poniedziałek, 30 grudnia 2013

Scenopisarstwo

Czytając nową książkę Janusza Głowackiego pt. „Przyszłem, czyli jak pisałem scenariusz o Lechu Wałęsie dla Andrzeja Wajdy”, trudno oprzeć się wrażeniu, że film Wajdy, który mogliśmy oglądać na ekranach kin ma bardzo nikły związek z pierwotnym zamysłem scenariuszowym pisarza, a szkoda.


Film Andrzeja Wajdy „Wałęsa. Człowiek z nadziei” budził wiele kontrowersji na długo przed premierą. Po niej zyskał tylu samo zwolenników, co przeciwników. W trakcie prac nad filmem obaj panowie zgodnie zapowiadali, że nie mają zamiaru budować pomnika. Głowacki twierdził, że nie umie takowych pisać, a reżyser, że nie o to mu chodzi. W tym miejscu wypadałoby powiedzieć: miało być tak pięknie, a wyszło jak zwykle.


Głowacki we wstępie wyjaśnia, że zdecydował się na napisanie tej książki, bo do filmu nie weszło 20 scen, które napisał i kilka jego pomysłów, a wydają mu się na tyle ciekawe, że warto zachować je „dla potomności”. Tłumaczy oczywiście, że nie ma w tym cienia żalu, goryczy, albo rządzy odwetu. Te solenne zapewnienia są jednak mało wiarygodne, bo każda niemal strona pełna jest emocji, a przedstawione w tekście kulisy powstawania filmu i zachowania reżysera są, eufemistycznie rzecz ujmując niewesołe. Wydaje się, że to, co możemy przeczytać, to tylko wierzchołek góry lodowej, bo pisarz niczym rasowy dyplomata najpikantniejsze szczegóły współpracy pozostawił „pod dywanem”.

Autor zgodził się na napisanie scenariusza do „Wałęsy”, gdyż był pewny, że ma to być film artystyczny. W połowie drogi zorientował się, że koncepcje jego i Wajdy różnią się diametralnie, gdyż temu drugiemu chodzi o stworzenie obrazu edukacyjnego, przeznaczonego głównie dla ludzi młodych, którzy mają niewielką orientację w najnowszej historii Polski. Wszystko, co nastąpiło później było już tylko próbą niedopuszczenia do całkowitego demontażu pomysłu i obroną suwerenności artystycznej.

„Przyszłem” to właściwe zapis licznych zmian koncepcji reżysera na film, wersji scenariusza, usuwania i dopisywania scen dosłownie na ostatnią chwilę tzn. już po zakończeniu zdjęć. Znajdziemy tu również opisy reakcji osób z różnych środowisk na wieść o tym, że Głowacki zdecydował się pisać „Wałęsę”, dobre rady, których udzielano mu w nadmiarze, a także narastający w tym czasie konflikt wokół „Solidarności” i tego, kto ma prawo nazywać siebie bohaterem tamtych wydarzeń? Całość oczywiście zanurzona jest w charakterystycznych dla autora: ironii, cynizmie, a nade wszystko poczuciu humoru.

Najciekawsza jest jednak filmowa kuchnia, do której mamy wgląd. Spory toczone z reżyserem na temat projektow scenariusza. Głowacki, jako literat doskonale zdawał sobie sprawę, że interesująca postać musi mieć skazę, wątpliwości, choć przez moment się bać, stąd też jeden z pomysłów, by ramą opowieści była droga Wałęsy z domu do Stoczni Gdańskiej na sierpniowy strajk, którym miał kierować. Wajda jednak konsekwentnie „kasował” wszystkie próby „uczłowieczenia” prezydenta, wybierając opcję twardego, nieznającego strachu przywódcy, w konsekwencji bohatera. To, co możemy przeczytać o chaosie organizacyjnym wokół produkcji, w dużej mierze wyjaśnia marną, na tle innych krajów europejskich kondycję polskiego kina. Laureat Oscara jawi się tu, jako osoba mało doświadczona, zdobywająca dopiero szlify w zawodzie.

Po lekturze powstaje pytanie, dlaczego właściwie Głowacki nie wycofał się z pracy nad filmem, skoro rozbieżności były tak duże? On sam stara się zrozumieć reżysera i ma świadomość, że bierze udział czymś wyjątkowym i wycofywanie się z tego byłoby błędem.

Książkę czyta się świetnie, anegdoty są soczyste, opowieści barwne. Mam jedynie wątpliwości, czy przysłuży się ona marketingowo filmowi, czy też przypadkiem nie będzie dla niego przysłowiowym gwoździem do trumny. Wydawcy, co prawda starają się ratować sytuację, pisząc: warto porównać z filmem. Obawiam się jednak, że zarówno Andrzej Wajda, jak i producent Michał Kwieciński będą mieli problem z wybaczeniem pisarzowi, tak dużej swawoli i zerwania się z łańcucha poprawności.

Ocena: 7/10
J. Głowacki, „Przyszłem czyli jak pisałem scenariusz o Lechu Wałęsie dla Andrzeja Wajdy”, Świat Książki 2013.


niedziela, 29 grudnia 2013

Bon ton

Monika Piątkowska i Leszek Talko podjęli karkołomną próbę stworzenia współczesnego podręcznika savoir vivre. Nie jestem pewna, czy dzięki lekturze książki „Survival. Czyli jak zachować maniery w epoce fejsbuka”, ktoś będzie lepiej wychowany niż do tej pory. Bez cienia wątpliwości mogę jednak stwierdzić, że jest to solidna porcja rozrywki na najwyższym poziomie.


Kindersztuba, etykieta, dobre maniery to obecnie pojęcia traktowane przez młodych ludzi, jak „wyciągnięte z lamusa” określenia, do których nie warto przywiązywać większej wagi. Nauka zasad regulujących kontakty towarzyskie, zachowanie przy stole, czy kwestie ubioru, która kiedyś była normą i obowiązkiem, w dzisiejszym, coraz mocniej „wirtualnym” świecie, gdzie liczą się swobodne, luźne kontakty i „lightowe” podejście do życia, wydaje się przeżytkiem.


Autorom również kojarzą się one bardziej z survivalem niż savoir vivrem. Dlatego też postanowili zachowania obserwowane współcześnie zestawić z wiedzą zawartą w dawnych podręcznikach. Z ogromnym poczuciem humoru analizują, jak bardzo na przestrzeni wieków zmienił się świat i sprawdzają, czy między przeszłym, a obecnym są jeszcze w ogóle jakieś punkty wspólne?

Książka została podzielona na rozdziały z poradami, które można wykorzystać w konkretnych sytuacjach. Są to: Użyć w przypadku, gdy dziwi cię otaczający świat, a w nim m.in., co zrobić, gdy znienacka zostaniemy zaproszeni do telewizji śniadaniowej, Użyć w przypadku, gdy potrzebujesz przyjaciela, radzi m.in. jak zachować się, gdy nieznajoma daje ci numer telefonu. Jeśli natomiast wahamy się, jak ma wyglądać związek, możemy przeczytać, jak zostać panem Darcym lub dowiedzieć się, ile on zarabia. W dalszej części czytamy, co zrobić, gdy zawodzi rodzina, mamy problemy z otaczającym światem, udajemy się na wakacje, dopada nas przestrzeń wirtualna, toczymy batalię w pracy, chcemy wyjść. Teksty mają formę krótkich, bardzo wygodnych w czytaniu felietonów.

„Survival. Czyli jak zachować maniery w epoce fejsbuka” nie ma oczywiście związku z klasycznym podręcznikiem. Piątkowska i Talko wyśmiewają, ironizują, drwią ze zjawisk występujących nagminnie w obecnej rzeczywistości. Ton ich wypowiedzi nie ma na szczęście nic wspólnego z powagą, moralizatorstwem, czy zajadłością. Ostrze satyry dosięga jednak każdego. Dostaje się zarówno mediom, które z dużym zaangażowaniem i skutecznością ogłupiają ludzi, celebrytom za nachalny lans, korporacjom za traktowanie pracowników. Najbardziej ironicznie zostały jednak potraktowane nasze wady narodowe: skłonność do obrażania się na wszystkich o wszystko, potrzeba ekshibicjonizmu i brak granic prywatności, które doskonale widać właśnie na Fejsbuku, niewybaczanie sukcesu innym, nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu, w którym to specjalizujemy się na zagranicznych wyjazdach oraz przyjęciach typu szwedzki stół. Autorzy kontestują również zawartość dawnych podręczników, które dzisiaj są właściwie bezużyteczne, a porady tam zawarte wywołują jedynie szeroki uśmiech, połączony być może z odrobiną tęsknoty za tym, co minione.

Poczucie humoru, celność obserwacji, barwny język, czynią z tej publikacji lekturę obowiązkową i idealną. Ostrzegam jedynie, że prawdziwą przyjemnością będzie ona dla osób wyposażonych w dużą dozę dystansu do siebie i krytycyzmu, bo często będziemy dochodzić do wniosku, że tak naprawdę śmiejemy się z siebie samych.

Ocena: 8/10

M.Piątkowska, L.Talko, „Survival. Czyli jak zachować maniery w epoce fejsbuka”, Dom Wydawniczy PWN 2013.
*Książkę zrecenzowałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa PWN http://www.dwpwn.pl/


wtorek, 24 grudnia 2013

Ale to już było

Kontynuacja rozmowy Artura Andrusa z Marią Czubaszek i Wojciechem Karolakiem, jako „bonusowym” współrozmówcą pt. „Boks na Ptaku czyli każdy szczyt ma swój Czubaszek i Karolak”, wydawała się książkowym pewniakiem. Zamiast spodziewanej eksplozji humoru mamy jednak do czynienia z niewielkim niewypałem.


Po drugą część książki sięgałam z dużą radością i niecierpliwością, spodziewając się solidnej porcji rozrywki na najwyższym poziomie. Być może to właśnie duże oczekiwania na wstępie spowodowały zawód po skończeniu lektury.


Zaczyna się bardzo dobrze: Andrus zdradza kulisy zbierania materiałów do książki. Polegało ono oczywiście na odbyciu szeregu spotkań towarzyskich w mieszkaniu małżonków na warszawskim Mokotowie. Dalej opisane zostały spektakularne zdolności kulinarne Czubaszek, polegające głównie na umiejętnym podgrzewaniu potraw z pobliskiej restauracji oraz zaopatrzeniu domu przed wizytą gościa w ciasta, owoce, orzeszki i inne frykasy, na co dzień tam niespotykane.

„Boks na Ptaku” okazuje się tak naprawdę rozmową Andrusa z Karolakiem. Rola Marii Czubaszek jest tutaj marginalna. Ogranicza się właściwie do komentowania obrazków pokazanych akurat w telewizji (zwłaszcza tych z udziałem zwierząt), rzadkich wtrąceń do rozmowy panów i udzielania krótkich, lakonicznych odpowiedzi na zadane pytania.

