to również Zafon, Coelho, Carroll i wielu innych. Obrażanie się na to zjawisko nie ma sensu. Zawsze można przecież dokonać innego wyboru lekturowego. Obawiam się tylko, że dalsze stosowanie chwytliwych sztuczek marketingowych bez progresu warsztatowego, sprawi, że Wiśniewski już zawsze będzie klasyfikowany jako autor popularnych czytadeł, które z literaturą mają niewiele wspólnego.

Ocena: 5/10
J.L. Wiśniewski, I. Wownenko, „Miłość oraz inne dysonanse”, Wydawnictwo Znak 2012.

sobota, 2 marca 2013

Bardzo Dziki Zachód


Powieść Patricka De-Witta pt. „Bracia Sisters” z jednej strony nawiązuje do najlepszych tradycji westernu, z drugiej łączy w sobie elementy czarnego humoru, absurdu i liryzmu, rodem z filmów braci Coen. Lektura obowiązkowa dla wszystkich, którzy szukają powiewu świeżości we współczesnej literaturze.


Nigdy nie byłam fanką westernów. Nie pociągały mnie walki rewolwerowców, rozlew krwi i duszna atmosfera saloonów. Nie sądziłam, że kiedykolwiek zmienię zdanie. W poszukiwaniu odskoczni od dotychczasowych lektur, trafiłam na entuzjastyczną recenzję książki De-Witta w audycji radiowej Trójki pt. „Książki z najwyższej półki” i postanowiłam dać jej szansę.


Historia dwóch braci – Charliego i Eliego Sisters, którzy na zlecenie swojego szefa - Komandora wyruszają do Kalifornii, by zabić jego największego wroga Warma, wciąga i urzeka od pierwszych stron.

Każdy z krótkich rozdziałów tej książki jest scenką, w której poznajemy lepiej braci i ich codzienność w drodze do celu. Każdy z nich mógłby być także osobną opowieścią. W czasie długiej podróży panowie Sisters prowadzą filozoficzne dyskusje o życiu, odwiedzają okoliczne miasteczka, oddając się w nich rozlicznym uciechom. Tylko od czasu do czasu, jakby od niechcenia wracają do swojej profesji, zabijając którąś z napotkanych na drodze barwnych postaci. Niech was jednak nie zmyli ta sielankowość. Choć Trup w „Braciach Sisters” być może nie ścielę się, tak gęsto, jak w innych westernach, to nie brakuje tu brutalnych, krwawych scen, które z pewnością zadowolą fanów klasyków gatunku.

Tym, co wyróżnia i stanowi o wyjątkowości powieści De-Witta jest niewątpliwe narracja i brak sztampy w kreśleniu bohaterów. Bardzo szybko okazuje się bowiem, że Charlie i Eli w niczym nie przypominają bohaterów westernu. Eli, będący narratorem marzy o wielkiej miłości, tęskni za matką i z wzruszającą czułością opiekuje się swoim koniem Baryłką. Te cechy nie przeszkadzają mu jednocześnie, by w razie potrzeby stać się bezwzględnym mordercą. Charlie, który mianuje się przywódcą wyprawy jest dużo bardziej stanowczy i twardy, kocha pieniądze i władzę. Postawa brata również na niego wywiera jednak duży wpływ.

Uwagę przykuwa także prowadzona przez Eliego, pełna liryzmu narracja. Głośny śmiech, który towarzyszy nam w lekturze jednego rozdziału przy kolejnym zamienia się w przerażenie, wywołane brutalnym opisem mordu dokonanego przez tą „niewinną spółkę”. Nie brak tu również rozważań egzystencjalnych.

Panowie Sisters mają na koncie liczne występki, nadużywają alkoholu i korzystają z uciech życia w licznych saloonach. Powinni więc budzić naszą niechęć, a jest odwrotnie. Od pierwszych stron trzymamy kciuki za powodzenie ich misji, z coraz większym zdziwieniem stwierdzając, że lubimy tych morderców. Dzięki ludzkiej twarzy, którą pokazują od czasu do czasu, cynizmowi Charliego i romantyzmowi Eliego jesteśmy w stanie wybaczyć im każdą niegodziwość. Wszystko to sprawia, że „Bracia Sisters” są doskonałą rozrywką, na wysokim poziomie. Bohaterowie stworzeni przez De-Witta mają szansę przetrwać wiele literackich mód i zagościć w jej historii na dłużej.

Ocena: 8/10
P. DeWitt, „Bracia Sisters”, Wydawnictwo Czarne 2013.

*Książkę zrecenzowałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Czarne http://czarne.com.pl/katalog/ksiazki/bracia-sisters