niedziela, 23 lutego 2014

Układanka

Telewizyjny duet Hołownia& Prokop, kontynuuje swoją pisarską przygodę. Ich druga książka: „Wszystko w porządku. Układamy sobie życie", na szczęście nie jest kontynuacją poprzedniej. W rezultacie otrzymaliśmy całkiem interesujące puzzle.


Marcin Prokop bywa ironicznie nazywany królem porannego pasma, gdyż z Dorotą Wellman od kilku lat prowadzi program „Dzień dobry TVN”. Wcześniej był m.in. jurorem w „Idolu”, redaktorem naczelnym „Machiny” i „Filmu”. Pracował także w Radiu Zet. Sympatię telewidzów zyskał dzięki poczuciu humoru, ciętym ripostom oraz dystansowi wobec świata celebrytów. Hołownia z kolei na antenie komercyjnych stacji telewizyjnych, w czasopismach oraz portalu internetowym szerzy kaganek wiary. W elokwentny, wyważony i rozsądny sposób, przedstawia swój punkt widzenia. Na koncie ma również kilka książek o szeroko pojętej tematyce religijnej. Połączenie, tak skrajnie różnych osobowości w programie „Mam Talent”, wydawało się szalonym pomysłem. Bardzo szybko okazało się jednak strzałem w dziesiątkę.


Potencjał oryginalnego duetu postanowiono wykorzystać również na innym, niż telewizyjne polu. W ten sposób, w 2011 roku, powstała pierwsza wspólna książka „Bóg, kasa i rock’n’roll”. Był to swoisty dialog, w którym obaj panowie starali się wzajemnie przekonać do swoich racji. Efektem tego były mniej lub bardziej udane dyskusje o religii, sprawach ostatecznych, popkulturze i wielu innych. Sukces komercyjny książki sprawił, że kwestią czasu było pojawienie się kolejnej.

Pomysł na „Wszystko w porządku. Układamy sobie życie” jest już jednak inny. Tutaj każdy z panów w odosobnieniu uprawia swoje poletko, na którym czuje się najlepiej. Nie ma, więc przkomarzanek i siłowania się na rację. Te braki wyszły jednak tekstowi tylko na dobre.

Jak czytamy we wstępie inspiracją dla duetu był Andy Warhol i pudełko, które ponoć trzymał koło biurka. Wrzucał do niego wszystko, co choć na moment przykuło jego uwagę. Pod koniec każdego miesiąca zaklejał pudełko, oznaczał datą i odstawiał na półkę. Pozostawił po sobie sześćset takich pudełek. Książka Hołowni i Prokopa jest zbiorem podobnych różności: sentymentalnych drobiazgów, ulotnych chwil, a czasami zupełnie nieistotnych rzeczy. Układ i tytuły rozdziałów wskazują na robienie domowych porządków.

Zaczynamy od przedpokoju, a w nim m.in.: „8 pomysłów z dziedziny troski o świat, co, do których żałuje, że nie są moje”, „4 wyspy, które już namierzyłem i muszę je jeszcze odwiedzić przed śmiercią” Hołowni oraz „5 technologicznych paradoksów, które żywią się zawartością naszych portfeli” i „9 wynalazków, na które czekam z rosnącą niecierpliwością” od Prokopa. Następnie udajemy się do salonu, biblioteki, studia dźwiękowego, pokoju telewizyjnego, kuchni. Przemykamy też przez sypialnię i łazienkę. Porządki nie omijają kaplicy, a kończą się w siłowni. W każdym z tych "pomieszczeń" znajdziemy, podobne do wymienionych rankingi. Nie sposób zacytować w tym miejscu całego spisu treści. Napiszę, więc tylko, że dowiemy się m.in.: gdzie kupować ikony w Moskwie, jakie traumy religijne przeżył Hołownia i, co wg niego należy robić między 22.00 a 23.00. Prokop natomiast przedstawia nam 15 prawd i półprawd o telewizji, wylicza 11 płyt, bez których nie byłby sobą, zdradza 6 prostych trików, które sprawiają, że kreatywne myślenie przestaje być bolesne, a także 15 darmowych rzeczy, które warto zrobić przed śmiercią, żeby potem nie żałować, że zrobili je inni.

„Wszystko w porządku. Układamy sobie życie” nie wykracza oczywiście poza nurt literatury lekkiej, łatwej i przyjemnej. Nie należy się więc spodziewać po tej lekturze intelektualnych uniesień. Całość jest jednak napisana z dużym poczuciem humoru. Znajdziemy tu również różnego rodzaju ciekawostki, których próżno szukać w Internecie. Dla niektórych książka może być także źródłem książkowych, muzycznych, czy filmowych inspiracji. Dodatkowy plus za staranne wydanie i redakcję. Czasu poświęconego na przeczytanie tej publikacji, nie uznaję za zmarnowany.

