czwartek, 28 marca 2019

Sceny z życia


„Migawki” to zbiór błyskotliwych miniatur z pogranicza eseju i felietonu. Codzienne zdarzenia, podróże, doniesienia prasowe, zdjęcia, stają się dla Claudio Magrisa pretekstem do rozważań o relacjach międzyludzkich, życiu.

Być może wstyd się przyznać, ale było to moje pierwsze zetknięcie z twórczością Magrisa. Po książkę sięgnęłam, ponieważ bardzo lubię krótkie formy.

Zbiór, zawiera teksty z lat 1999-2016. Naturalnie więc, odbijają się w nich przemiany: obyczajowe, kulturowe, technologiczne, jakie zaszły na przestrzeni tego długiego okresu czasu.

Rozmowa ze skazanymi o literaturze, jest dla Magrisa okazją do skrytykowania rosnącej potrzeby ekshibicjonizmu, braku poszanowania dla prywatności, wywołanego przez powszechny dostęp do mediów społecznościowych i innych środków masowego przekazu. Autor szydzi również z reklam, które według niego w epoce laicyzacji zastąpiły kaznodziei. Jest uważnym obserwatorem. Błyskotliwie komentuje zachowania par, wytyka hipokryzję, brak konsekwencji. Często przegląda się w cudzych zachowaniach, dzięki temu uświadamia sobie niestosowność wielu własnych reakcji. Jednoznacznie opowiada się za wielokulturowością Europy, tolerancją. Ostro wypowiada się również o skostniałych rytuałach świata akademickiego.

Rzadko bezwzględność potrafi równie inteligentnie i szczerze ujawnić własną naturę: wrażliwość jest najlepszą maską egoizmu, jego najskuteczniejszym adwokatem, gdyż przekonanym o tym, co mówi, choćby to była nieprawda. Wszyscy są, jesteśmy, udręczeni i wrażliwi, tak wrażliwi na cudzy ból, że nie chcemy na niego patrzeć, by nie odebrał nam apetytu.*

Magris często posługuje się ironią, sarkazmem. Bywa cyniczny. Z drugiej strony, w jego tekstach znajdziemy wiele empatii, a nawet czułości. Czyni to „Migawki” bardzo różnorodnym zbiorem. Choć ostry ton może nie przypaść do gustu co wrażliwszym czytelnikom, nie można odmówić autorowi błyskotliwości, celności spostrzeżeń, trafiania w sedno problemów.

Obok tekstów wyjątkowych, znajdują się tu rzeczy błahe, odrobinę zbędne. Tych pierwszych jest na szczęście zdecydowanie więcej. Cieszę się, że ta niewielka książka, nie umknęła mojej uwadze. „Migawki’, zachęciły mnie do zapoznania się z wcześniejszą twórczością pisarza.


C.Magris, Migawki, tł. Joanna  Ugniewska,Wydawnictwo Literackie 2019.
*Cytowany fragment pochodzi z omawianej książki.
*Dziękuję Wydawnictwu Literackiemu za przekazanie egzemplarza do recenzji.



piątek, 22 marca 2019

Dziennik.Jeszcze jedno zdanie – Tadeusz Sobolewski


Zapiski Tadeusza Sobolewskiego to dla młodszych doskonała wycieczka po najnowszej historii Polski. Dla starszych okazja do wspomnień i refleksji. Niezależnie od wieku, czyta się jednym tchem.

Sobolewski jest krytykiem filmowym, publicystą. Przez wiele lat był związany z miesięcznikiem Kino. Od 1995 roku pracuje w Gazecie Wyborczej. Współtworzył i współprowadził ( wraz z Grażyną Torbicką) lubiany program Kocham kino w Telewizji Polskiej.

Zawsze pisałem coś w rodzaju dziennika. Nawet w dzieciństwie. Nie zastanawiałem się, po co to robię. Jakbym zbierał materiały do powieści, która nigdy nie zostanie napisana. Pozostają tylko fragmenty.*

Dziennik, rozpoczyna się w czasie trwania stanu wojennego. Sobolewski doskonale oddaje atmosferę tamtego czasu: poczucie beznadziei, zwątpienie, strach, podziały społeczne, potrzebę wspólnotowych doznań, a jednocześnie poczucie osamotnienia, próby dokonania wewnętrznej „emigracji”.

