czwartek, 2 sierpnia 2012

Myśli poukładane


Decydując się na publikację „Tak sobie myślę” Jerzy Stuhr, jak sam mówi, wiele zaryzykował. Odsłaniając prywatne poglądy, naraził się na krytykę ze strony swojego środowiska, a przez szczerość zapisu mógł nadszarpnąć swój nieskazitelny dotąd wizerunek w oczach publiczności. 

Po lekturze można jednak odetchnąć z ulgą. Wydaje się bowiem, że aktor nie tylko wygrał walkę z chorobą, ale także zyskał jeszcze większą sympatię widowni.

Jerzy Stuhr jest jednym z najwybitniejszych i najpopularniejszych polskich aktorów. Wiele z zagranych przez niego ról, zarówno filmowych, jak i teatralnych, już dziś można nazwać kultowymi. 

Natomiast wygłaszane z ekranu frazy na stałe weszły do języka polskiego, stając się elementami popkultury. Nie dziwi więc, że wiadomość o jego chorobie zaniepokoiła rzesze wielbicieli aktora. Szok był jeszcze większy, gdy okazało się, że cierpi na raka gardła. Myśl, że możemy już nie usłyszeć najlepszego głosu polskiego dubbingu była porażająca i chyba nikt nie wziął jej pod uwagę. 

Wszyscy solidarnie skupili się na trzymaniu kciuków. Jerzy Stuhr długo milczał na temat swojego stanu zdrowia, nie komentował żadnych doniesień prasowych. Ilość listów, które otrzymał i olbrzymie wsparcie widowni sprawiło, że wystąpił publicznie i udzielił kilku wywiadów. 

Dla stworzenia sobie sfery aktywności intelektualnej i z chęci pozostawienia śladów dla potomnych zdecydował się na prowadzenie dziennika. Namowy redaktorek Wydawnictwa Literackiego sprawiły, że podjął decyzję o jego opublikowaniu. Dzięki temu możemy dowiedzieć się, co sobie myśli jeden z ulubionych aktorów dużej grupy Polaków. Są to refleksje interesujące, skłaniające do przemyśleń, a nade wszystko prowokujące do dyskusji na temat stanu polskiej kultury. Naprawdę warto je poznać.

„Tak sobie myślę” nosi podtytuł „Dziennik czasu choroby”. Nietrudno więc domyślić się, że większość zapisów powstała w szpitalach i podczas krótkich pobytów w domu. Przewijają się tu głównie cztery miejsca: Gliwice, Kraków, Zakopane i Skawa. 

Myli się jednak ten, kto dosłownie odczyta podtytuł, spodziewając się jedynie obserwacji ze szpitalnych sal i utyskiwań na złe samopoczucie. Zamiast tego są niezwykle trafne i ironiczne komentarze na temat sytuacji politycznej i społecznej w Polsce, momentami brutalnie szczere recenzje prac kolegów po fachu (głównie filmy i spektakle teatralne), za które przeklina go pewnie połowa środowiska teatralnego i filmowego. 

Rektor PWST odważył się bowiem skrytykować „święte krowy”, których w Polsce krytykować nie wolno i do tej pory nie zrobił tego nikt. W kraju gdzie zanika wszelka merytoryczna krytyka i dyskusja o sztuce, a zostają jedynie gwiazdki przyznawane przez redakcje prasowe, jest to naprawdę nie lada wyczyn.

Jako że dziennik powstał z myślą o mającej się narodzić wnuczce aktora i za namową córki Marianny, nie brakuje w nim wątków rodzinnych, swego rodzaju podsumowań i rozliczeń zarówno prywatnych, jak i zawodowych. Na wielu kartach tej książki Jerzy Stuhr w piękny sposób przekazuje swoiste credo, wartości, którymi kierował się w życiu, te dla niego najistotniejsze, które chciałby przekazać także swoim bliskim. 

Ktoś mógłby zapytać, a co z chorobą, którą tak konsekwentnie tu pomijam? Oczywiście pojawia się. Autor nie unika tego tematu, mówi wprost o swoim stanie, rokowaniach lekarzy. W całości przemyśleń stanowi ona jednak nieco poboczny temat. Owszem, autor sygnalizuje chwile gorszego samopoczucia i nie ukrywa słabości związanych ze stanem zdrowia. W żadnym momencie nie przekracza jednak granic intymności, dobrego smaku, a nade wszystko nie epatuje cierpieniem, co w tej sytuacji byłoby zrozumiale, a przez niektórych żądnych sensacji nawet pożądane.

Wszyscy krytycy podkreślają, że „Tak sobie myślę” to książka, która daje nadzieję. Zdanie to widnieje również na okładce. Trudno o bardziej trafne podsumowanie treści, bo tym razem nie jest to jedynie chwytliwy slogan reklamowy. Pozostaje mi jedynie zgodzić się z ogółem i powtórzyć, że jest to książka o nadziei, walce i chęci życia. Od pierwszej do ostatniej strony widać, że autor nie ma zamiaru się poddać. Ta lektura wręcz nakazuje optymizm i każe dostrzec pozytywne strony życia.

W dzienniku trudno znaleźć element, który można by skrytykować. Wszystko się tu zgadza. Styl zapisów jest nienaganny. Autor dba o poprawność językową, a sposób w jaki pisze odzwierciedla cechy charakteru, za które pokochali go widzowie: klasę, takt, godność, błyskotliwość, a przede wszystkim poczucie humoru. 

Całości dopełniają liczne fotografie z prywatnego archiwum i niezwykle staranne wydanie. Żal tylko, że książka tak szybko się kończy. A miałoby się ochotę na tom drugi i trzeci, czego w tym wypadku absolutnie nie należy jednak autorowi życzyć. Nie pozostaje mi nic innego jak zachęcić do kupowania, czytania i polemizowania z poglądami aktora. Jestem bardzo ciekawa, co Wy sobie pomyślicie po lekturze tej książki.

Ocena; 8/10
J.Stuhr, "Tak sobie myślę", Wydawnictwo Literackie 2012.

*Książkę zrecenzowałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego http://www.wydawnictwoliterackie.pl/aktualnosci/.




3 komentarze:

  1. Bardzo lubię Stuhra i kilka razy widziałam tą książkę w księgarni. Nie wiem tylko czy chcę ją przeczytać. Jego aktorstwo i znakomite role to jedno, a życie rodzinne to drugie. Niekoniecznie mnie interesujące ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. awiola – na szczęście nie ma przymusu czytania :) Ale może jednak warto spróbować, skoro Lena tak zachwala...

    Czasem tego typu książki są bardzo zaskakujące. I nie chodzi o życie rodzinne aktora, bo ja również takimi rzeczami się nie pasjonuję (zawsze można pominąć pewne fragmenty), ale o cenne przemyślenia, zwłaszcza te dotyczące szeroko pojętej kultury.

    Jeśli Sthur pisze w tej książce także o szumie informacyjnym i miałkości internetowych wypowiedzi (wszak "zanika wszelka merytoryczna krytyka i dyskusja o sztuce"), polecam lekturę każdemu uczestnikowi wirtualnej społeczności. Ja na pewno po nią sięgnę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kupiłam niedawno i przeczytałam jednym tchem.

    OdpowiedzUsuń