Ocena 7/10
Sz.Hołownia, M.Prokop, „Wszystko w porządku. Układamy sobie życie.”, Wydawnictwo Znak 2013.


poniedziałek, 17 lutego 2014

Wypadki Charlotte

Od czasu wymyślenia przez Helen Fielding kultowej postaci Bridget Jones trwają usilne próby stworzenia jej klonu i powtórzenia tamtego sukcesu. 

Ewidentnym przykładem takiego działania jest książka „Smaczne życie Charlotte Lavigne” Nathalie Roy. 

Smak jest kwestią gustu, o którym się nie dyskutuje. Pozostając w kulinarnym kręgu należy powiedzieć, że ta lektura jest przede wszystkim ciężkostrawna.


Główna bohaterka jest trzydziestotrzyletnią singielką. Mieszka w Québecu Pracuje w telewizji, a jej celem życiowym, jak sama mówi jest wyjście za mąż i posiadanie dzieci. Kocha gotować i jeść, dziwnym zrządzeniem losu nie bardzo jej to wychodzi. Przyrządzając pierwszą kolację dla ukochanego Maxa, wywołuje pożar domu. Z kolei na ważnym dla niego przyjęciu dla dyplomatów, popełnia wszystkie możliwe gafy, wywołując konsternację wśród nobliwych gości. W związku z tym śmiało mogłaby nazywać się Chodząca Katastrofa.


Zgodnie ze schematem stosowanym w tego typu książkach Charlotte ma oddanych przyjaciół – Aïshę i Ugo, którzy są dla niej grupą wsparcia. Dzielnie znoszą zmienne nastroje i najgłupsze nawet pomysły. Na dokładkę mamy jeszcze toksyczną matkę, która rozpaczliwie usiłuje zachować młodość. Praca researcherki w programie telewizyjnym daje bohaterce satysfakcję, choć skrycie marzy o występach na wizji. Można odnieść wrażenie, że zawodowo zajmuje się wyłącznie utarczkami z prowadzącą audycję - Roxanne oraz zajadaniem stresu.

Główną aktywnością Charlotte, która pochłania większość jej wolnego czasu i spędza sen z powiek jest poszukiwanie wielkiej miłości, mężczyzny idealnego. Trawi więc czas na filozoficzne rozważania, dlaczego on nie zadzwonił, albo, co znaczą jego słowa. Poza tym rywalizuje i zazdrości powodzenia swojej, teoretycznie najlepszej przyjaciółce.

W książce nieustannie podkreślana jest miłość do gotowania, spotkania towarzyskie przy zastawionym stole, faktycznie pełnią tu ważną rolę. Tak naprawdę jednak jedzenie jest wyłącznie tłem, narzędziem, które ma służyć zdobywaniu męskich serc. Smakosze, którzy spodziewają się konkretnych receptur będą zawiedzeni. Zamiast nich pojawiają się jedynie apetyczne, mogące wywołać ślinotok nazwy dań, ale nic poza tym.

O Charlotte Lavigne można powiedzieć, że jest uroczo nieporadna, zabawna, szalona, naładowana pozytywną energią, a książka doskonale wpisuje się w nurt literatury lekkiej, łatwej i przyjemnej, tak potrzebnej przy obniżce nastroju. Można też stwierdzić, że bohaterka jest płytka, infantylna, naiwna, a autorka Nathalie Roy osiągnęła mistrzostwo w kategorii: napisanie 420 stron książki o niczym.

Mamy do czynienia dopiero z pierwszym tomem „Smacznego życia Charlotte Lavigne”, przed nami dwa kolejne, zwieńczone serialem telewizyjnym. Pozostaje mieć nadzieję, że życie postaci nabierze głębi, barw i tempa. Obawiam się, że w przeciwnym wypadku należałoby zmienić tytuł trylogii na „Upiorne życie Charlotte Lavigne”.

Ocena 5/10
N.Roy, „Smaczne życie Charlotte Lavigne”, Wydawnictwo Literackie 2014.
*Książkę zrecenzowałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego http://www.wydawnictwoliterackie.pl/

sobota, 8 lutego 2014

Miasto zbuntowane

Moda na Nowy Jork trwa w najlepsze. W ostatnim czasie, w bardzo krótkim odstępie na naszym rynku ukazały się trzy publikacje na jego temat. 

Jako, że i moja fascynacja tą metropolią nie słabnie, po „Nowym Jorku” Magdaleny Rittenhouse, postanowiłam wziąć na tapetę „Nowy Jork zbuntowany. Miasto w czasach prohibicji, jazzu i gangsterów” Ewy Winnickiej. 

Jest to kolejna w serii, pięknie wydana przez PWN książka, opisująca dzieje miast, w okresie XX - lecia międzywojennego.