Niewątpliwie głównym bohaterem jest tutaj Wojciech Karolak i to o nim dowiadujemy się najwięcej. Jazzman opowiada o rodzinie, karierze, kobietach, małżeństwie używkach, lenistwie i pasjach. W wywiadzie możemy przeczytać m.in. o współpracy i przyjaźni z Jarkiem Śmietaną oraz Tomaszem Szukalskim. Jest również wątek koncertowania z Michałem Urbaniakiem, wyjazdów zagranicznych, w tym występów na statkach. Karolak zdradza też, dlaczego z wszystkich miejsc na świecie najbardziej lubi Nowy Jork i Alaskę, skąd się wzięła jego motoryzacyjna pasja i słabość do ładnych ubrań. W rozmowie pojawiają się również poważniejsze tony, dotyczące alkoholizmu i śmierci.

Całość uzupełniają nieznane dotąd teksty Marii Czubaszek, znalezione przez Artura Andrusa w piwnicy ich mieszkania oraz rysunki wykonane przez Karolaka, zwanego pieszczotliwe Zającem.

Słabość tej książki nie polega na tym, że Karolak jest nudnym rozmówcą, bo jest wręcz przeciwnie. Spokojnie mógłby być samodzielnym bohaterem tekstu, gdyż dysponuje wyjątkowo barwnym życiorysem. Problem tkwi we wprowadzeniu czytelników w błąd tytułem i wtłoczeniu, nieco na siłę Marii Czubaszek w ramy tej książki. Wydaje się, ze wszystko, co miała do powiedzenia powiedziała już w pierwszej części książki. Dalsze „eksploatowanie” jej osoby w tej formule nie ma sensu.

Pomysł nie wypalił być może również, dlatego, że poziom tzw. chemii między Andrusem, a Karolakiem jest jednak dużo niższy, niż między nim a Czubaszek. W rozmowę tria często niestety wkrada się zbyt duży chaos, który można oczywiście tłumaczyć osobowościami rozmówców, ale można również brakiem pomysłu i „zmęczeniem materiału”.

Zanim więc wydawnictwo, chcąc iść za ciosem zaproponuje Andrusowi napisanie kolejnej kontynuacji, proponuje zmianę koncepcji i zaproponowanie Czubaszek, by tym razem ona przepytała satyryka. Myślę, że taki miks będzie dużo ciekawszy i może przynieść równie wybuchowy efekt, jak pierwsza część. W tej parze tkwi jeszcze duży potencjał i szkoda byłoby go zmarnować na kolejną powtórkę z rozrywki.

Ocena: 6/10
„Bok na ptaku czyli każdy szczyt ma swój Czubaszek i Karolak”, Maria Czubaszek, Wojciech Karolak w rozmowie z Arturem Andrusem, Wydawnictwo Prószyński i S – ka 2013.




piątek, 20 grudnia 2013

Mocne Polaków rozmowy

Tom wywiadów Donaty Subbotko pt. „W rozmowie” wśród innych, których sporo ukazało się ostatnio na rynku, wyróżnia się przede wszystkim listą wybitnych osobowości, które dały się namówić na rozmowę oraz tym, że został w nich przedstawiony wyłącznie męski punkt widzenia.


Można odnieść wrażenie, że w ostatnim czasie zapanowała wręcz moda na publikowanie różnorodnych zbiorów wywiadów. W czasach tabloidyzacji mediów i braku autorytetów tego typu wydawnictwa dają okazję do przeczytania mądrych, niespiesznych, wyważonych rozmów i zapoznania się z poglądami osób podziwianych, szanowanych, lubianych, które w swoich środowiskach uważane są za elitę.


Donata Subbotko zaprosiła do rozmowy szesnastu mężczyzn, wywodzących się, poza dwoma wyjątkami z kręgów artystycznych. Wśród jej interlokutorów znaleźli się m.in.: Janusz Gajos, Jan Englert, Andrzej Seweryn, Daniel Olbrychski, Władysław Pasikowski, Wojciech Młynarski, Stanisław Tym, Marek Niedźwiecki.

Wśród tematów poruszanych w konwersacjach można znaleźć słowa – klucze, hasła, które stanowią część wspólną całości. Poza sprawami prywatnymi, pytaniami o rodzinne korzenie są to zagadnienia z kategorii kwestii fundamentalnych takich jak: patriotyzm, honor, religia, tolerancja. W większości rozmów pojawia się również wątek stosunku do sytuacji politycznej, wad społeczeństwa polskiego i jego obrazu na tle innych państw europejskich.

Każdy z tekstów ma jednocześnie rys indywidualny. Pasikowski mówi o antysemityzmie, Englert o przemijaniu i ewolucji własnych poglądów. Andrus. Mleczko, Młynarski i Tym, są pytani o poczucie humoru Polaków. Młynarski np. ubolewa nad upadkiem kabaretów. Rozmowa z Gajosem jest z kolei doskonałą lekcją podnoszenia się z porażki i ostatecznym przekuwaniu jej w sukces. Piekarczyk kładzie nacisk na wolność i cenę, jaką płaci się za bycie indywidualistą. Wodecki mówi o niełatwym losie artysty estradowego, który wymusza ciągłe bycie w drodze.

Choć na początku napisałam, że w rozmowach przedstawiony został męski punkt widzenia, to tak naprawdę wszystkie wywiady dotyczą spraw uniwersalnych, ważnych dla każdego z nas. Dzięki lekturze możemy nie tylko poznać, na co dzień nie oglądane „portrety” artystów, ale także porównywać ich światopogląd, wychwytywać różnice wynikające choćby z wieku, miejsca pochodzenia, a także odmienności w definiowaniu różnych pojęć, które zaszły na przestrzeni lat.

Ocena: 7/10

D. Subbotko, „W rozmowie”, Wydawnictwo Agora 2013.
*Książkę zrecenzowałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Agora http://kulturalnysklep.pl/

piątek, 13 grudnia 2013

Badania terenowe

Po sukcesie dobrze przyjętego „Gaumardżos” Marcin Meller zdecydował się kontynuować swoją pisarską przygodę. Tym razem funduje czytelnikom powrót do przeszłości, gdyż „Między wariatami” to subiektywny wybór najlepszych tekstów dziennikarza, publikowanych na przestrzeni dwudziestu lat, w różnych tygodnikach opinii. Skojarzenia filmowe są jak najbardziej na miejscu, książkę momentami czyta się, jak najlepszy hollywoodzki scenariusz, i aż trudno uwierzyć, że to po prostu samo życie.


Młodszej generacji Meller niestety kojarzy się już pewnie wyłącznie z telewizją śniadaniową, „Playboyem” i TVN – owskim programem „Agent”. Jest też na szczęście całkiem spora grupa tych, którzy pamiętają, że dziennikarz swoją karierę zaczynał w „twardym dziennikarstwie”, a pierwsze szlify i szkołę zawodu odbierał od najlepszych.


„Między wariatami” na nowo pokazuje twarz Mellera - poważnego publicysty i pozwala mu wyjść z szuflady z napisem „telewizyjna gwiazda”. Ta etykietka z jednej strony daje oczywiście pewien komfort, z drugiej jednak ogranicza. Teksty zebrane w tomie są dowodem na to, że autora stać na dużo więcej, niż może zaprezentować w telewizji śniadaniowej, która rządzi się swoimi prawami. Bardzo dobrze, że czytelnicy mają szansę się o tym przekonać.

Intencją Mellera było, by książkę czytało się dobrze „w pociągu, łóżku i na plaży”. Cel ten został osiągnięty. Rozpiętość tematyczna i amplituda emocjonalna tekstów, sprawiają, że po pierwsze: każdy znajdzie tu coś dla siebie, a po drugie zakończy lekturę z uczuciem żalu, że to już i apetytem na jeszcze więcej.

Na tom składają się zarówno reportaże wojenne z różnych zakątków świata, publikowane w „Polityce” w latach 90., felietony polityczne z „Wprost” i „Newsweeka”, ale także „relacja” z wyjazdu kibiców Legii do Szwecji, czy tekst odsłaniający kulisy pracy ochroniarzy w Polsce. Inną kategorię tekstów stanowią te, w których Meller pokazuje czułą stronę: wspomnienia z czasów szkolnych, harcerstwa, oraz spisane „na gorąco” wrażenia z pierwszej kąpieli syna. Są też opowieści, które odsłaniają twarz autora buntownika, szczęściarza, a nade wszystko niestrudzonego łowcy przygód.

Ogromnym atutem książki jest styl, w jakim została napisana. Dziennikarz pisze ze swadą gawędziarza, używa przy tym soczystego, barwnego języka, nie unika wulgaryzmów, co tylko dodaje całości autentyczności. W felietonach politycznych bywa ostry w ocenie. Mellerowi nie chodzi o to, by koniecznie zgadzać się z jego poglądami, ale by wywołać dyskusję, skłonić do refleksji, mieć własne zdanie na dany temat. Co najważniejsze, a niestety coraz rzadsze w tzw. debacie publicznej, autor nie pluje jadem, nie kipi rządzą „dowalenia” komukolwiek. Jego dużo skuteczniejszą bronią „w walce ze światem” są poczucie humoru, ironia, dystans do siebie i rzeczywistości oraz cięty, ale nigdy chamski język.

W recenzjach „Między wariatami” często pojawia się zdanie, że jest to książka będąca podsumowaniem dwudziestu lat kariery dziennikarskiej. Myślę, że na takowe jest zdecydowanie za wcześniej. Mam wrażenie, że Meller dopiero się rozkręca i jeszcze nie raz bardzo pozytywnie nas zaskoczy. Jedno jest pewne: czym prędzej powinien zacząć pisać nową książkę, bo po tak obiecującej lekturze, nie mogę się doczekać kolejnej.

Ocena: 7/10
M.Meller, „Między wariatami”, Wydawnictwo Wielka Litera 2013.
*Książkę zrecenzowałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Wielka Litera http://www.wielkalitera.pl/

czwartek, 5 grudnia 2013

Studium przypadku

Wreszcie jest, po roku oczekiwania nakładem Wydawnictwa Literackiego ukazał się „Drugi dziennik 21 czerwca 2012 – 20 czerwca 2013” Jerzego Pilcha. Jest nieco skromniejszy objętościowo i bardziej refleksyjny niż pierwszy tom. Nie zmienia to jednak faktu, że trzeba go przeczytać. Koniecznie!


Teksty zebrane w książce ukazywały się na łamach „Tygodnika Powszechnego”, jako felietony. Podobnie jak poprzednio został utrzymany diarystyczny porządek.


Oczywistym pytaniem, które nasuwa się jako pierwsze jest to, czym różni się pierwsza część od drugiej? Otóż z pewnością tutaj Pilch z obserwatora i ostrego komentatora życia społecznego, politycznego, sportowego, zamienia się w równie ironicznego obserwatora samego siebie. Punkt ciężkości zostaje wyraźnie przesunięty ze sfery publicznej w prywatną. Wielbiciele ciętego języka autora mogą być jednak spokojni, nie oznacza to bowiem, że zupełnie nie ma w nim błyskotliwych, jak zawsze komentarzy do bieżących wydarzeń „ze świata”.

