poniedziałek, 15 grudnia 2014

Wnuczka do…niczego

Lektura książek Małgorzaty Musierowicz zawsze była okazją do sentymentalnego powrotu do czasów beztroskiej młodości, gdy świat wydawał się mniej skomplikowany. Pozwalała zatrzymać się na chwilę, dawała nadzieję, pokrzepienie, radość. 

Po najnowszą sięgałam z podobnym nastawieniem, licząc na przypływ wyłącznie pozytywnych uczuć. 

Niestety, dwudziesty tom Jeżycjady pt. „Wnuczka do orzechów’, przyniósł duże rozczarowanie w tym względzie. Zamiast pokrzepienia dostajemy pouczenia, kazania i wzniesione na szczyty moralizatorstwo, zamiast pozytywów nieudolnie skleconą, pełną dłużyzn i nudy fabułę.


Zmiany zauważalne są już na wstępie. Rodzina Borejków z różnych względów przenosi się z Jeżyc na wielkopolską wieś. Dalej jest już prawie jak u Kochanowskiego i Reja. Wsi spokojna, wsi wesoła zostaje wyniesiona przez autorkę na piedestał, a potworne miasto trafia do niebytu. Co dziwne na miejski zgiełk i brud narzekają nie tylko nestorzy rodu, ale także nastoletnie latorośle. Główna bohaterka po wsi porusza się bryczką, mając w pogardzie współczesne środki transportu. Zarówno podczas tych „podróży”, jak i wykonując domowe czynności, Dorota kontempluje piękno przyrody. Nie byłoby w tym może nic dziwnego, gdyby nie fakt, że ma jedynie 17 lat i trudno oprzeć się wrażeniu, że została wtłoczona w „te buty” nieco na siłę.


Akcja książki zamiast płynąć wartkim strumieniem, toczy się leniwie i dość opornie. Skupiona jest wokół Ignacego Grzegorza Stryby oraz Józefa Pałysa i ich perypetii miłosnych. A wszystko zaczyna się od tego, że wspomniana wyżej Dorota Rumianek znajduje w rowie ranną Idę Pałys. Młode pokolenie bohaterów u Musierowicz sprawia wrażenie „przesuniętych” w czasie. Ignacy Grzegorz, choć jest już studentem historii sztuki zachowuje się jak rozchwiany emocjonalnie szesnastolatek. W opozycji do niego stoi Józef Pałys – będący w podobnym wieku, jest jednak nad wiek dojrzały, odpowiedzialny, ewidentnie kreowany na prawdziwego mężczyznę i rycerza.

Tym co najbardziej razi we „Wnuczce…” jest wyjątkowo moralizatorski ton autorki. Owszem stereotypy i pouczenia występowały u pisarki od zawsze. Wcześniej jednak były podane w bardziej zawoalowanej, łagodniejszej i bardziej strawnej formie. Tutaj skala zjawiska sprawia, że książka powinna raczej nosić tytuł „Kazania podmiejskie”. Musierowicz bowiem, jak mawia młodzież pojechała po bandzie. Społeczeństwo oczywiście jest niemiłe, ludzie źli i agresywni, media wypaczają obraz rzeczywistości, popkultura zabiła kulturę wysoką, a nowoczesne technologie sprzyjają osłabieniu więzi społecznych. Mogłabym tak długo wymieniać, gdyż po lekturze można dojść do wniosku, że dla Musierowicz poza tradycyjnym modelem wielopokoleniowej rodziny złe jest właściwie wszystko, a świat nieuchronnie zmierza do zagłady i gdyby nie Borejkowie już dawno by się skończył.

Fabule książki brakuje spójności, a autorce ewidentnie pomysłów na zgrabne splecenie wątków. To co miało cieszyć irytuje, to co miało ciekawić nudzi, a to co miało straszyć śmieszy. Mnożone przez pisarkę komplikacje wydają się służyć jedynie zapełnieniu tekstem odpowiedniej liczby stron, a nie przyjemności czytelnika. Perypetiom rodziny z kolei brakuje właściwej temperatury, być może wynika to z faktu, że zbliżał się deadline w wydawnictwie.

Dwadzieścia tomów serii „Jeżycjada” to dobry moment na to, by rodzina Borejków spoczęła w pokoju, przechodząc w końcu do historii literatury. Jak śpiewali klasycy: „trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść, niepokonanym”. Z drugiej strony, nie zabija się przecież kury znoszącej złote jajka, w związku z tym autorka już zapowiada kolejny tom serii. Wydaje mi się jednak, że po kolejne odcinki tej książkowej telenoweli czytelnicy będą sięgać już wyłącznie z przyzwyczajenia i rozpędu, a nie jak dotychczas z ciekawości i dla przyjemności.

Ocena: 5/10
M.Musierowicz: „Wnuczka do orzechów”, Akapit Press 2014.