Stan wojenny przedstawia mi się jako ucieczka w absurd wobec niemożliwości rozwiązania rzeczywistych problemów.*

Wiele miejsca poświęca dominującej roli kościoła w tamtym czasie.

Czy wiara się tak upowszechniła? A może tylko nie wstyd jej dziś manifestować? Za moich szkolnych czasów religia była prywatna, nieujawniana publicznie. Za to uwewnętrzniona, odkrywana, czasem na własne ryzyko. Zawsze sprowadzano ją do czegoś innego. A teraz? Nauka i prasa przestały być autorytetami, odkąd okazało się, że zarówno profesor, jak i dziennikarz mogą być takimi samymi szmatami. Sztuka jest słaba, zamieniona w propagandę [także opozycyjna]. Kino, teatr nie wieszczą narodowi, nie są w stanie ludzi poruszyć jak kiedyś. Teatr wylał się na ulice. Religia objawiła się na tym tle jako rozrywka duchowa najłatwiej dostępna. Ludzie chwycili się jej masowo, jak za okupacji. Wyszliśmy z bezpiecznego światka. *

Kościół w latach 80. , jawił się jako schronienie dla środowisk inteligenckich , był czynnikiem  spajającym społeczeństwo. Po okresie euforii, wywołanej wyborem Jana Pawła II na papieża, przyszło rozczarowanie, niezgoda na zawłaszczanie przez hierarchów coraz liczniejszych sfer życia.

Poza polityką, religią, sprawami społecznymi,  Sobolewskiego zajmuje przede wszystkim życie rodzinne i praca zawodowa. Pisze o niełatwych relacjach z rodzicami, siostrą, teściową – Jadwigą Stańczakową, trudzie wychowania młodszej, chorej na zespół Downa córki – Cecylii , jak również o radości płynącej z doświadczenia tego ojcostwa.

Mnogość wątków pojawiających się na kartach Dziennika jest ogromna. Dla każdego ważne będzie coś innego i każdy znajdzie w nim coś dla siebie. Dla jednych będzie to przyjaźń z Mironem Białoszewskim, dla innych recenzje filmowe, relacje z festiwali filmowych , prywatnych podróży, czy wywiady z reżyserami.

W swoim Dzienniku autor, zachowuje bezpieczny dystans od czytelnika. Nie ma potrzeby ekshibicjonizmu, dzielenia się wszystkim. Wiele tu niedopowiedzeń, rzeczy przemilczanych, ukrytych między wierszami.

Sobolewski, pisze ze swadą, erudycją. Poczucie humoru, ironia, splata się na stronach Jeszcze jednego zdania z melancholią, czasem goryczą. Jest doskonałym obserwatorem rzeczywistości. Jego uwagi, choćby na temat zgubnych skutków gwałtownej transformacji ustrojowej, porażają celnością i przenikliwością. Niektóre diagnozy społeczne są aktualne, zwłaszcza dzisiaj.

Kiedyś zło społeczne było wyraźnie podane, jak wojskowe tablice strzelnicze. Teraz sami dla siebie nawzajem stajemy się figurami strzelniczymi. Nienawiść ogarnia najłagodniejszych(…)Nieoczekiwane wyjście z formy grozi każdemu. Moje pokolenie miota się, rozczarowane, depcząc po drodze „przeszłości ołtarze”.(…) Ludzie w Polsce zabijają się słowami. Brak kogoś ,kto powie: jesteśmy razem. Sami zniszczyliśmy solidarność. Rozsypała się razem z obalonymi pomnikami starego reżimu.*

Zdolności profetyczne godne podziwu.

Dzisiaj wielu, również młodych pisarzy ma ambicje opublikowania dziennika. W większości są to rzeczy miałkie, niewarte uwagi. „Dziennik. Jeszcze jedno zdanie” to wyborny reprezentant gatunku. Śmiało może stanowić wzorzec w kategorii: „jak pisać dziennik”, dla wszystkich, chcących publikować takowe w przyszłości. Nie ma tu bowiem słabych punktów. Jest czysta przyjemność lektury i chęć, by było takich jak najwięcej.