Niewątpliwie w „Drugim dzienniku” Pilch próbuje oswoić nową sytuację, w której się znalazł – nieuleczalnej choroby neurologicznej. Nie stara się z nią pogodzić, czy zaakceptować, a właśnie oswoić. Usiłuje funkcjonować pomimo okoliczności, choć bywa to trudne, a czasami niemożliwe. W zapisach widać różne postawy, które przyjmuje wobec niej i w pisaniu o niej. W żadnym wypadku nie jest to jednak „kronika rozpadu”. Pilch, jak ognia unika ekshibicjonizmu. W momencie, gdy pozwala sobie na bardziej intymny opis swoich dolegliwości, w kolejnym zdaniu wewnętrzny cenzor, każe mu zmienić ton na znacznie lżejszy. Nie przeczytamy tu więc utyskiwań i zwierzeń, żywcem wyjętych z kolorowych czasopism.

Całość tematycznie krąży wokół kwestii egzystencjalnych, ostatecznych: samotności, lęku, straty, śmierci, Boga. W tekstach pisarz wspomina zmarłych przyjaciół, wraca do przeszłości, ale przede wszystkim czyta, przytacza i analizuje ważne dla siebie fragmenty literatury. Dzieli się także z czytelnikami lękiem przed niemożnością porozumiewania się i pracy ze słowem, a co za tym idzie całkowitym wykluczeniem ze świata.

Nad „Drugim dziennikiem” unosi się aura mistycyzmu. Autor dużo miejsca poświęca tajemniczym znakom otrzymywanym z góry: czyjeś obecności w mieszkaniu, snom i rozważaniom o śmierci. Jest ona czymś pewnym i nieuniknionym, z drugiej jednak strony nie należy rozmyślać o niej zbyt dużo, bo w żaden sposób nie wpłynie to na zwiększenie naszej wiedzy i świadomości.

W tekstach Pilcha widać też proces powolnej alienacji, wycofywania się ze świata, mniej lub bardziej chcianej rezygnacji z różnego rodzaju aktywności i podniet, które jeszcze do niedawna mocno absorbowały autora. Próbuje on z różnym skutkiem odnaleźć się w tym „związku z samotnością”.

„Drugi dziennik” jest oczywiście dużo, bardziej refleksyjny, melancholijny, momentami nawet sentymentalny. W związku z tą zmianą, brakiem tak licznych jak dotychczas komentarzy publicystycznych, niektórzy mogą stwierdzić, że pisarz stracił ostrość widzenia. Inni z kolei uznają, że dzięki osobistym doświadczeniom jego teksty są bardziej uniwersalne.

Choć teoretycznie zmieniło się wiele to, patrząc na twórczość Jerzego Pilcha z ostatnich lat, można dojść do wniosku, że tak naprawdę nie zmieniło się nic. Wątki dotyczące śmierci, przemijania, religii, piłki nożnej, polityki pojawiały się u niego od dawna i pojawiają nadal. Poza tym autor cały czas polemizuje, kłóci się, denerwuje, ironizuje, szydzi i wyśmiewa, kogo trzeba wyśmiać. „Drugi dziennik” nic i w tym względzie nie zmienia. Wszystkie wymienione przeze mnie elementy, pojawiają się na jego kartach równie często.

Najważniejsze jednak pozostaje to, że niezależnie od okoliczności, Pilcha czyta się świetnie. Jego nazwisko cały czas jest gwarantem najwyższej literackiej, jakości i zapewnia mocne lekturowe wrażenia.

Ocena: 8/10
J.Pilch, „Drugi dziennik” 21 czerwca 2012 – 20 czerwca 2013”, Wydawnictwo Literackie 2013.
*Książkę zrecenzowałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego http://www.wydawnictwoliterackie.pl/

środa, 4 grudnia 2013

Dzieje muz

Popularność filmów „Lata dwudzieste, lata trzydzieste”, „Halo Szpicbródka” i serii książek Sławomira Kopera, poświęconych II Rzeczypospolitej, świadczy o niesłabnącej modzie na retro i tęsknocie za tym, co minione. Kolejnym, starannie wydanym kompendium o kulturze i rozrywce tego okresu jest „Kino, teatr, kabaret w przedwojennej Polsce.”, autorstwa Wojciecha Kałużyńskiego.


Autor jest dziennikarzem, krytykiem filmowym, felietonistą. Publikował m.in w „Kinie”, „Filmie”,  „Machinie”, „Przekroju”. W 2012 roku napisał książkę o Zygmuncie Kałużyńskim pt. „Pół życia w ciemności”.


We wstępie Kałużyński uzasadnia, dlaczego zdecydował się napisać książkę na temat, który wydawałoby się został już wyczerpująco omówiony przez innych. Czytamy w nim:  „ Zamiar może i nieambitny, ale podyktowany osobistą fascynacją autora. A książka jako taka, jest swego rodzaju brykiem z dziejów muz przedwojennej Polski.”

Książka składa się z pięciu  obszernych rozdziałów. W pierwszym z nich omówiono początki kina w Polsce. Wynalazek ten był u nas traktowany z dużym dystansem i uważany za rozrywkę dla plebsu. Z czasem kinoteatry, zaczęły powstawać, jak grzyby po deszczu. Dominował w nich jednak repertuar obcy. Próby stworzenia rodzimych produkcji spełzały na niczym. Za pierwsze w miarę udane, można uznać adaptację klasyki literackiej. Pojawiają się oczywiście nazwiska twórców i aktorów w nich występujących. Są one jednak tak liczne, że nie sposób je tu wymieniać. W kolejnym rozdziale autor opisuje nastanie ery kina dźwiękowego, które dotarło do nas ze znacznym opóźnieniem, wynikającym z problemów technicznych i po raz kolejny, nieufności wobec postępu technologicznego. W tych „nowych czasach” doszło do poszerzenia repertuaru . Pojawiły się filmy historyczne, komedie, melodramaty. Wraz z nastaniem dźwięku ważną częścią filmu stała się muzyka. To właśnie w okresie dwudziestolecia międzywojennego powstały niezapomniane melodie filmowe. Autorem wielu z nich był Henryk Wars, który został nawet nazwany niekoronowanym królem filmowej piosenki. Kałużyński poświęca kilka stron książki na przedstawienie kulis ówczesnej produkcji filmowej, o której sposobie, jak sam mówi krążyły legendy.
Kolejna część książki dotyczy teatru, który w okresie międzywojennym miał już długą tradycję. W przeciwieństwie do kina, uważany był za rozrywkę dla elit, w którym prezentowano tzw. sztukę wyższą. Centrum życia teatralnego początkowo był Kraków, później Warszawa. Niewątpliwie największą sceną stolicy był założony w 1913 roku przez Arnolda Szyfmana Teatr Polski. Niezwykle ważną dla teatru tamtego okresu postacią był również Juliusz Osterwa, uważany za reformatora. Swoją wizję teatru realizował w założonej przez siebie Reducie.

Ostatnie rozdziały Kałużyński poświęca kabaretowi, rewii oraz, jakże na czasie celebrytom II Rzeczypospolitej. Czytamy w nich o losach kabaretów: krakowskich Figlików, warszawskich: Mirażu, Czarnego Kota, Sfinksa, Pod Pikadorem, Qui Pro Quo. Okazuje się, że tak szeroko komentowany dzisiaj świat gwiazd istniał już w czasach międzywojennych. Najpopularniejsi aktorzy filmowi i teatralni otaczani byli swoistym kultem, publiczność darzyła ich ogromnym szacunkiem. O życiu prywatnym Dymszy, Bodo, Smosarskiej, Żabczyńskiego, Ćwiklinskiej i wielu innych krążyły liczne plotki, a każdy ich krok omawiano we wszystkich kręgach społecznych.

Osobną kategorią w publikacji są zdjęcia. Ich ilość i jakość sprawia, że książkę spokojnie można traktować także jako album. Fotografie stanowią niewątpliwie wartość dodaną całości. Dzięki nim i starannemu opracowaniu graficznemu lektura będzie nie lada gratką dla bibliofili. Jedynym mankamentem w tym względzie jest niezbyt wygodny w czytaniu format, który zastosowano. Książka jest dość gruba i ciężka, a to sprawia, że trudno ją czytać „w powietrzu”, bez solidnego podparcia. Jednak dla chcącego nic trudnego, z tą niewygodą można sobie spokojnie poradzić i absolutnie z tego powodu nie należy rezygnować z tekstu.

„Kino, teatr, kabaret w przedwojennej Polsce” to rzetelne, wyczerpujące opracowanie, w którym wykorzystano bogaty materiał źródłowy. W tej historii coś dla siebie znajdą zarówno znający temat łowcy ciekawostek jak i Ci poszukujący „bryka” i czysto encyklopedycznej wiedzy.

Ocena: 8/10
W.Kałużyński. „Kino, teatr, kabaret w przedwojennej Polsce”, Wydawnictwo PWN 2013.
*Książkę zrecenzowałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa PWN http://www.dwpwn.pl/

czwartek, 28 listopada 2013

Opowiadania (nad) zwyczajne

Pojawienie się na polskim rynku tomu opowiadań Alice Munro pt. „Przyjaciółka z młodości” zbiegło się w czasie z przyznaniem autorce Literackiej Nagrody Nobla. Trudno wyobrazić sobie lepszą promocję dla tytułu. Nie trzeba też szczególnie zachęcać do sięgnięcia po książkę. Warto ją przeczytać, choćby po to, by przekonać się, czy werdykt Szwedzkiej Akademii był słuszny?


Urodzona w 1931 roku w Kanadzie Munro od lat typowana była jako kandydatka do otrzymania nagrody. Nazywana mistrzynią krótkiej formy, jest uważana za jedną z najwybitniejszych współczesnych pisarek. W Polsce jej popularność wyraźnie wzrosła, po ogłoszeniu werdyktu Akademii. Można to zauważyć po szybkości i częstotliwości, z jaką główny polski wydawca pisarki – Wydawnictwo Literackie tłumaczy i publikuje jej książki.


„Przyjaciółka z młodości”, to zbiór dziesięciu opowiadań, które ukazały się w 1990 roku. Tematycznie zbiór nie różni się od wcześniejszych dokonań autorki. Ich wspólnym mianownikiem, z całą pewnością są szeroko pojęte relacje damsko – męskie. Bohaterkami tych opowiadań, często są kobiety stojące na rozstaju dróg, zmuszone do podjęcia decyzji o rozstaniu, romansie, przeprowadzce. Wszystkie postaci patrzą na przełomowe w swoim życiu wydarzenia z perspektywy czasu, co pozwala im zdobyć się na dystans i uniknąć nadmiernych sentymentów.

Co zatem wyróżnia opowiadania noblistki, skoro tematyka wydaje się mocno zgrana? Mówiąc krótko i najprościej umiejętność tworzenia pełnokrwistych postaci i opisywanie „”zwykłych”, codziennych zdarzeń, w taki sposób, że stają się nam bliskie, bo każdy z nas był kiedyś świadkiem lub uczestnikiem podobnych sytuacji. Dlatego tak dobrze rozumiemy bohaterów. Któż, bowiem nie doświadczył rozstania z ukochaną osobą, utraty przyjaźni, śmierci bliskiej osoby. Niejednokrotnie jesteśmy zmuszeni do rezygnacji z marzeń, wracamy do przeszłości analizując popełnione błędy i żałujemy tych, których naprawić już nie sposób. Na szczególną uwagę zasługuje język używany przez Munro: prosty, czysty, klarowny, a przy tym literacko piękny. Cechą charakterystyczną tej prozy jest również niezwykłe umiłowanie autorki do szczegółu. Ma to miejsce zarówno przy opisie wyglądu zewnętrznego postaci, jak i krajobrazu, miasta, czy pomieszczenia, w którym rzecz się dzieje.

