wtorek, 24 marca 2015

Wielbłądy a moda polska

Wielu z was pewnie zastanawia się, co ma piernik do wiatraka? Wiem, ale nie powiem, żeby nie odbierać zainteresowanym przyjemności z lektury bardzo dobrego reportażu monograficznego Aleksandry Boćkowskiej pt. „To nie są moje wielbłądy. O modzie w PRL ”. 

Nie jest to książka o modzie sensu stricto. Materiały, wzory, fasony i kolory są tu jedynie tłem do opisania zjawiska socjologicznego, twórców oraz atmosfery, w jakiej Ci ostatni pracowali. Jak pisze autorka, moda w okresie PRL – u była polem walki na wielu frontach: estetycznym, obyczajowym, a także politycznym. Tym zmaganiom i ich efektom w dużej mierze poświęcone są „Wielbłądy”.

Boćkowska rozpoczyna od przybliżenia biografii ówczesnych projektantów, tych znanych, jak Barbara Hoff, czy Jerzy Antkowiak, jak i tych, dziś zupełnie zapomnianych, a równie istotnych, jak Jadwiga Grabowska – pierwsza dyrektor artystyczna Mody Polskiej. Interesują ją nie tylko kreatorzy mody, ale także modelki, graficy, dziennikarze. Ich cechami wspólnymi są: wybitny talent, trudny charakter, pasja i przemożna chęć, by stworzyć coś z niczego.

W kraju, gdzie baleriny tworzono z trampek, sukienki z tetrowych pieluch, a spodnie jako strój kobiecy długo były pomysłem z kosmosu, projektowanie ubrań oryginalnych, dobrych jakościowo w innych kolorach, niż szarość i brąz nie było rzeczą łatwą. Reglamentacja towarów, sprawiła, że brakowało wszystkiego: od odpowiednich materiałów, po guziki i sprzączki. Warunki do pracy również pozostawiały wiele do życzenia. Wszystko to zmusiło twórców do wielkiej improwizacji i przystosowania do ogólnie panującego chaosu. Kto powiedział, że projekt stworzony w profesjonalnej pracowni jest lepszy od tego narysowanego na kolanie? Z brakiem towaru zmagali się również klienci. To co ładne trafiało do sprzedaży (słynny Cedet) w bardzo ograniczonych ilościach. Żeby Coś upolować, niejednokrotnie trzeba było stoczyć prawdziwą walkę w tasiemcowej kolejce.

Każdy orze jak może, a Polak, jak wiadomo potrafi. W związku z tym po ciuchy chodziło się na bazary, gdzie sprzedawano rzeczy unikatowe, pochodzące najczęściej z zagranicznych paczek, przesyłanych przez rodzinę lub znajomych. Na najsłynniejszych warszawskich: na Różycu i placu Szembeka bywała cała śmietanka towarzyska stolicy. Po prostu wypadało się tam pokazać. Każde większe polskie miasto posiadało własne „targowisko próżności”, będące centralnym punktem spotkań osób z różnych środowisk.

Twórcom towarzyszyła jedna myśl: dogonić zachód, a zwłaszcza Paryż. Kopiowanie ( z różnym efektem) tamtejszych fasonów i wzorów było zjawiskiem powszechnym. Nikt tego nie ukrywał, wręcz przeciwnie. Wyjazd i kariera tam była marzeniem wielu. Odnieść sukces udało się nielicznym. Do tej grupy niewątpliwie można zaliczyć Zygę Pianko – twórcę marki Pierre d’Alby (jego fascynująca biografia została szeroko omówiona przez autorkę) oraz Romana Cieślewicza – genialnego grafika, który został dyrektorem artystycznym w „Elle”.

Naszym oknem na świat wielkiej mody była także prasa zagraniczna, ze wspomnianym „Elle” na czele. Na tym polu również nie byliśmy gorsi. W głowie Teresy Kuczyńskiej zrodził się pomysł stworzenia pierwszego polskiego magazynu poświęconego stylowi życia „Ty i ja”. Do współpracy zaprosiła m.in. wspomnianego wyżej Romana Cieślewicza, który tworzył okładki. Choć pismo ukazywało się stosunkowo krótko, do dziś może stanowić wzorzec tego typu periodyku, zarówno pod względem merytorycznym, jak i graficznym.

„To nie są moje wielbłądy” doskonale oddają atmosferę twórczego fermentu, który panował w Polsce w okresie PRL – u. Z publikacji  wyłania się obraz, grupy niezwykle zdolnych zapaleńców z fantazją, którzy mieli odwagę wejść na pole minowe i smakiem oraz dobrym gustem walczyć z siermiężnością, zaściankowością i szarością, które niepodzielnie panowały w kraju nad Wisłą. W żadnej mierze nie jest to jednak podróż sentymentalna. Nie znajdziemy tu gloryfikacji tamtego okresu i osiągnięć. Bardziej jest to ukłon w stronę twórców, docenienie ich starań i przedstawienie lepszych i gorszych efektów pracy.

Aleksandra Boćkowska wykonała potężną pracę reporterską, zadała sobie dużo trudu, by dotrzeć do źródeł informacji, przeprowadziła dziesiątki rozmów z twórcami, nie zawsze chętnymi do zwierzeń. Przyniosło to niemal doskonały efekt. Całość czyta się lekko i przyjemnie Autorka łączy poczucie humoru z dziennikarską wnikliwością i trafnymi obserwacjami. Taki styl sprawia, że książka może zainteresować również zupełnych modowych ignorantów. Mankamentami publikacji jest mała, w stosunku do skali tematu objętość tekstu oraz niewielka liczba zdjęć. Powierzchowność, z jaką zostały potraktowane niektóre kwestie wywołuje uczucie niedosytu i chęć na znacznie więcej. Pozostaje mieć nadzieję, że autorka nie przestanie zgłębiać tego fascynującego tematu i wkrótce otrzymamy kolejną porcję równie smakowitego kąsku.

Ocena: 8/10
A.Boćkowska, „To nie są moje wielbłądy. O modzie w PRL”. Wydawnictwo Czarne 2015.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz