wtorek, 19 stycznia 2016

Historia jednej osobowości

Do grona znanych – piszących po raz kolejny dołączyła dziennikarka Dorota Wellman. Tym razem pokusiła się o stworzenie miksu biografii, poradnika i przewodnika pt. „Jak zostać zwierzem telewizyjnym”.

Wellman jest jedną z nielicznych postaci szklanego ekranu, budzących powszechną sympatię. Ceniona za szczerość, otwartość, poczucie humoru i profesjonalizm. Te cechy sprawiają, że telewidzowie traktują ją, jak bliską znajomą, a poranny program, który prowadzi w duecie z Marcinem Prokopem w telewizji TVN cieszy się olbrzymią popularnością. Bywa ostrą komentatorką życia publicznego, zawsze jednak dyskutuje wyłącznie na argumenty, świetnie przygotowana merytorycznie do każdej rozmowy. Jest ambasadorką wielu akcji społecznych, nawet czysto komercyjne posunięcia, jak udział w reklamie przekuwa w działalność społeczną, oddając dochód na cele charytatywne. Dysponuje olbrzymim dystansem do siebie, w związku z tym ewentualni hejterzy nie mają szans w starciu z nią. Udowadnia, że o osobowości i tzw. „przechodzeniu przez szkło” w najmniejszym stopniu nie decydują idealny wygląd, rozmiar, czy wiek.

Jako jedna z nielicznych dziennikarek w Polsce może sobie pozwolić na napisanie książki „Jak zostać zwierzem telewizyjnym”, bo rzeczywiście wie, jak to się robi, stoi za nią wieloletnie doświadczenie, zdobywane w mediach różnego rodzaju. Książka wbrew pozorom i oczekiwaniom niektórych nie jest autobiografią, w rodzaju tych, które ostatnio mnożą się na rynku: prześwietlającą losy bohatera od dzieciństwa po teraźniejszość. Jedyne początki, o których tu mowa to te telewizyjne.
Wellman rozpoczęła swą karierę  w Nowej Telewizji Warszawa . Jak wszystkie początki i ten był i śmieszny i straszny. Nie mogło zabraknąć również wątków pracy w Telewizji Publicznej i późniejszego przejścia do porannego pasma w TVN, zgranego duetu zawodowego, który od lat tworzy z Marcinem Prokopem i często zaskakujących kulis powstawania programu „Dzień Dobry TVN” i wpadkach. W tym swoistym przewodniku telewizyjnym jest także mowa o kultowych programach telewizyjnych, które dziennikarka lubiła. Wśród nich: „Sonda”, „Zwierzyniec”, „Wielka gra”. Jest o ludziach, których szanuje, misji telewizji, przygotowaniu do wywiadów, trudnych gościach, tremie, o tym dlaczego Polacy najbardziej lubią prognozy pogody, gotowaniu na ekranie i o tych, którzy pracują przy realizacji programu, a pojawiają się jedynie w napisach końcowych, mimo, że są najważniejsi.

„Jak zostać zwierzem telewizyjnym” to również poradnik dla początkujących dziennikarzy i osób występujących publicznie. W tych fragmentach znajdziemy porady, co robić, jeśli chcemy zostać dziennikarzami, jak się wypowiadać w TV, jak się ubrać przed kamerę, jak radzić sobie z tremą. Crémé de la crémé na zakończenie jest 10 rzeczy, które denerwują dziennikarkę w telewizji.

Wellman pisze o wszystkim, w charakterystycznym dla siebie, mocno anegdotycznym stylu, a tekst uzupełniają rysunki autorstwa Andrzej Rysuje. Lektura jest rozrywką na dobrym poziomie. Ma tylko jeden poważny mankament: jest to iście teleekspresowy opis zdarzeń. Oczywiście stosunkowo mała ilość tekstu dobitnie sugeruje, że planowany jest ciąg dalszy wspomnień, mimo to szkoda, że tak barwne perypetie zostały potraktowane tak skrótowo. To sprawia, że książka pozostawia po sobie duży niedosyt.

Ocena: 6/10
D.Wellman, „Jak zostać zwierzem telewizyjnym”, Wydawnictwo Pascal 2015.

wtorek, 5 stycznia 2016

Na przekór

Są artyści, którzy chętnie dzielą się swoją prywatnością, są aktywni na portalach społecznościowych, na bieżąco informują media o zmianach w życiu prywatnym i zawodowym,  tłumacząc te działania potrzebą stałej obecności w świadomości swoich odbiorców. 

Z reguły osiągają tym, przeciwny do zamierzonego, efekt „wyskakiwania z każdej lodówki”, wywiady z nimi nużą powtarzalnością wątków, z czasem przestają być interesujący, gdyż ma się wrażenie, że odkryli już wszystkie karty. 

Na szczęście, jest też druga grupa osób publicznych, które ostrożnie dawkują swoją medialną obecność, namówić je na rozmowę, czy wystąpienie publiczne to sztuka. 

Na takie wywiady się czeka, będąc ciekawym każdego zawartego w nich zdania. Do tej drugiej grupy niewątpliwie należy Artur Rojek, który w książce „Inaczej” rozmawia z Aleksandrą Klich.


Rojek postrzegany jest jako artysta wycofany, introwertyczny. Pilnie strzeże zarówno niezależności artystycznej, jak i przestrzeni prywatnej. Publicznie wypowiada się tylko przy okazji przedsięwzięć zawodowych. Skutecznie uniknął, tak modnej ostatnio, roli eksperta od wszystkiego, próżno szukać go też w telewizyjnych talent show. Wydawało się, że jest ostatnią osobą, która zgodzi się na udzielenie tzw. wywiadu rzeki, a jednak. Pojawienie się „Inaczej” w zapowiedziach wydawniczych było dużym, pozytywnym zaskoczeniem. Jeszcze większym, równie miłym jest sama zawartość książki. W tym miejscu powinna się pojawić fraza, że oto poznajemy zupełnie nową twarz Artura Rojka lub podobna w tym klimacie, ale po pierwsze jest ona trywialna, a ponadto nieprawdziwa. Wokalista pozostaje sobą, faktem jest natomiast, że odsłania dużą, dotychczas nieznaną część kulis pracy zawodowej i ujawnia więcej niż zwykle szczegółów życia rodzinnego.


Zaletą „Inaczej” jest to, że Klich dała artyście dużo przestrzeni na refleksje – nie pogania, nie dąży za wszelką cenę do uzyskania odpowiedzi na konkretne pytania, podąża za rozmówcą, dostosowując się do niego. Dzięki temu mamy do czynienia z harmonijną rozmową – spotkaniem dwóch osób, a nie prowadzonym „na szybko” wywiadem prasowym.

Tekst nie ma ściśle ustalonego porządku. Pytania o inspiracje do piosenek przeplatają się z tymi o dzieciństwo. Rojek opowiada o pływaniu, które przez długi czas uprawiał na poważnie. Oprowadza też Klich po rodzinnych Mysłowicach, wskazując tam ważne dla siebie w przeszłości miejsca. Wśród nich m.in.: ulicę Bytomską, gdzie mieszkali dziadkowie, dom kultury, pływalnię park, ogródki działkowe, osiedle Wielka Skotnica. W rozmowie nie zabrakło również wątków tradycji górniczych w rodzinie artysty, gwary śląskiej, czy tradycyjnych niedzielnych obiadów.

„Inaczej” to przede wszystkim jednak rozmowa o muzyce. Wokalista w wieku dwudziestu lat podjął decyzję, że muzyka, a nie sport jest tym, co chce w życiu robić. Wbrew woli rodziny postanowił rozwijać swoją pasję. Fascynacja Pink Floyd i muzyką gitarową, z czasem przerodziła się w chęć założenia własnego zespołu – wzorowanego na brytyjskich kapelach alternatywnych. Tak powstał zespół Myslovitz, który od połowy lat 90. przez ponad dekadę niepodzielnie rządził na polskiej scenie muzycznej, zdobywając w tym czasie dziesiątki najważniejszych nagród rodzimego przemysłu muzycznego.

 Kariera mysłowickiego składu na zewnątrz układała się w pasmo sukcesów: przeboje napisane przez Rojka nuciła niemal cała Polska, płyty błyskawicznie pokrywały się platyną, a sale koncertowe pękały w szwach,atmosfera wewnątrz grupy nie wyglądała jednak tak różowo. Co zaskakujące, Rojek przyznaje, że spośród wszystkich zespołowych dokonań najbardziej ceni pierwszą płytę, która nie odniosła sukcesu komercyjnego. Pozostałe, choć hitowe, powstawały już z dużo większym ciśnieniem i były wynikiem czasem daleko idącego kompromisu. Wokalista nie odcina się jednak od późniejszych dokonań ma świadomość, że to w dużej mierze one ustaliły jego aktualną pozycję i obecnie pozwalają na pełną swobodę artystyczną.

Jako niespokojny duch, lubi trzymać kilka srok za ogon. Stąd pomysł na Lenny Valentino i świetnie przyjętą przez krytykę i odbiorców, w niektórych kręgach kultową płytę „Uwaga jedzie tramwaj”, stąd felietony, wreszcie „dzieło życia” Off Festiwal w Katowicach, który z powodzeniem organizuje od kilku lat. Impreza bardzo szybko zyskała rangę prestiżowej. Mówi o niej z satysfakcją. W każdym zdaniu na ten temat czuć, że organizacja przedsięwzięcia mimo wielu kłopotów  formalnych, wciąż sprawia mu dużo frajdy. Czuć też, że słuchanie muzyki, odkrywanie nowych artystów, jest nie tylko pracą, ale również największą życiową pasją Rojka. Choć jako organizator dużej imprezy masowej częściej musi być nadzorującym urzędnikiem niż artystą, wydaje się, że oswoił tę rolę i świetnie się w niej odnajduje.

Aleksandrze Klich w „Inaczej” udało się stworzyć doskonały klimat do otwartej rozmowy. Jej tematem była również rodzina – żona i dwoje dzieci, które są dla wokalisty bazą, siłą i motywacją do działania. Rojek przekonuje, że zawsze warto iść pod prąd, pozostać w zgodzie ze sobą, nawet jeśli nie podoba się to większości. Determinacja, wytrwałość i zaangażowanie z czasem przyniosą oczekiwane rezultaty. Patrząc na jego dokonania, trudno nie zgodzić się z tą opinią. Jest świadomy przemijania, ulotności sukcesu, dlatego wciąż wymyśla sobie nowe aktywności, chce się sprawdzać na wielu polach. Po trosze z obawy, bardziej jednak dlatego by się nie „zasiedzieć”, pozostać niezależnym i ciekawym świata do końca. Oby więcej takich osób, oby więcej takich rozmów!

Ocena: 8/10
„Inaczej. Artur Rojek w rozmowie z Aleksandrą Klich”, Wydawnictwo Agora 2015.
*Dziękuję Wydawnictwu Agora za przekazanie egzemplarza do recenzji http://kulturalnysklep.pl/