W „Przyjaciółce z młodości” trudno mówić o akcji, gdyż ta rozgrywa się bardzo powoli. Właściwszym byłoby określenie "snuje się leniwie", tworząc atmosferę ciepła i błogości. Sedno zdarzeń ujawnia się etapowo, właśnie za pomocą pozornie nieistotnych detali. Przyznaje, że lektura wymaga sporo cierpliwości. „Początkującym” czytelnikom noblistki, radziłabym zapoznawać się z jej twórczością w małych dawkach i sporych odstępach czasu. Chęć zapoznania się z nią, „za jednym zamachem”, może wywołać błędne, negatywne wrażenie, a co za tym idzie zniechęcenie do pisarki, co byłoby dużym błędem.

Ocena: 8/10
A.Munro, „Przyjaciółka z młodości”, Wydawnictwo Literackie 2013.
*Książkę zrecenzowałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego http://www.wydawnictwoliterackie.pl/

czwartek, 21 listopada 2013

Jak żyć?

Czas kryzysu, który odczuwamy w różnych aspektach życia sprawia, że częściej i chętniej poszukujemy sprawdzonych wskazówek na to, jak zmienić swoje życie, by być szczęśliwym. Wszelka literatura poradnikowa na ten temat cieszy się niesłabnącą popularnością. Nie dziwi więc, że Beata Pawlikowska właśnie teraz postanowiła wydać, napisaną na nowo książkę „W dżungli życia”, której pierwsze wydanie ukazało się w 2011 roku.


Czytając książkę Pawlikowskiej trudno uniknąć skojarzeń i porównań z „Sekretem” Rhondy Byrne, który swego czasu był światowym bestsellerem i zyskał tylu samo wielbicieli, co krytyków. Dziennikarka podobnie jak autorka „Sekretu” opierając się na swoich osobistych doświadczeniach pisze o tym, jak wyglądała jej „droga do szczęścia”. Kroki i przedstawione tu prawdy nie są odkryciem Ameryki. Dla osób, które przeżywają kryzys, doszły do ściany i naprawdę nie wiedzą, co dalej, mogą jednak okazać się przydatne i wartościowe. Rozczaruje wszystkich, którzy spodziewają się, że oto znaleźli cudowną odpowiedź na pytanie, jak żyć? Żeby cokolwiek zmienić trzeba chcieć, na brak takowej chęci nie pomoże żaden, najlepszy nawet poradnik.


Tekst został podany w postaci kroków, punktów do wykonania. Zaczyna się od najprostszych: podejmij działanie, prowadź szczere rozmowy ze sobą, bądź swoim przyjacielem, polub, zaakceptuj, idź za głosem serca, zamiast spełniać oczekiwania innych ludzi, ustal priorytety, zarządzaj mądrze czasem, spełniaj marzenia, bądź konsekwentna. To tylko niektóre z koniecznych do wykonania zadań, służących przemianie. Podobnie, jak w innych tego typu publikacjach pojawia się rozdział o kosmosie, będącym sprzymierzeńcem wszystkich naszych pozytywnych dokonań. Nie mogło również zabraknąć wątku wampirów energetycznych.
Pawlikowska nie wypowiada się z pozycji mentora, opisując swoje prywatne doświadczenia, czasami bardzo intymne, stara się nawiązać bliską więź z czytelnikami, pokazuje, że borykała się z podobnymi do naszych problemami, a jej wyjście z kryzysu nie odbyło się z dnia na dzień i było długotrwałym, trudnym i niepozbawionym błędów procesem.

Nie ma nic złego w dzieleniu się swoim doświadczeniem życiowym. Tym bardziej, że podróżniczka wielokrotnie została doświadczona przez los. Była ofiarą gwałtu, chorowała na anoreksję i bulimię, otarła się o uzależnienie od alkoholu i narkotyków, ma za sobą próbę samobójczą. Te doświadczenia, z całą pewnością dodają wiarygodności wszystkiemu, co Pawlikowska pisze o dokonywaniu życiowych zmian, pracy nad sobą i wychodzeniu z kryzysu.

Niby wszystko się zgadza, a jednak coś zgrzyta. Mianowicie w książce niepotrzebnie według mnie pojawiają się rozdziały o religii, jałmużnie, diecie. Trudno oprzeć się też wrażeniu, że dziennikarka radiowa, podróżniczka, nauczycielka języków, ostatnio zdecydowanie bardziej chce być coachem, psychologiem, terapeutką. Potwierdzeniem tego, wydaje się być reklamowana w „W dżungli życia” nowa seria Beaty Pawlikowskiej, a w niej m.in tytuły: „Kurs szczęścia”, „Trening szczęścia”, „Jestem Bogiem”. Nie ma nic złego w rozwijaniu różnorodnych zainteresowań, jednak bycie ekspertem od wszystkiego z reguły źle się kończy. Pozostaje wierzyć, że za tą nową pasją kryje się coś więcej, niż bardzo dobry pomysł na zarabianie pieniędzy, z dobudowaną do niego szlachetną otoczką.

Ocena: 5/10
B.Pawlikowska, „W dżungli życia. Wydanie III napisane na nowo”. Wydawnictwo G+J 2013.
* Książkę zrecenzowałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa G+J http://www.gjksiazki.pl/

czwartek, 14 listopada 2013

Szanujmy wspomnienia

Moda na wspomnienia trwa na polskim rynku wydawniczym w najlepsze. I bardzo dobrze, jeśli za ich spisywanie zabierają się takie postaci, jak Maria Szabłowska i Krzysztof Szewczyk – dziennikarze muzyczni. 

Największą popularność zyskali, prowadząc kultowy dla niektórych program „Wideoteka dorosłego człowieka”. 

Jako, że najbardziej lubimy te piosenki, które już znamy „Ludzkie gadanie. Życie, rock and roll i inne nałogi”, czyta się jednym tchem, mając nadzieję na rychły ciąg dalszy.


Zarówno Maria Szabłowska, jak i Krzysztof Szewczyk karierę radiową rozpoczęli od pracy w Młodzieżowym Studiu Rytm – bigbitowej redakcji, stworzonej przez Andrzeja Korzyńskiego, która nadawała swe audycje w Programie I Polskiego Radia. Ich drogi zawodowe skrzyżowały się ponownie w Telewizji Polskiej, gdzie wspólnie poprowadzili program „Dozwolone od lat 40”, który później został przekształcony w nadawaną na żywo audycję pt. „Wideoteka dorosłego człowieka”. Obecnie Szabłowska nadal pracuje w Programie I Polskiego Radia, a Szewczyk po dłuższej przerwie wrócił na antenę radiową w radiu Złote Przeboje.


„Ludzkie gadanie” ma formę luźnej rozmowy. Dziennikarze wspominają przede wszystkim okres narodzin rock’n’rolla, nazywanego w Polsce bigbitem, mówią o początkach swojej muzycznej fascynacji i oczywiście karierze telewizyjnej. Rozmowa została podzielona na rozdziały. Całość uzupełniają wywiady z gwiazdami tamtego okresu, przeprowadzone przez Marię Szabłowską w 1993 roku. Wśród nich znaleźli się m.in.: Marek Grechuta, Tadeusz Nalepa, Halina Frąckowiak.

Z książki dowiemy się np., w jakich okolicznościach powstały największe przeboje Czerwonych Gitar, Trubadurów, Czesława Niemena, Maryli Rodowicz. Ostatecznie została również rozwiana „tajemnica” prywatki u Marii Szablowskiej, na którą przybył zespół The Animals, poznajemy także szczegóły pobytów innych zagranicznych gwiazd, w tym Abby i Rolling Stones. W pogaduszkach nie mogło zabraknąć wątku zmagań artystów z cenzurą i jej często kuriozalnymi, a z dzisiejszej perspektywy śmiesznymi działaniami. Jest też oczywiście o festiwalach i dyskotekach. Największa część rozmów poświęcona jest jednak telewizyjnej i radiowej kuchni. Dziennikarski duet wspomina swoje pierwsze audycje poprowadzone w radiu i telewizji. Przy tej okazji pojawiają się opowieści o zabawnych wpadkach, ulubionych wokalistach, a także spostrzeżenia na temat ogromnego postępu technicznego i związanych z nim różnic w pracy, „wczoraj i dziś”. Młodsi czytelnicy, sięgając po lekturę dowiedzą się, na czym polegał „ pocztówkowy” szał, o co chodziło z tym PEWEKSEM oraz, jak wielkim dobrodziejstwem było posiadanie cioci w Ameryce i tranzystorowego radia Bambino. Zadowolone będą nawet „fashionistki”, gdyż autorzy nie zapomnieli omówić ówczesnych hitów ulicznej mody.

Choć dla pokolenia dzisiejszych dwudziestolatków „Ludzkie gadanie” będzie jak wycieczka do „Parku Jurajskiego” lub na wykopaliska, to trzeba przyznać, że lektura ma niebywałe wartości edukacyjne i jest o wiele ciekawsza niż przyswajanie historii muzyki na tradycyjnych lekcjach szkolnych. Autorzy o czasach zamierzchłych i, jak sami mówią słusznie minionych opowiadają barwnie, z ogromnym poczuciem humoru i lekkością. Co ważne, a wcale nie tak częste wśród autorów, Szabłowska i Szewczyk naprawdę pasjonują się tym, o czym rozmawiają, „zjedli zęby” na swojej pracy, w związku tym mogą się wykazać olbrzymią wiedzą i erudycją. Jeśli zastanawiacie się, co kupić swoim rodzicom na gwiazdkę, nie wahajcie się już. Będzie to dla nich fantastyczny powrót do czasów młodości, przy okazji, którego poznają niektóre z sekretów swoich idoli, a także dowiedzą się nieco o losach tych, dziś już nieco zapomnianych.

Ocena: 7/10
M.Szabłowska, K.Szewczyk, „Ludzkie gadanie. Życie, rock and roll i inne nałogi.”, Wydawnictwo Znak 2013.


sobota, 9 listopada 2013

Ćwiczenia z utraty

Najnowszą powieścią pt. „Włoskie buty” Henning Mankell niewątpliwie otwiera nowy rozdział w swej twórczości. Szwedzki mistrz kryminału, tym razem postanowił napisać powieść obyczajową o samotności, starości, chorobie, śmierci, nadziei.  Choć wydaje się, że na te tematy w literaturze powiedziano już wszystko, to jednak w efekcie możemy przeczytać bardzo dobrą, przejmującą, niebanalną książkę, zresztą kolejną taką w dorobku pisarza.


66 – letni Frederick Welin mieszka samotnie na oddalonej od świata bałtyckiej wyspie. Jedynymi towarzyszami jego życia są starzejący się pies i kotka. W przeszłości był uznanym chirurgiem, ale poważny błąd lekarski, który popełnił sprawił, że postanowił wycofać się z zawodu. Karą, którą wymierzył sam sobie było właśnie życie pustelnika w tym niezbyt przyjaznym miejscu. Gdy wydaję się, że główny bohater do końca swoich dni będzie wiódł przewidywalny do bólu, monotonny żywot, a jego głównym zajęciem będzie analizowanie przegranej egzystencji i odliczanie dni do śmierci, na horyzoncie pojawia się Harriet – dawna miłość Fredericka. Kobieta, którą porzucił pewnego dnia, bez słowa wyjaśnienia.


