niedziela, 11 sierpnia 2013

Paris, Paris…

Wydaje się, że o tym mieście napisano już wszystko, co było do napisania. Mimo to, wciąż pojawiają się nowe publikacje na temat metropolii i znajdują rzesze zainteresowanych czytelników.

 Światowa stolica mody, mekka artystów, miasto miłości, świateł, to tylko niektóre z etykiet, które towarzyszą mu od lat. 

Czarowi Paryża uległy również Małgorzata Gutowska – Adamczyk i Marta Orzeszyna, pisząc „Paryż. Miasto sztuki i miłości w czasach Belle Epoque”. 

Trzeba przyznać, że jest to jedna z najsolidniejszych merytorycznie i najładniej wydanych publikacji na ten temat w ostatnich latach.


We wstępie napisanym przez autorki czytamy: „…Z naszych lektur, poszukiwań narodził się z kolei ten album. Przyjęłyśmy najszersze z możliwych ramy czasowe od 1870 do 1914 roku. Nasza opowieść nie aspiruje do uniwersyteckiego wykładu. Jest raczej zbiorem opowieści o mieście i ludziach w tym szczególnym czasie, jakim była belle époque…”


Publikacja została podzielona na następujące rozdziały: Belle Epoque. Blaski i cienie pięknej epoki – została tam opisana sytuacja polityczna, poprzedzająca okres rozkwitu, ogromne podziały społeczne i ekonomiczne, które występowały. W kolejnym „Paryż – miasto nowoczesne”, czytamy o olbrzymiej przebudowie miasta, dokonanej przez Georgesa Hausmanna. Kolejna część nosi tytuł „Paryż codzienny”, znajdziemy tam ciekawe informacje na temat zacierania się klas społecznych, wielkich rodach arystokratycznych, paryskich bulwarach, które stały się centrum życia towarzyskiego wyższych sfer i ubogich obrzeżach metropolii, rodzącej się reklamie oraz typach paryskich: flaneur, apaszach midinetkach, gryzetkach i wielu innych barwnych grupach, które przewijały się przez ulice Paryża. W tak wyczerpującym opracowaniu nie mogło zabraknąć wątku „Polaków w Paryżu”. Autorki poświęcają uwagę nazwiskom rodaków, którzy zyskali w stolicy Francji pewną sławę. Wśród nich m.in: Maria Skłodowska – Curie, Ignacy Paderewski, Stacia Napierkowska, Olga Boznańska, Jan Chełmiński. Pojawia się również kwestia „Kobiet w Belle Epoque”. Przeczytamy tu rysy biograficzne dam do towarzystwa, artystek, działaczek społecznych, Kolejne rozdziały to: „Paryż mekką artystów”, „Sztuka i miłość, czyli słynne pary”, „Paryż się bawi”, „Paryż – miasto postępu”, „Paryż stolicą mody”

Niektóre informacje zawarte w albumie „Paryż miasto sztuki i miłości…” można znaleźć również w innych opracowaniach historycznych, dotyczących miasta. Bogaty materiał źródłowy wykorzystany przez autorki sprawia, że znajdziemy tu również unikalne smaczki i ciekawostki, które czynią książkę wyjątkową. Dodatkowym atutem, podobnie jak w poprzednich książkach serii są piękne zdjęcia i staranne wydanie. Wszystko to sprawia, że lektura albumu nie tylko wzbogaci naszą wiedzę, ale również będzie przyjemnym przeżyciem estetycznym. Z całą pewnością może też być inspiracją do zaplanowania wyprawy do Paryża, a to w okresie wakacyjnym spory argument na plus.

Ocena: 7/10
M. Gutowska – Adamczyk, M. Orzeszyna „ Paryż. Miasto sztuki i miłości w czasach belle époque.” Wydawnictwo Naukowe PWN 2012.

*Książkę zrecenzowałam dzięki uprzejmości Domu Wydawniczego PWN http://www.dwpwn.pl/

piątek, 2 sierpnia 2013

Trochę nudny poniedziałek

Gdy słupki rtęci na termometrach znacznie przekraczają 30̊ C należy sięgać po lektury lekkie, łatwe i przyjemne. 

Kierując się tą właśnie zasadą, postanowiłam przeczytać najnowszą książkę Katarzyny Grocholi pt. „Trochę większy poniedziałek”. 

Żeby była jasność, nie spodziewałam się po tym zbiorze tekstów literackiego olśnienia. 

Lektura zawodzi jednak, nawet przy znacznym obniżeniu wymagań. Owszem jest lekko, ale przy tym momentami zbyt banalnie i nudno niestety.