Dziennik. Jeszcze jedno zdanie, T. Sobolewski, Wydawnictwo W.A.B. 2019.
*Wszystkie cytaty pochodzą z omawianej książki.
*Dziękuję Wydawnictwu W.A.B. za przekazanie egzemplarza do recenzji.

piątek, 15 marca 2019

Ocalić od zapomnienia


„Japonia utracona” to fascynująca podróż do świata, którego już nie ma. Alex Kerr z pasją przekazuje czytelnikom swoją wiedzę o starej Japonii. Przy okazji, burzy stereotypowe wyobrażenia ludzi Zachodu na temat Kraju Kwitnącej Wiśni.

Moja dotychczasowa wiedza o Japonii była powierzchowna i znikoma, a skojarzenia banalne i powszechne. Pierwsze, co przychodzi na myśl to zdrowa, lekka uwielbiana przez wielu kuchnia i związane z nią poniekąd legendy o długowieczności Japończyków. Kolejne to trzęsienia ziemi, filmy Kurosawy, wschodnie sztuki walki, minimalizm i wysoko rozwinięte technologie. Niemal natychmiast w głowie wyświetla się również obraz samotności w wielkim mieście, przedstawiony przez Coppolę w filmie „Między słowami”.

Oczywiście zetknęłam się z kaligrafią, pojęciami: ikebana, czy ceremonią picia  herbaty. Nie posiadam jednak szerokiej wiedzy na temat żadnej z tych sztuk. Dlatego też „Japonia utracona” była dla mnie tak ciekawą, zaskakującą od niemal pierwszej strony lekturą.

Alex Kerr jest Amerykaninem, pochodzi z rodziny oficerskiej. Praca ojca wiązała się z wieloma podróżami, częstymi zmianami miejsca zamieszkania. Po raz pierwszy przyjechał do Japonii w 1964 roku, mając dwanaście lat. Zamieszkał w Jokohamie i banalnie mówiąc: zakochał się w Japonii od pierwszego wejrzenia.

W kraju zaczynał się właśnie ogromny boom ekonomiczny, ale stara Japonia była jeszcze wyraźnie widoczna. Wokół Jokohamy, a nawet w środku miasta, wznosiły się zielone wzgórza, wiele dzielnic i ulic wciąż miało tradycyjnie japoński charakter. Szczególne zachwycało mnie morze dachów pokrytych dachówkami…Ogromnie podobały mi się japońskie domy. Wtedy w Jokohamie i Tokio było jeszcze dużo wspaniałych starych japońskich domów.*

W 1969 roku Kerr zaczął studiować japonistykę na Uniwersytecie Yale. W latach 70. powrócił do Japonii i odnalazł tam swoje miejsce na ziemi – dolinę Iya.

Pejzaż, jaki ujrzałem tego dnia, był najbardziej spektakularny spośród wszystkich widzianych w tym kraju; przypominał mi chińskie góry, w których zakochałem się jako dziecko. Wyglądał dokładnie tak, jak górski pejzaż malowany tuszem w okresie dynastii Song.*

Zamieszkał w starym, opuszczonym domu, którego renowacja zajęła kilka lat. Powoli poznawał zwyczaje lokalnej społeczności, a oni przyglądali mu się z życzliwą ciekawością.

Wypolerowana czarna podłoga z desek i palenisko przetrwały niezmienione przez wieki, jednak dach, niepokrywany od pięćdziesięciu lat , przeżywał swe ostatnie chwile.*

W kolejnych rozdziałach autor opisuje swoją fascynacje teatrem kabuki, opowiada o przyjaźni z aktorami, kolekcjonowaniu dzieł sztuki, kaligrafii. Oprowadza m.in po Kioto, Osace.

Kerr jest wszechstronnie wykształcony, poza japonistyką, ukończył również sinologię w Oxfordzie. O wszystkim pisze z ogromną erudycją, znawstwem, dbałością o szczegół, a jednocześnie przystępnie, swobodnie, używając pięknego literackiego języka. Nie sposób przytoczyć tu całego bogactwa poruszanych w książce tematów. Na jej kartach zmieściło się mnóstwo fachowej wiedzy z wielu dziedzin. Percepcję ułatwia zamieszczony na końcu słowniczek.