Okazuje się, że Harriet jest poważnie chora, zostało jej kilka miesięcy życia. Pojawiła się na wyspie, by żądać od Fredericka spełnienia złożonej kiedyś obietnicy – odbycia podróży do miejsca ważnego w jego młodości. Ta niespodziewana wizyta zmusza mężczyznę do podjęcia działania, porzucenia swojego bezpiecznego kokonu, konfrontacji z rzeczywistością i odpowiedzi na pytania, których do tej pory uparcie unikał.

Pod pretekstem rozliczeń z własnym życiem główny bohater, a zarazem narrator powieści rozmyśla o tym, co nieuniknione dla każdego: upływie czasu, powolnym rozpadzie fizycznym i śmierci. Znaczną część książki zajmują mniej estetyczne, w związku z tym rzadko dotykane elementy starości, a mianowicie opisy bólu i psychofizycznego cierpienia w chorobie. Istotne społecznie, a również często pomijane są refleksje Welina na temat zjawiska „niewidzialności” osób starszych, nietolerancji społeczeństwa na wszelkie rodzaje inności oraz przymusu życia według jednego, „jedynie słusznego” schematu.

„Włoskie buty” będą zaskoczeniem dla czytelników, którzy kojarzą autora wyłącznie z przygodami Kurta Wallandera. W najnowszej powieści zagadki kryminalne i warta akcja, zostały zastąpione przez powolną narracje i refleksje natury egzystencjalnej. Mimo to nie można powiedzieć, że Mankell całkowicie odcina się od wcześniejszej twórczości. Tutaj również pojawiają się opisy drobnych przestępstw, przemocy fizycznej. Nie są to jednak wydarzenia dominujące w całej fabule. Natomiast wątek alienacji i samotności pojawił się także w „Niespokojnym człowieku”.

Mimo, iż brak tu oczywistego happy endu, w lekturze można znaleźć optymistyczne tony. Nie da się uciec od przeszłości, cofnąć czasu i naprawić wszystkich swoich błędów. Zawsze jednak można zmienić coś na lepsze i nigdy nie jest na to za późno. Los z reguły daje nam drugą szansę, podsuwa różne możliwości, to, czy chcemy i potrafimy z nich skorzystać jest już zupełnie inną kwestią.

Ocena: 8/10
H. Mankell, „Włoskie buty”, Wydawnictwo W.A.B. 2013.


poniedziałek, 4 listopada 2013

Lata szalone

Czasy PRL-u zwykło się określać jako szare i siermiężne. Książka Andrzeja Klima pt. „Seks, sztuka i alkohol. Życie towarzyskie lat 60.” pokazuje, że jest to tylko jedna strona medalu. 

Obok absurdów i wszelkich niedoborów bujnie kwitło życie towarzyskie i artystyczne, nie tylko w Warszawie, ale także innych dużych miastach.

 Dla starszych doskonała okazja, by powrócić do wspomnień, dla młodszych szansa, by dojrzeć w tych „prehistorycznych” czasach barwy inne, niż tylko szarość.


Autor z wykształcenia jest historykiem, historykiem sztuki i dziennikarzem. Pracował m.in. dla „Gazety Wyborczej”, „Press”, „Newsweeka” oraz PAP-u. Na swoim koncie ma już współautorstwo przewodników po kościołach Torunia.


Książka opiera się przede wszystkim na relacjach zawartych w pamiętnikach i wspomnieniach osób tworzących ówczesną bohemę artystyczną. Wśród nich byli m.in.: Jarosław Iwaszkiewicz, Maria Dąbrowska, Stanisław Dygat, Stefan Kisielewski, Jeremi Przybora, Agnieszka Osiecka, Marek Hłasko, Maryla Rodowicz, Beata Tyszkiewicz, Jerzy Gruza i wielu innych.

Lata 60. przez wielu uważane są za najbarwniejsze, z uwagi na bujność życia towarzyskiego i najbardziej interesujące i płodne artystycznie w historii polskiej kultury i rozrywki. Temu wielokierunkowemu rozkwitowi z pewnością sprzyjała trudna sytuacja polityczno – społeczna w kraju. Nakazy, zakazy, a przede wszystkim cenzura pobudzały wyobraźnię, zachęcały do przekory i wyostrzały poczucie humoru.

„Seks, sztuka i alkohol. Życie towarzyskie lat 60/”, to najkrócej mówiąc skondensowany przegląd tego, kto, z kim, kiedy i gdzie bywał, tworzył, pil i sypiał w tym wyjątkowym okresie. W książce znajdziemy zarówno opisy przyjęć dyplomatycznych, wydawanych przez ambasady, na których po prostu wypadało bywać, jak i tych zdecydowanie nieoficjalnych imprez, które odbywały się bez przerwy np. w SPATIF-ach, czy klubach studenckich i jazzowych. Kultowymi w tamtym czasie miejscami były przede wszystkim Hybrydy i Stodoła w Warszawie, gdański Żak, czy łódzki Pod Siódemkami. Życie towarzyskie aktorów rozpoczynało się po ostatnim wieczornym spektaklu. Miejscem obowiązkowym do odwiedzenia na imprezowym szlaku stolicy była restauracja Kameralna, która wieczorem zamieniała się w klub. Bywali tam m.in. Marek Hłasko i Leopold Tyrmand. Zdzisław Maklakiewicz, Jan Himilsbach oraz pisarze ze „Współczesności” często wybierali Harendę. Na mocno zakrapiane zakończenie wieczoru udawano się do barku w Hotelu Bristol.

Dzienne miejsce podtrzymywania stosunków towarzyskich stanowił niewątpliwie słynny basen Legii. Można tam było spotkać Agnieszkę Osiecką, która czynnie trenowała pływanie. Innego typu „przechowalniami” dla artystów nieustannie spragnionych kontaktu ze światem były kawiarnie. Ich stałymi bywalcami byli m.in. Antoni Słonimski, aktor Ludwik Sempoliński i piosenkarz Mieczysław Fogg. Elementem, bez którego nie mogło się obyć żadne spotkanie był oczywiście alkohol. Lał się on wszędzie od Grand Hotelu po Piwnicę pod Baranami. Menu w tym zakresie było bardzo ubogie i ograniczało się do czystej wódki, wina „patykiem pisanego” oraz piwa od czasu do czasu, ale na ten aspekt nikt nie narzekał.

Lata 60. to również czas, w którym do Polski zaczęły przyjeżdżać na koncerty zagraniczne gwiazdy. Największe zamieszanie, czemu trudno się dziwić wywołała wizyta zespołu Rolling Stones, zachwyt publiczności wzbudziła również Marlena Dietrich. Były to również początki festiwali w Sopocie i Opolu, na które zjeżdżała cała śmietanka towarzyska, by rozkoszować się muzyką i wspaniałą letnią atmosferą, Niebywałą popularnością cieszyli się wówczas festiwalowi konferansjerzy Lucjan Kydryński i Irena Dziedzic.

PRL sprzyjał także rozwojowi sceny kabaretowej. W tym okresie powstał legendarny kabaret „Siedem kotów”, założony przez naczelnego „Przekroju Mariana Eilego z Ireną Kwiatkowską, Hanką Bielicką i Ludwikiem Sempolińskim. W historii polskiej rozrywki zapisał się również Studencki Teatr Satyryków (STS), dla którego teksty pisała m.in.: Agnieszka Osiecka.

Osobnym rozdziałem w życiu towarzyskim był okres wakacji, które obowiązkowo należało spędzać nad morzem w Chałupach, na Mazurach we wsi Krzyże lub w Zakopanem. W te miejsca zjeżdżali wszyscy, którzy chcieli liczyć się w środowisku. Modne było również wyjeżdżać do domów pracy twórczej w Nieborowie, czy Oborach.

Wszechobecna kontrola władz, nakazy, zakazy, restrykcje, paradoksalnie spowodowały rozluźnienie norm obyczajowych, zwłaszcza w środowiskach artystycznych. Szybkie, huczne śluby, równie głośne rozwody, zdrady i trójkąty miłosne, były niemalże na porządku dziennym. Nierzadkie były również, nieco bardziej ukrywane związki homoseksualne. Ciemniejszą stroną tej swobody były często występujące choroby weneryczne, a także stosowanie aborcji jako środka antykoncepcyjnego.

Lektura pokazuje, że życie towarzyskie w latach 60. toczyło się w bardzo wielu różnorodnych miejscach. Środowiska twórcze przenikały się z dziennikarskim, a niekiedy nawet z politykami. Nie było tak wyraźnych, jak dziś podziałów towarzyskich. Istniała lista miejsc, w których należało się pokazać, jeśli chciało się zaliczać do tzw. high life’u. Fenomen tamtych czasów polegał na tym, że ludzie lubili się spotykać, wspólnie dyskutować, tworzyć i bawić. Nie istniało tak wiele jak dziś możliwości komunikacji, w związku z tym wszystko odbywało się spontanicznie, bez konieczności umawiania się i uprzedzania o wizycie z trzydniowym wyprzedzeniem. Czytając książkę Klima, można odnieść wrażenie, że wszyscy artyści mieli czas, nikomu się nie spieszyło. Praca mieszała się z zabawą. Nigdy nie było wiadomo, kiedy skończy się jedno, a zacznie drugie. Można więc powiedzieć, że balanga trwała właściwie nieprzerwanie przez całą dekadę. Jeśli macie ochotę na podróż wehikułem czasu, przeczytajcie koniecznie!

Ocena: 7/10
A.Klim, „Seks, sztuka i alkohol. Życie towarzyskie lat 60.”, Dom Wydawniczy PWN 2013.

*Książkę zrecenzowałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Dom Wydawniczy PWN http://www.dwpwn.pl/produkty/826/

niedziela, 27 października 2013

Ludzkie gadanie


Tytuł recenzji jest nieco przewrotny, bo w „Kalendarzyku niemałżeńskim” Pauliny Młynarskiej i Doroty Wellman na szczęście nie znajdziemy plotek, omawiania kulis show – biznesu i telewizyjnej kuchni, rodem z „Magla Towarzyskiego”. 

Nie oznacza to jednak, że książka nie dotyczy „babskich spraw”, istotnych dla każdej z nas. Jest interesująco, mądrze i zabawnie, a przyjęta forma sprawia, że całość czyta się błyskawicznie.

Zarówno Paulina Młynarska jak i Dorota Wellman są doświadczonymi dziennikarkami. Pierwsza zaczynała swą karierę w radiu Tok FM, następnie związała się z Telewizją TVN Style, z której odeszła do Polsat Cafe, gdzie prowadziła program „Kobieta Cafe”. Wellman pracowała m.in.: w Radiu Zet, „Gali”, Telewizji Publicznej. Od kilku lat wraz z Marcinem Prokopem, z sukcesem prowadzi poranny program „Dzień dobry TVN”. Drogi zawodowe obu pań skrzyżowały się w „Mieście Kobiet”, nadawanym na antenie telewizji TVN Style, który to prowadzą wspólnie od dwóch lat. Obie mają również za sobą debiut książkowy. Wellman przeprowadziła wywiad – rzekę z pisarzem Januszem Leonem Wiśniewskim, a Młynarska jest współautorką bardzo udanej książki pt. „Zakopane odkopane. Lekko gorsząca opowieść góralsko – ceperska”.