Nie jestem fanką tzw. literatury kobiecej, na co dzień praktycznie nie sięgam po tego typu książki. Do takiego wyboru skłoniła mnie chęć odpoczynku od „cięższej” tematycznie literatury faktu, w której gustuje. Zdecydowałam się sięgnąć po Grocholę, bo cenię ją najbardziej spośród rodzimych twórczyń tego gatunku. Za wyrazistą osobowość, optymizm i nieprzesadne zajmowanie się tak modną ostatnio kreacją wizerunku, a przede wszystkim za to, że jej powieści, w przeciwieństwie do (po) tworów niektórych koleżanek po fachu, pod względem warsztatowym z reguły da się czytać bez zgrzytania zębami. Dodatkowym wabikiem była informacja, że jest to zbiór felietonów, które uwielbiam.


Usprawiedliwieniem słabego poziomu tekstów może być fakt, że jest to zbiór felietonów publikowanych na łamach różnych czasopism w latach 1998 – 2002, czyli z okresu zanim Grochola stała się TĄ poczytną pisarką od „Nigdy w życiu” i innych części przygód Judyty, która została okrzyknięta polską Bridget Jones. Teksty można uznać za pisarskie wprawki, które z pewnością dotychczas były głęboko schowane w domowym archiwum. We wprawianiu się nie ma oczywiście nic złego, każdy kiedyś zaczynał i z reguły nie od razu osiągał literacki Olimp. Powstaje jednak pytanie, czy popyt na autora naprawdę zawsze wymaga publikacji jego wszystkich, najwcześniejszych nawet utworów? Wydaje mi się, że nie, takie powroty do przeszłości bywają niekiedy bardzo bolesne, a przede wszystkim niepotrzebne. Pozycja Grocholi na rynku wydawniczym jest niezagrożona, nie musi przypominać o sobie czytelnikom, ratować wizerunku, a tym bardziej łatać dziur w budżecie i zgadzać się na każdą propozycję. Biorąc pod uwagę te czynniki, wydanie tej książki jest nieco niezrozumiałe. Będę jednak życzliwa i uznam, że letnie repertuary wydawnicze również trzeba jakoś zapełnić, a wielbicielki, których z pewnością nie brakuje, niecierpliwe czekają na każdy nowy tytuł.

Felietony z grubsza rzecz biorąc po trosze są o wszystkim, ale przede wszystkim, jak to bywa u Grocholi o zawiłościach relacji damsko – męskich, miłości, przyjaźni, zazdrości oraz innych targających zwłaszcza kobietami emocjach. Teksty ukazywały się w cyklu miesięcznym. Ich tematyka jest, więc po części dostosowana do kalendarza. Znajdziemy tu historie odpowiednie na święta, Sylwestra, wakacje, Walentynki i inne tego typu okazje. Są opowieści o dietach, stylu życia, byciu kobietą elegancką, urokach życia na wsi, domowych porządkach i inne tego typu. Pojawiają się w nich postaci i dialogi wykorzystane później w „Nigdy w życiu” i pozostałych książkach serii. Poznajemy więc przyjaciółkę Ulę, pana od węgorza, który być może jest pierwowzorem książkowego pana od błękitnych kopert, a także niepokorną córkę autorki.

Całości nie można odmówić pozytywnego przesłania, optymizmu i poczucia humoru – znaków rozpoznawczych twórczości Grocholi. Pisarka po raz kolejny przekonuje czytelniczki, że nie ma sytuacji bez wyjścia, na zmiany nigdy nie jest za późno i wyłącznie naszym wyborem jest to, w jakich barwach widzimy świat. Pojawia się tu cały zestaw życiowych mądrości i prostych prawd, które wydają się oczywiste. Niektórzy jednak potrzebują, by ktoś z zewnątrz stale im to uświadamiał. Ta grupa z całą pewnością będzie w pełni zadowolona z lektury.

„Trochę większy poniedziałek” to rzecz dla zagorzałych fanów autorki. Ci, którzy do nich nie nalezą, ale jednocześnie patrzą w miarę przychylnym okiem na resztę twórczości autorki tą pozycję mogą sobie śmiało odpuścić i cierpliwe czekać na kolejną powieść. Wydaje mi się, że w nich jest dużo więcej polotu, błyskotliwości, a przede wszystkim akcji, jakkolwiek śmiesznie brzmi to słowo w odniesieniu do literatury kobiecej.

Ocena: 5/10
K. Grochola, „Trochę większy poniedziałek”, Wydawnictwo Literackie 2013.
*Książkę zrecenzowałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego http://www.wydawnictwoliterackie.pl/