Często uważamy, że dewastacja środowiska naturalnego, brak odpowiednich regulacji prawnych w kwestii zagospodarowania przestrzennego, „pomnikoza”, na którą poważnie zachorowaliśmy kilka lat temu, to jedynie polskie problemy. Wystarczy uważnie przeczytać „Japonię utraconą”, by przekonać się, że jest inaczej.

Kiedy teraz myślę o naturalnym pięknie Japonii w tamtych czasach, zbiera mi się na płacz. Wulkaniczne góry, „tropikalna” roślinność i delikatność tamtejszej flory sprawiały, że Japonia była jednym z najpiękniejszych krajów świata. W ciągu następnych dwudziestu dziwnych lat jej naturalne środowisko kompletnie się zmieniło. Stare lasy wycięto i zastąpiono równymi rzędami drzew cedrowych; między tymi cedrowymi „sadami ”panuje śmiertelna cisza. Stały się pustynią, w której nie ma roślin ani zwierząt. Głęboko w górach pobudowano drogi, a zbocza gór pokryto zabezpieczającym przed erozją cementem, ukrywając ich piękno. Nawet mgły nie wznoszą się już nad wąwozami.*

Brzmi znajomo, prawda? Podobnie jak ten fragment:

W Japonii niemal nie istnieją ograniczenia co do umieszczania reklam świetlnych, a salony pachinko wypracowały wyjątkowo krzykliwy styl: rzędy olbrzymich, wielometrowych neonów, rzucających światła we wszystkich kolorach tęczy, a na dachach iluminowane wieże w kształcie Statui Wolności, pojazdów kosmicznych lub dinozaurów.*

Ten, ostatni już cytat, wywołuje z kolei ironiczny uśmiech zrozumienia:

…Japonia stała się krajem pomników. Ten trend zaczął się około 1960 roku wraz z wieżą w Kioto i „Wieżą Słońca” ustawioną na Expo w Osace. W ostatnich latach każde miasto musi mieć muzeum albo „wielofunkcyjny obiekt kulturalny”, nawet jeśli nie posiada niczego wartościowego do wystawienia w muzeum ani niczego, czemu mógłby taki obiekt służyć. W budżecie przeznacza się dziesiątki miliardów dolarów na te budowle, podobno każdego tygodnia powstają trzy lub cztery nowe.*

Kerr pisze o Japonii z ogromną miłością. Jako cudzoziemiec potrafi też z dystansem spojrzeć na trapiące kraj problemy i trzeźwo ocenia sytuację. Z troską obserwuje zachodzące przemiany. Obawia się o przyszłość, ubolewa nad całkowitym zanikiem tradycji japońskich, a przede wszystkim, nad brakiem osób mogących przekazywać wiedzę o starej Japonii przyszłym pokoleniom. Jego książka spełnia tę rolę doskonale.

Informacji zawartych w „Japonii utraconej” nie znajdziemy w żadnym turystycznym przewodniku. Wiedzy tej nie przekażą wykładowcy akademiccy na studiach japonistycznych. Dlatego, tak cenna to publikacja. Powinien ją przeczytać każdy, komu wydaje się, że interesuje się Japonią i dużo o niej wie, żeby przekonał się, że był w błędzie oraz wszyscy przyszli studenci japonistyki, bo z reguły, nie wiedzą, czego dokładnie będą się uczyć na studiach. Lektura pozwoli im uniknąć rozczarowań.

Jedynie dla formalności wspomnę, że książka, jak zawsze w przypadku wydawnictwa Karakter jest pięknie wydana. Autorem projektu graficznego jest niezawodny Przemek Dąbrowski.

A.Kerr, Japonia utracona, tł. Maria Kwiecieńska-Decker, Wydawnictwo Karakter 2019.

*Wszystkie cytaty pochodzą z omawianej książki.
* Dziękuję Wydawnictwu Karakter za przekazanie egzemplarza do recenzji.



wtorek, 12 marca 2019

Rosso Istanbul - Ferzan Özpetek

„Rosso Istanbul” to niezwykle udany debiut literacki tureckiego reżysera Ferzana Özpeteka.  Proza kameralna, zmysłowa, czuła. Do przeczytania w jeden wieczór.

Nie znałam żadnego z filmów Özpeteka. Pewnego dnia przeczytałam recenzję na blogu Parapet literacki i stwierdziłam: muszę przeczytać tę książkę, koniecznie! Opowieść o mieście i o miłości musi być dobra. Nie pomyliłam się.