„Miasto Kobiet” jest flagowym programem stacji TVN Style, nadawanym od początku jej istnienia. Zmieniały się tam duety prowadzących i formuła, zawsze jednak poruszane w nim były tematy istotne dla kobiet. Tak jest w dalszym ciągu. Prowadzące w każdym odcinku rozmawiają o związkach, macierzyństwie, zdradach, przemocy, gwałtach, aborcji, antykoncepcji, edukacji, uzależnieniach, pracy zawodowej, prowadzeniu domu i wielu innych kwestiach. Jak same mówią pomysł książki narodził się ze względu na to, że nie mogły się nagadać. Brak czasu i dzieląca je odległość spowodowały, że zdecydowały się na pisanie do siebie maili, by móc na spokojnie dokończyć, rozpoczęte w studio telewizyjnym dyskusje. W czasach, gdy wiele osób porozumiewa się głównie za pomocą smsów lub postów pisanych na Facebooku, listy elektroniczne są bardzo dobrą, przyciągającą uwagę formą.

Listy w „Kalendarzyku…” zostały ułożone zgodnie ze zmieniającymi się porami roku. Tematycznie są natomiast bardzo zróżnicowane. Mamy tu poważne dyskusje o in vitro, edukacji seksualnej w szkołach, feminizmie, uzależnieniach, psychoterapii, kulcie młodości, operacjach plastycznych, przyjaźni. Nie brak również lżejszych, zabawnych tonów. Poszukiwaczki takowych z całą pewnością zadowolą listy o problemie wiecznego bałaganu w damskiej torebce, podróżach, czy rady dziennikarek jak nie zostać celebrytą i jak nie zgłupieć w głupim świecie. Pojawia się też oczywiście wątek ulubionych kosmetyków, ciuchów, czy plotkowania w babskim gronie. W tego rodzaju  publikacji nie mogło zabraknąć zestawień typu pięć ulubionych książek i filmów. W tekście znalazło się również miejsce dla przepisów kulinarnych, których jest całkiem sporo, bo obie panie nie ukrywają, że uwielbiają i jeść i gotować, zwłaszcza dla bliskich. Wachlarz tematów pokazuje, że naprawdę każda kobieta, znajdzie tu coś dla siebie.


Oczywiście wielu uzna „Kalendarzyk niemałżeński” za kolejną książkę osób znanych z telewizji, po którą nie warto sięgać z założenia. To, czym wyróżnia się wśród innych celebryckich publikacji jest fakt, że została napisana z sensem, pomysłem, szacunkiem dla współrozmówcy i języka polskiego. Autorki nie biją sztucznej piany, nie leją wody, tylko po to, by zapełnić kolejne strony. Są szczere, niejednokrotnie dzielą się prywatnymi doświadczeniami. Niektóre z opisanych przez nie historii może zachęcić do działania, skłonić do refleksji, wywołać dyskusję. Jeśli stanie się tak, choć w jednym wypadku, oznacza to, że warto było podzielić się korespondencją z czytelnikami.

Ocena: 7/10
P. Młynarska, D. Wellman, „Kalendarzyk niemałżeński”, Wydawnictwo Znak 2013.


piątek, 18 października 2013

Miłość (własna)

Aktorka Ewa Kasprzyk postanowiła dołączyć do bardzo licznego grona osób znanych, które zapragnęły mieć „książkę na koncie”. Nic w tym nowego i oryginalnego. Biorąc pod uwagę panującą od kilku lat modę.

„Mił.ość” wyróżnia jedynie fakt, że przez dużą ilość zdjęć zamieszczonych w środku, spokojnie może być traktowana jako album z tekstem.


Popularność i sympatię szerokiej widowni Kasprzyk zdobyła dzięki rolom w „Koglu – Moglu” i „Komedii małżeńskiej” Romana Zauskiego. Młodsza generacja może kojarzyć ją głównie z „Bellissimy”, seriali „Złotopolscy, „Na dobre i na złe”. W teatrze zasłynęła monodramem „Patty Diphusa”, na podstawie opowiadania Pedro Almodovara. Przez wiele lat była związana z Teatrem Wybrzeże, w 2000 roku przeniosła się do warszawskiego Teatru Kwadrat. Wydawałoby się, że osoba z taką pozycją zawodową nie musi szukać innych form medialnej obecności, a jednak…


„Mił.ość” nie jest klasycznym wywiadem rzeką. Jest to złożony w jedną całość zbiór wspomnień i fragmentów rozmów, przeprowadzonych w różnych miejscach i czasie przez Macieja Kędziaka – dziennikarza „Gali. Zaczyna się tak, w powietrzu między Europą, a Azją: „Czuję się dobrze, kiedy lecę. W samolocie jestem pomiędzy tym, co zostawiam, a tym, do czego zmierzam…Samolot jest nieprzewidywalny. Zawsze możemy spaść albo dolecieć. Lubię oglądać ziemię z góry – być between.

Po tym, nazbyt banalnym początku jest na szczęście nieco lepiej. Kasprzyk oprowadza dziennikarza po swoim rodzinnym mieście, wspomina rodziców, wraca do Teatru Wybrzeże, wspomina swoje ulubione role, początki kariery, odważnie mówi o niespełnieniu zawodowym. W tego typu publikacji nie mogło oczywiście zabraknąć wątków prywatnych. Jest więc o mężu, córce, związku na odległość, przyjaźni, flirtach, relacjach damsko – męskich, niechęci do prowadzenia domu i osiadania w jednym miejscu.

Ewa Kasprzyk swoimi odważnymi wypowiedziami, niepopularną w Polsce otwartością i niezważaniem na konwenanse, nieustannie wzbudza emocje w środowisku. Media regularnie rozpisują się o jej domniemanych operacjach plastycznych, komentują stroje, a paparazzi dostarczają zdjęć z coraz młodszymi mężczyznami. Można kwestionować zasadność powstania tego rodzaju książki, tym bardziej, że sama aktorka unika podsumowań, wydaje się też, że na takowe jest zdecydowanie za wcześniej. Jedynym, najważniejszym argumentem za jest barwna osobowość głównej bohaterki, która stanowi fantastyczny materiał na hit wydawniczy.

W tekście autorka pokazuje ogromny dystans, poczucie humoru i błyskotliwość, ale również wrażliwość, o którą pewnie niewielu ją podejrzewa.

"Od jakiegoś czasu przed wejściem na plan serialu uczę się tekstu w garderobie. Ktoś mi powiedział: „O, a ty nawet nie odpakowałaś egzemplarza”. Bo wyjmuje scenariusz z koperty, kiedy jestem malowana. Nie zaglądam do niego, bo i tak wiem, co kryje. Gdybym miała kreować jakiegoś fizyka, matematyka i musiałabym operować specjalistycznymi terminami, tobym zajrzała do koperty natychmiast po jej otrzymaniu. A jeżeli ja mówię w kolejnych scenach: „Nie nalałaś herbaty” albo „Źle postąpiłaś wobec Wojtka czy: „ Nie odśnieżyłaś chodnika”…
A co mówiłaś ostatnio?
Ewa: „Nie jest sztuką dobrze usmażyć kotlety, ale dobrze kłamać”. Maciek, no to czy trzeba się tego nauczyć w domu? Kiedy ryzykujesz, to potem albo pijesz szampana, albo zażywasz luminal.”

Czy inne polskie gwiazdy filmowe stać na podobną szczerość? Nie zauważyłam.

Osobną kwestią są w tej książce dobre zdjęcia Sary Niedźwieckiej. Ich duża, w stosunku do objętości tekstu ilość nieco drażni i każe zadać pytanie, czy przypadkiem ta ekskluzywna sesja nie była jedynym pretekstem do dopisania reszty i wydania w formie książki. Z drugiej jednak strony, pokazują dobre samopoczucie i wysoki poziom samoakceptacji aktorki, których z całą pewnością można jej pozazdrościć. Można również docenić, że Kasprzyk ma odwagę prezentowania ciała „w tym wieku”, co w polskich warunkach może zostać uznane za kontrowersyjne. Trochę fermentu jeszcze nikomu nie zaszkodziło i bardzo dobrze, że ktoś ma ochotę go robić.

Rozmowy w „Mił.ości” początkowo są nieco chaotyczne, a Maciej Kędziak sprawia wrażenie kogoś, kto zupełnie nie ma pomysłu, spójnej koncepcji całości. Dziennikarz miał jednak szczęście, że trafił na Ewę Kasprzyk, która w pewnym momencie przejęła stery, nadała rytm i oczywiście doprawiła tekst pieprzem. Tak naprawdę tylko dzięki temu resztę czyta się nieźle, pozbywszy się ochoty na zgrzytanie zębami i przerwanie lektury.

Jeśli ktoś lubi czytać wywiady z gwiazdami w pismach o stylu życia, magazynach typu people, które dodatkowo są starannie wydane i dopracowane graficznie będzie zachwycony. Jeśli ktoś wielbi Ewę Kasprzyk od zawsze, będzie miał podobne odczucia, bo tekst daje szansę poznania aktorki w zupełnie nowej odsłonie. Cała reszta spokojnie może odpuścić.

Ocena: 5/10
„Mił.ość”, z Ewą Kasprzyk rozmawia Maciej Kędziak, zdjęcia Sara Niedźwiecka. Wydawnictwo G+J Polska 2013.
*Książkę zrecenzowałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa G+J http://www.gjksiazki.pl/

sobota, 12 października 2013

Poetka wyklęta

O Papuszy zrobiło się głośno za sprawą filmu Krzysztofa Krauze i Joanny Kos – Krauze, który w listopadzie wejdzie na ekrany naszych kin. 

Postać cygańskiej poetki dotychczas nie była znana szerokiej publiczności.

 Zanim wybierzemy się na film, warto bliżej poznać jej życiorys, środowisko, z którego się wywodziła oraz odkryć, na czym polegał urok jej wierszy. 

Doskonałą okazją do tego jest lektura przejmującego reportażu Angeliki Kuźniak pt. „Papusza”.


Bronisława Wajs została nazwana Papuszą, czyli lalką z powodu swej niezwykłej urody. Data i miejsce jej urodzenia nie są dokładnie znane. Kuźniak pisze: „Czas w tej opowieści to czas cygański i trudno mu ufać. O lata pytać nie warto. Nikt ich w taborze nie liczył. Krąży opowieść, że chłopi kończyli zbierać zboże z pól w dniu, w którym się rodziła, podobno 17 sierpnia.” W zapisach występuje też jednak data 10 maja. Wiadomo na pewno, że przyszła na świat w taborze, wędrującym po terenach Podola, Wołynia i Wilna. Od wczesnych lat odznaczała się dużym sprytem i bystrością. Dzięki tym cechom szybko nauczyła się kraść i wróżyć a to z kolei sprawiło, że była przydatna w grupie. Nade wszystko ceniła przyrodę i wolność, ale marzyła również, by nauczyć się czytać i pisać, bo wiedziała, że to pozwoli jej być może odkryć zupełnie inny świat. To marzenie pomogła jej spełnić żydowska sklepikarka, która w zamian za kury pokazywała jej alfabet i uczyła czytać, ciesząc się, że Papusza robi tak szybkie postępy. Można śmiało powiedzieć, że ta umiejętność zdecydowała o jej późniejszych losach i ostatecznie przyczyniła się do klęski.