Epoka Międzywojnia to niezwykle barwny, dynamiczny okres w historii rozwoju miast. Szybko rozwijały się przemysł i gospodarka, ale przede wszystkim rozkwitała kultura, sztuka, a co za tym idzie również życie towarzyskie. Bogactwo i różnorodność epoki sprawia, że chętnie pochylają się nad nią badacze. Na tym także wydaje się opierać pomysł serii. Po Paryżu i Berlinie przyszła pora na Nowy Jork.


Autorka rozpoczyna swoją opowieść od przedstawienia historii narodzin tej wyjątkowej aglomeracji miejskiej. Przytacza dość powszechnie znane fakty, o których można przeczytać również w książce Rittenhouse. Później skupia się jednak na wprowadzeniu poprawki XVIII do konstytucji, czyli ustawy prohibicyjnej, która w założeniu miała uczynić ze Stanów „suchy” kraj. Regulacja mająca umoralnić państwo, natychmiast po wejściu w życie, przyczyniła się do gwałtownego rozwoju przestępczości, nielegalnego handlu i podziału społeczeństwa na „suchych” i „mokrych”. Kreatywność mieszkańców Nowego Jorku w obchodzeniu uciążliwych przepisów nie znała granic, a spożycie alkoholu wzrosło kilkukrotnie. Picie stało się wręcz modne, było wyrazem buntu przeciwko opresji. W takiej atmosferze cieplarniane warunku do rozwoju zyskały gangi, które zaczęły działać  na niespotykaną dotąd skalę.

 Tuż obok, niezależnie od restrykcyjnego prawa dokonywała się rewolucja obyczajowa. Przede wszystkim dotyczyła ona kobiet, które wraz z uzyskaniem praw do głosowania, zaczęły pozwalać sobie swobodne zachowanie i zmianę ubioru w sferze publicznej. Nie trzeba dodawać, że rozluźnienie obyczajów dotyczyło zwłaszcza sfery kontaktów damsko – męskich i nieskrępowanego korzystania z używek, dotąd zarezerwowanych wyłącznie dla mężczyzn. Stale rozwijający się przemysł i rosnąca powierzchnia miasta sprawiły, że nieustannie przybywały do niego rzesze imigrantów, w nadziei na poprawę warunków życia. Wśród nich byli także intelektualiści, pisarze, artyści, m.in.: Francis Scott Fitzgerald, Sinclair Lewis, Duke Elington. Rozkwitały również teatr i rewia.

Zbuntowane pokolenie wciąż szukało nowych środków wyrazu. Idealnie do tego nadawała się muzyka. Po wprowadzaniu prohibicji rozrywkę w klubach i barach zapewnić miały zespoły muzyczne. Właściciele restauracji poszukiwali nowych twarzy, które swoim talentem przyciągną klientów. Z kolei wszyscy, marzący o światowej karierze muzycy kierowali swe kroki na legendarną dziś Tin Pan Alley, gdzie swe siedziby mieli producenci muzyczni. Można powiedzieć, że zakaz spożywania alkoholu paradoksalnie przyczynił się do rozwoju jazzu. O tej muzyce i jej największych gwiazdach również przeczytamy w książce Ewy Winnickiej.

Niewielka odległość czasowa pomiędzy nowojorskimi lekturami skłania mnie do mimowolnych porównań. Zdaje sobie przy tym sprawę z pewnej niesprawiedliwości takiego działania, gdyż oczywiście dostrzegam różnicę w założeniach obu publikacji. W „Nowym Jorku” Magdalena Rittenhouse starała się zbadać serce i odkryć duszę miasta. Jej opowieść miała bardzo indywidualny i emocjonalny ton. Mimo wykorzystania równie bogatego materiału źródłowego, starannego wydania „Nowy Jork zbuntowany” ma jednak dużo bardziej encyklopedyczny charakter. Zdecydowanie brakuje tu dodatkowego „smaczku”, który decyduje o tym, że książkę połyka się natychmiast, a nie tylko czyta.

Jeśli dopiero zaczynacie swoją przygodę z Nowym Jorkiem, lub jesteście zafascynowani epoką  tekst Winnickiej będzie w pełni zadowalający. Jeśli natomiast chcecie odkryć coś więcej i ciekawi was, „co jest w środku”, wybierzcie pierwszą pozycję. Być może błędem było czytanie po sobie obu pozycji. Być może moja ocena po ich przeczytaniu w innej rozpiętości czasowej różniłaby się znacznie od tej. Jednak w zaistniałych okolicznościach, muszę przyznać, że dla mnie niekwestionowanym zwycięzcą nowojorskiego „pojedynku” jest „Nowy Jork”, widziany oczami Magdaleny Rittenhouse.

Ocena: 6/10
E. Winnicka we współpracy z M. Demczuk, „Nowy Jork zbuntowany. Miasto w czasach prohibicji, jazzu i gangsterów”, Wydawnictwo PWN 2013.
*Książkę zrecenzowałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa PWN http://www.dwpwn.pl/