Przeplatają się tu dwie historie: biograficzna i fikcyjna. Autor odbywa sentymentalną podróż do rodzinnego miasta. Wraca myślami do czasów dzieciństwa.  Spogląda z dystansu na relacje rodzinne, sekrety z przeszłości, pierwsze miłości, dawne przyjaźnie.

 Wątek  fikcyjny to opowieść o kobiecie , która niespodziewanie znajduje się na życiowym zakręcie i musi odnaleźć się w nowych okolicznościach.  Losy obojga bohaterów krzyżują się w finale.

„Rosso Istanbul” to przede wszystkim hołd złożony rodzinie i miastu. Autor wyraża się o bliskich z ogromną czułością i wdzięcznością. Dotyczy to zwłaszcza matki, która ponosiła największy trud jego wychowania. Wydaje się akceptować nawet trudne doświadczenia, jako te, które go ukształtowały, miały decydujący wpływ na charakter.

Na miasto z kolei patrzy z troską i obawą o przyszłość. Przybywa do Stambułu w momencie trwania gwałtownych protestów społecznych przeciwko polityce premiera Erdogana: likwidacji starego kina Emek oraz wybudowaniu centrum handlowego w miejsce parku Gezi. Wydarzenia te, kładą się cieniem na sielankowym obrazie miasta, zapamiętanym z dzieciństwa.

Özpetek przekonuje, że największą wartością w życiu jest miłość. To ona daje siłę, chroni i ocala przed złem. Tylko ona jedna ma sens. Trudno się z nim nie zgodzić.

Do tej pory wydawało mi się, że mistrzem w opowiadaniu o Stambule jest Orhan Pamuk. Muszę jednak przyznać, że turecki reżyser robi to równie zmysłowo. Jego barwne, drobiazgowe opisy sprawiają, że tekst pochłania się w mgnieniu oka. Pozostaje żal, że to już koniec.

Dla mnie zaś Stambuł to miasto kolorów. Błękit meczetu Rustama Paszy, pokrytego ceramiką z Izniku w Anatolii, gdzie była wytwarzana i zdobiona. I lazur nieba. W niektóre dni wygląda tak, że masz ochotę być latawcem.*

Stambuł to czerwień i błękit, które czasem stapiają się podczas zachodu słońca nad Bosforem. To czerwień wózków ulicznych sprzedawców simitów : ciepłych precli z sezamem, które kupuje od razu, jak tylko przyjeżdżam. To płomienna czerwień starych tramwajów. Dziś został już tylko jeden. Turyści przemierzają nim serce miasta. Pomarańczowa czerwień zdobiąca podstawki, na których niegdyś w kahve podawano herbatę: gorącą, serwowaną w szklankach. Czerwień lakieru do paznokci mojej matki, która wcześniej lubiła tylko jasne, delikatne kolory. Czerwień dresu Adidasa, o który poprosiła, więc wiozę go dla niej w prezencie.*

„Rosso Istanbul” koi i daje nadzieje, a to niezwykle cenne w dzisiejszym świecie.

F. Özpetek, Rosso Istanbul, tł. Gabriela Hałat, Wydawnictwo Claroscuro 2016.
*Cytaty pochodzą z omawianej książki.

niedziela, 10 marca 2019

Żar - Sándor Márai


Márai to klasyk węgierskiej literatury, przez wielu uważany za jednego z najwybitniejszych pisarzy w historii. Przeze mnie odkryty niedawno. Ta niewielkich rozmiarów książka, to jedno z moich największych literackich olśnień. Wielka literatura, zachwyt absolutny.

Zmęczona pogonią za nowościami wydawniczymi, postanowiłam poszukać ukojenia w klasyce literatury -  sferze, w której mam duże zaległości.  Jako stała czytelniczka felietonów Krzysztofa Vargi, wielokrotnie zetknęłam się z jego peanami na cześć twórczości zmarłego w 1989 roku Węgra. Ostatecznie do sięgnięcia po Jego książki przekonał mnie tekst Księgarki na regale . Ten wybór był strzałem w dziesiątkę.

„ Żar” jest historią o męskiej przyjaźni, tajemnicy z przeszłości, która ją niszczy i namiętnościach , które targają każdym z nas.