Na nowe umiejętności Papuszy w taborze od początku patrzono nieprzychylnie. Cyganie wyśmiewali jej ambicje, z drugiej strony wzbudzała ciekawość Ona jednak nie zważając na nic, każdą wolną chwilę spędzała na czytaniu i nauce pisania, która szła jej dość opornie. Dla zyskania wprawy, zaczęła zapisywać swoje obserwacje, dotyczące głównie życia w taborze i przyrody, która była jej największą miłością. Z czasem zaczęła pisać wiersze i pieśni cygańskie, których sama nigdy tak nie nazywała. Niewątpliwie jednym z wielu momentów przełomowych w życiu Papuszy było pojawienie się w taborze Jerzego Ficowskiego, który zyskał dużą przychylność Cyganów, zaprzyjaźnił się z Wajs i namawiał ją do pisania, a wiersze już powstałe pokazał Julianowi Tuwimowi, który był nimi oczarowany. Po publikacji kilku utworów w czasopismach literackich, Papusza zaczęła być znana w środowisku ,  zapraszana  na spotkania autorskie. Jej twórczość została doceniona, co przekładało się również na kwestie materialne, a to z kolei nie podobało się cygańskiej braci, wśród której miała coraz więcej zaciekłych wrogów. Kroplą, która przelała czarę goryczy, oburzyła Cyganów i ostatecznie zwróciła ich przeciwko Bronisławie Wajs, było ukazanie się w 1953 roku książki Jerzego Ficowskiego pt. „Cyganie polscy”. Po tej publikacji Papusza została oskarżona o zdradę tajemnic kodeksu cygańskiego i wykluczona ze społeczności.

Od tego momentu „Papusza” jest historią o kobiecie odrzuconej, pozbawionej godności, przegranej, o złamanym życiu. Wajs, z jednej strony nie potrafiła wyrzec się swojego pochodzenia, z drugiej nie chciała wyrzec się słów, które były rodzajem ukojenia. Jest to też jednak opowieść o pokorze, pięknie, wolności i niszczącej sile wrażliwości.

Reportaż Kuźniak opiera się przede wszystkim na archiwalnych dokumentach. Listach, które Papusza pisała do Jerzego Ficowskiego i Juliana Tuwima, fragmentach jej pamiętnika, nagraniach filmowych i radiowych oraz wypowiedziach osób związanych ze środowiskiem cygańskim. Tekst, uzupełniony zdjęciami jest praktycznie zupełnie pozbawiony komentarza odautorskiego, co czyni całość jeszcze bardziej dramatyczną i przejmującą.

 „…Dobre ludzi dali mieszkanie, ale wziąć słowika w klatkę zamknąć, to on wszystko traci. Choć pięknie śpiewa, to jemu jest smutno.”
„A ja cygańska córka, las mi zdrowie daje. Jechałam taborem, to czułam się jak królowa Bona. Do mnie należeli perły rannej rosy. Moje były gwiazdy złote. Dziś, co we włosy wplotę?”
„Śpiewać nauczył mnie wiatr, ruczaje płakać. A jak lipy kwitły, to aż mnie zatykało, tak miód było czuć…To wszystko nie można wydrążyć ze serca.”

Te zdania więcej mówią o Papuszy i klimacie reportażu napisanego przez Angelikę Kuźniak, niż wszystkie najbardziej wyczerpujące recenzje.

Ocena:8/10
A.Kuźniak, „Papusza”, Wydawnictwo Czarne 2013.
*Książkę zrecenzowałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Czarne http://czarne.com.pl/


piątek, 4 października 2013

Spotkanie autorskie


Stroniąca od mediów i udzielania wywiadów Dorota Masłowska zdecydowała się na udzielenie wywiadu – rzeki. Rozmowę zatytułowaną „Dusza światowa” przeprowadziła zaprzyjaźniona z pisarką Agnieszka Drotkiewicz. 

W związku z tym, że książka ukazała się w rok po premierze ostatniej powieści Masłowskiej pt. „Kochanie zabiłam nasze koty”, treść w niej zawarta będzie nowa i odkrywcza tylko dla tych, którzy nie czytali licznych wywiadów prasowych udzielonych przez pisarkę przy okazji promocji powieści.


Od debiutanckiej, wydanej dziesięć lat temu „Wojny polsko – ruskiej pod flagą biało – czerwoną”, Masłowska nazywana jest głosem pokolenia, największym objawieniem w polskiej literaturze współczesnej. Krytycy, przy okazji każdego nowego wydawnictwa podkreślają jej talent i niebywały słuch literacki. Wśród czytelników ma tyle samo fanów, co zagorzałych przeciwników. Można nie lubić specyficznych utworów autorki, nie doceniać jej oryginalnego stylu i zabawy konwencją, ale jedno trzeba przyznać, Masłowska ma dużą celność w obserwacji różnych grup i zachowań społecznych. Pewnie stąd chęć wielu osób, by skłonić ją do wypowiedzi „na każdy temat”. Do tej pory dzielnie się przed tym broniła. Częsta obecność medialna, przy okazji promocji „Kotów” sugeruje, że nieco zmieniła strategię. Być może wynika to z faktu, że jak sama mówi nie ma już ochoty na bycie rarogiem.


„Dusza światowa” nie jest zbitkiem wypowiedzi na każdy temat. Masłowska, mimo że występuje tym razem jako główna bohaterka nie stawia się w pozycji mentorki, nie narzuca poglądów. Po prostu zwyczajnie, bez spięcia wymienia z Drotkiewicz myśli na temat procesu tworzenia tekstów i jego przenikania do codziennego funkcjonowania, a także obserwacje dotyczące kultury, społeczeństwa, konsumpcjonizmu. Nie bez znaczenia dla całości rozmowy jest fakt, że autorki są ze sobą zaprzyjaźnione. Mimo wielokrotnie podkreślanych różnic światopoglądowych rozmowa ma charakter pokojowy, Drotkiewicz nie dąży za wszelką cenę do wywołania sporu, konfrontacji i bardzo medialnej jatki, tak często obserwowanej w programach publicystycznych.

Książka została podzielona na rozdziały. Wśród tematów rozmów znalazły się m.in.: Ameryka, morze, miasto, polityka, praca, przyjemności, płeć, przyroda i ciało, a także jeden z najlepszych jedzenie z pęknięciem. Najciekawsze są właśnie obserwacje socjokulinarne: o dynamice głodu w Polsce (najpierw niedosyt wszystkiego, potem przesyt), o tym jak status ekonomiczny wpływa na wybory żywieniowe i o fenomenie czasopisma „Prześlij przepis”. Ciekawie jest również we fragmentach o morzu i pisaniu tekstów. Wątki dotyczące szkodliwości prowadzenia alternatywnego życia na Facebooku, etykietowania literatury i szybkiego anektowania jej przez różne obozy polityczne, fascynacji miastem, przy jednoczesnej chęci powrotu do natury, nadmiernym konsumowaniu kultury były już wielokrotnie wałkowane, a wypowiedzi Masłowskiej nie wnoszą nic nowego do tego, co zostało już zauważone przez innych publicystów, czy osoby publiczne. W rozmowie nie pojawiają się też na szczęście kwestie dotyczące prywatności, z czego obie pisarki drwią w rozdziale „Techniki wywiadu i wspomnienia”. „Dusza światowa” kończy się rozmową uzupełniającą nagraną w 2013 roku, w niej autorki analizują, jak bardzo straciła na aktualności ich rozmowa sprzed roku.

Wszyscy, którzy spodziewali się po „Duszy światowej” zbioru błyskotliwych fraz, które wejdą do języka potocznego, oryginalnych sądów, czy też odkrycia prywatnych sekretów pisarki, będą srodze rozczarowani. Owszem, rozmowa ma kilka przysłowiowych momentów, są też jednak fragmenty zbędne, nudne, banalne. To wrażenie być może związane jest z faktem, że od Masłowskiej, z założenia oczekujemy czegoś wyjątkowego, a po lekturze dowiadujemy się, że po części u pisarki jest po prostu zwyczajnie.

Niektórzy kwestionują zasadność powstania tej książki, ale być może „Dusza światowa” powstała z czystej wygody, by Masłowska mogła odhaczyć kategorię wywiad – rzeka w dorobku pisarza i nigdy więcej do niej nie wracać. Być może przy okazji ukazania się kolejnej powieści okaże się, że jest to jedyna tak obszerna, światopoglądowa wypowiedź pisarki i wszyscy żądni wywiadów dziennikarze będą do niej odsyłani. Jeśli tak to z całą pewnością trzeba ją przeczytać, bo za kilka lat, może się okazać, że będzie miała wartość unikatu. Jeśli natomiast przy kolejnych odsłonach twórczości Masłowska ponownie będzie musiała odpowiadać na pytania zadane przez Drotkiewicz, a czytelnicy dostaną „powtórkę z rozrywki” to faktycznie „Dusza światowa”, poza ekonomiczno – marketingowym rzeczywiście nie ma sensu.

Ocena: 6/10
„Dusza światowa”, z Dorotą Masłowską rozmawia Agnieszka Drotkiewicz. Wydawnictwo Literackie 2013.
*Książkę zrecenzowałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego http://www.wydawnictwoliterackie.pl/

piątek, 27 września 2013

Moda Polska

Naczelny skandalista wśród rodzimych stylistów Tomasz Jacyków, postanowił dołączyć do szerokiego grona autorów książek. Na szczęście w przeciwieństwie do niektórych, pisze o tym, czym zajmuje się zawodowo i na czym naprawdę się zna, czyli o modzie. 

W książce „O elegancji i obciachu Polek i Polaków, od stóp do głów” nie znajdziemy jednak plotkarskiego magla i tak popularnego ostatnio „modowego sądu” na celebrytach. 

Niektórzy pewnie zapamiętają z tej książki jedynie dosadny język autora, poczują się urażeni i czym prędzej ją odłożą. 

Warto jednak zdobyć się na odrobinę dystansu w stosunku do stylu wypowiedzi i skupić na treści, bo poradnik zawiera kilka cennych informacji na temat tego, jak się nie ubierać, a raczej, w co ubierać, żeby wyglądać dobrze. 

Teoretycznie większości wydaje się, że wie, ale z praktyką, co pokazuje Jacyków jest zdecydowanie gorzej.


Wygląda na to, że po trendzie na śpiew, taniec, gotowanie w naszym kraju przyszedł czas na modę. Internet pełen jest modowych blogów, a ich autorki potocznie zwane szafiarkami, często bezpodstawnie zyskały rangę celebrytek, relacje z premier filmowych i innych eventów prezentowane w telewizji, skupiają się głównie na tym, kto i jak był na nich ubrany. Wszystkie niemal czasopisma kobiece mają rubrykę typu „modowy sąd” i specjalistów od stylu na etacie w redakcji, którzy ostro oceniają stroje osób znanych. Każda z szanujących się gwiazd filmu, czy telewizji, czuje ostatnio potrzebę stworzenia własnej kolekcji ubrań, biżuterii etc., nawet, jeśli to tworzenie ogranicza się faktycznie do sygnowania własnym nazwiskiem. Nie mówiąc o tym, że ostatnio wszyscy stylizujemy się przed wyjściem z domu, a nie jak dawniej zwyczajnie ubieramy. Rynek wydawniczy jak zawsze błyskawicznie odpowiedział na zapotrzebowanie i pojawiło się na nim sporo modowych poradników, od „Lekcji stylu” Jolanty Kwaśniewskiej po ostatnio wydane „10 sposobów na modę” Mai Sablewskiej. Oczywiście segment publikacji zagranicznych na ten temat również jest bardzo bogaty. Z ostatnich tytułów wystarczy wspomnieć o „Lekcjach Madame Chic”, czy „Paryski szyk. Podręcznik stylu”.


Szerokiej publiczności Tomasz Jacyków znany jest z występów w telewizji śniadaniowej, gdzie w cyklu „Moda Polska”, dobiera ubrania dla „zwykłych” Polek oraz często niezwykle krytycznych ocen stylu polskich gwiazd. Szczerość w mówieniu o homoseksualizmie, przyjaznym stosunku do botoksu i noszenia naturalnych futer, sprawiły, że szybko zyskał miano skandalisty, a liczni złośliwcy zaczęli nazywać stylistę Pajacykowem. W związku z tym, niewielu wie, że swoją karierę w branży modowej Jacyków rozpoczął już w 1991 roku, od współpracy z fotografem Markiem Czudowskim. Pracował też dla zagranicznych pism Harper’s Bazar i Biba, a w Polsce m.in. z „Twoim Stylem”, „Elle”, „Panią”. Na przestrzeni lat współpracował z wieloma światowymi domami mody m.in. Jean Paul Gaultier, Escada, Max Mara, Bruno Banani. Współpracował z gwiazdami, tworzył stroje do programów telewizyjnych, filmów, teatru i opery.

Powstanie książki „O elegancji i obciachu Polek i Polaków, od stóp do głów, jest więc wynikiem wieloletniego doświadczenia i obserwacji. Wstęp poniekąd sugeruje, czego możemy spodziewać się po całości. Czytamy w nim:

„ Starałem się zachować w książce jak najwięcej siebie mojego języka, nie zawsze grzecznego W tym miejscu przepraszam wszystkie dzieci i konsekwentnych konserwatystów – nie bierzcie mnie za przykład, nie nadaję się. Ale kocham to, co robię, swoją pracę, ludzi. Nie lubię półśrodków, lubię mówić to, co myślę i biorę za własne słowa odpowiedzialność.”

Na początku znajdziemy rozdział poświęcony historii mody na świecie i w Polsce. Następne rozdziały to poszczególne części ciała: stopa i przy okazji buty, łydka, kolano i udo, talia, biodra, pośladki, biust, szyja, dekolt. Znajdziemy w nich wskazówki, jak dbać o ciało, jak wyeksponować poszczególne partie, bądź ukryć mankamenty oraz jak się przyodziewać w zależności od sytuacji. W każdym rozdziale wskazane są oczywiście największe błędy popełniane w tych kwestiach przez nasze społeczeństwo W dalszej części przeczytamy rozważania o makijażu i dodatkach: zegarkach, biżuterii, nakryciach głowy, torebkach. Pozostałe treści dotyczą spraw bardziej ogólnych typu: symbole religijne i narodowe w modzie, kulisy przygotowania pokazów, operacje plastyczne, kwestia noszenia futer. Dowiemy się też np., czym różni się dreskod od mody, jakie kolory mieszczą się w pojęciu klasyczna elegancja, dlaczego warto pamiętać o proporcjach i znać mankamenty swojej sylwetki, jak kompletować garderobę, żeby uniknąć problemu nie mam się, w co ubrać!, a także, dlaczego w modzie według Jacykowa nie ma pojęcia tanio i dobrze i dlaczego jakość musi kosztować. Stylista nie byłby sobą, gdyby na końcu nie zamieścił apelu do narodu „ w sprawie nieśmierdzenia i jakiego takiego ochędóstwa”.

W tekście odbija się osobowość autora mnóstwo tu ironii, specyficznego poczucia humoru, dosadnych określeń i przekonania o własnej wyjątkowości. Autor szczerze przyznaje we wstępie, że nie aspiruje do bycia pisarzem, nagrał, to, co chciał przekazać, przepisał, a następnie poskładał, korzystając z pomocy redakcyjnej. Z uwagi na taki sposób „tworzenia” w tekście znajdziemy mnóstwo dygresji, czasami bardzo odległych od tematu głównego. Ich duża ilość wprowadza do całości chaos i sprawia niekiedy, że informacje, rady wartościowe giną w natłoku zdań. Potoczny język używany przez autora odbiera publikacji nieco powagi, a to z kolei sprawi z pewnością, że krytycy wszelkiej maści niezasłużenie uznają książkę za bezwartościowy twór, którym nie warto się zajmować.

Wiele do życzenia pozostawia szata graficzna i jakość wydania. Wszechobecny kolor pomarańczowy i zastosowanie różnych czcionek jest męczące dla oczu i daje, być może zamierzone wrażenie niestaranności. Razi również duża ilość literówek. Szczególnie ważne informacje zostały umieszczone w ramkach, a niezwykle istotne dla stylisty spostrzeżenia na pomarańczowych stronach. Tekst uzupełniony jest o „spostrzeżenia uliczne” Jacykowa, które zostały zaczerpnięte z programu, który prowadził. Dla przykładu:

„ Ta pani w ogóle postawiła na ekstrawagancję i postawiła sobie czapkę z pomponem jak smerfetka po pupę.”
„A tu męska moda typu dżinsy i koszula albo tiszert za paskiem. I to jeszcze wszystko podciągnięte…to tak zwane spodnie na Pawełka, wszystko podciągnięte wysoko. Jeszcze z tyłu tam się robi taka pupa nosorożca. A z przodu gigantyczna przepuklina w jednej nogawce i jesteśmy macho i niech wszyscy nam wybaczą.”

Można uznać, że Tomasz Jacyków nie ma racji, a jego spojrzenie i podejście do mody jest tylko jednym z możliwych, niekoniecznie słusznych. Można go nie lubić i mieć za złe ocierający się o wulgarność język, którego używa. Warto jednak przyswoić sobie kilka przydatnych zasad ubioru, które kryją się pod tą otoczką. Zanim dojdziemy do wniosku, że takie lektury są nam niepotrzebne, warto zadać sobie pytanie, czy naprawdę zawsze wyglądamy tak dobrze, jak nam się wydaje i czy choć raz nie popełniliśmy wymienionych w książce błędów?

Ocena: 6/10
T. Jacyków, „O elegancji i obciachu Polek i Polaków, od stóp do głów”. JS &Co Dom Wydawniczy 2013.
*Książkę zrecenzowałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa JS&Co http://www.szulski.com/autorzy


sobota, 21 września 2013

Tajemnice Świętej Patrycji

Choć powieść „Święty Psychol” Johana Theorina ukazała się w serii ze strachem wydawnictwa Czarne i reklamowana jest jako thriller, zdecydowanie bliżej jej do powieści psychologicznej z dreszczykiem. Dodajmy, bardzo dobrej powieści.

Nie od dziś wiadomo, że aby stworzyć atmosferę grozy nie potrzeba wcale makabrycznych zbrodni, trupów ścielących się gęsto, krwi ściekającej z każdej strony książki, spektakularnych pościgów i strzelanin. Wystarczy umieścić akcję w oddalonym od świata szpitalu psychiatrycznym i natychmiast zaczynamy się bać.Właśnie z tego, sprawdzonego już wcześniej patentu skorzystał Theorin.

Jan Hauger – główny bohater książki jest przedszkolankiem z powołania. Tylko wśród dzieci czuje się bezpiecznie i uważa, że jako jedyne są one godne zaufania. Ma to związek z trudnymi przeżyciami z dzieciństwa. Pewnego dnia, powodowany chęcią uporania się z przeszłością, postanawia zmienić miejsce zamieszkania i podejmuje pracę jako opiekun dzieci w miasteczku Valla. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że przedszkole Polana, znajduje się na tyłach szpitala psychiatrycznego imienia świętej Patrycji – potocznie zwanym przez miejscowych Świętym Psycholem, a rodzice uczęszczających tam dzieci są w nim zamknięci. Placówka jest swego rodzaju eksperymentem, a dzieci stanowią istotny element, narzędzie w terapii rodziców. Lekarze badają, na ile kontakt z chorymi rodzicami wpływa na ich prawidłowy rozwój. Podejmując pracę Jan musi zgodzić się na przestrzeganie zasad tam obowiązujących. Jedną z naczelnych jest zakaz rozmów na temat pacjentów „świętego psychola”. Przedszkole ze szpitalem połączone jest podziemnym korytarzem, a jednym z obowiązków pracowników jest przeprowadzanie maluchów na spotkania z rodzicami.

Akcja powieści rozgrywa się bardzo powoli na kilku płaszczyznach czasowych. Z każdą kolejną stroną poznajemy coraz więcej faktów z przeszłości bohatera, pozwala to zrozumieć nam kierujące nim obecnie motywacje. Choć początkowo wydaje się, że w Polanie spotkali się ludzie kompletnie różni, przypadkowi, szybko okazuje się, że łączy ich wspólny cel, sekretny plan, który mają do zrealizowania po drugiej stronie muru. Atmosferę grozy u Theorina budują przede wszystkim pełne zakamarków piwnice, łączące przedszkole ze szpitalem, z których mamy ochotę natychmiast uciec z uczuciem silnej klaustrofobii oraz gęste lasy, w których błądzą bohaterowie. Kolejnymi interesującymi elementami są niejednoznaczna postawa głównego bohatera i ciekawie zarysowane osobowości pozostałych postaci oraz  łączących je relacji, które pozostawiają czytelnikowi duże pole do tworzenia własnych scenariuszy i interpretacji.

„Święty Psychol” traktuje jednak przede wszystkim o złożoności ludzkiej natury, samotności i wyobcowaniu trudnym do zniesienia, a przede wszystkim o miłości niemożliwej, która trwa bez względu na okoliczności i upływający czas. Autor przekonuje, że są rany, których nie goi czas i krzywdy, których nie da się odkupić, a zło bez względu na okoliczności i intencje zawsze pozostaje złem.

Na pierwszy rzut oka powieść wydaje się bardzo przewidywalna, a tempo rozwoju akcji pozostawia wiele do życzenia. Z każdą kolejną stroną przekonujemy się jednak, że jest ona konstrukcyjnym majstersztykiem. Autor zaskakuje przewrotnością proponowanych rozwiązań, błyskotliwie myli tropy. Kiedy wydaje nam się, że już wszystko wiemy Theorin serwuje nieoczywiste zakończenie, pokazując, że za wcześniej straciliśmy czujność, bo w jego twórczości nie ma miejsca na oczywiste schematy.

Ocena: 8/10
J. Theorin, „Święty Psychol”, Wydawnictwo Czarne 2013.
*Książkę zrecenzowałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Czarne http://czarne.com.pl/