Jest to proza subtelna, oszczędna, a jednocześnie pełnokrwista, nasycona emocjami. Nastrój powieści budowany jest za sprawą języka. Dzięki temu napięcie i niepokój bohaterów udziela się również czytelnikowi.

…A człowiek, który duszę i los oddał samotności, nie ma wiary. Tylko czeka. Na ten dzień albo na tę godzinę, kiedy to wszystko, co zmusiło go do samotności, raz jeszcze będzie mógł przedyskutować z tymi (albo z tym), którzy go do tego doprowadzili. I tak szykuje się na tę chwilę przez dziesięć lat albo przez czterdzieści lat, albo, żeby już być całkiem dokładnym przez czterdzieści jeden lat, jakby przygotowywał się do pojedynku. Wszystkie sprawy doprowadza do porządku, aby jeżeli padnie, nikomu nie być dłużnym. I co dnia ćwiczy, tak jak ćwiczą zawodowi zawadiacy…*

Tego typu zdania są ucztą dla duszy, oczu i uszu. Pozwalają się zatrzymać, skłaniają do refleksji o sprawach fundamentalnych, wzruszają. Ta krótka proza w całości utkana jest z takich właśnie fraz. Majstersztyk.

„Żar” trzeba czytać powoli, rozsmakować się w nim i rozgościć. Przyjmować w małych dawkach, również po to, by przyjemność trwała dłużej. Po lekturze Máraiego pozostaje wrażenie obcowania z geniuszem i przekonanie, że długo nie przeczyta się nic lepszego. Ten tekst sprawia, że nie chce się już czytać złej literatury i budzi obawę, że każda kolejna lektura po tej będzie rozczarowaniem.

Jeśli nie znacie, nadróbcie koniecznie! Ja zamierzam natychmiast przeczytać wszystkie kolejne książki autora. Żałuję, że odkryłam go dla siebie tak późno, ale podobno lepiej późno niż wcale.

S. Márai, Żar, tł. Feliks Netz Wydawnictwo Czytelnik 2018.
*Cytowany fragment pochodzi z omawianej książki.

sobota, 9 marca 2019

O radości niepisania.

Nie było mnie tu rok. Do niedawna byłam przekonana, że prowadzenie bloga to dla mnie zamknięta historia. A jednak wracam, bo parafrazując klasyka: „Mój jest ten kawałek podłogi i dziś już wiem, co mam robić".

Zachłanność, chęć bycia na bieżąco, rozpaczliwe próby sprostania oczekiwaniom czytelników i wydawców to grzechy główne blogerów książkowych i osób z zespołem nienasyconego czytelnictwa. Takie postępowanie zawsze kończy się źle i przynosi opłakane skutki. Pogoń za nowościami, presja czasu i przymus pisania na długi czas pozbawiły mnie radości czytania. O prowadzeniu bloga myślałam ze wstrętem. Pisząc ostatnią recenzję, w kwietniu zeszłego roku, myślałam: nigdy więcej!

Po „odstawieniu” bloga znów zaczęłam czytać wyłącznie dla przyjemności, w swoim tempie, bez dręczącej myśli : muszę o tym napisać. Okazało się, że najciekawsze rzeczy dzieją się poza głównym nurtem, wystarczy mieć chęci i czas, by tam zajrzeć. W roku niepisania o książkach miałam zaledwie kilka czytelniczych rozczarowań. Reszta to literackie olśnienia, dzięki którym odzyskałam radość z czytania. Na fali entuzjazmu pomyślałam, że dobrze byłoby się tymi zachwytami z kimś podzielić…

Dziś już nie chcę być kulturalnym wszystkożercą. Wiem, co chcę czytać i gdzie szukać inspiracji lekturowych. Zamierzam dzielić się odkryciami z bocznych dróg, bo często najbardziej wartościowe tytuły, nawet jeśli wydawane przez dużych wydawców, nie są wystarczająco dobrze promowane i w związku z tym nie mają szansy dotrzeć do większego grona odbiorców. Będę to robić na własnych zasadach i w swoim rytmie. Będzie to rytm slow.

Tyle tytułem wstępu, czas na działanie. Sobie życzę wytrwałości, a wam wiele przyjemności z czytania moich tekstów :-)