czwartek, 16 listopada 2017

Dalszy ciąg

„Jest życie po końcu świata” nie jest kolejnym ekshibicjonistycznym, celebryckim wywiadem na wyłączność, jakich pełno w kolorowych magazynach. Ukazanie się  rozmowy Aleksandry Pawlickiej z Joanną Kos-Krauze, zbiegło się w czasie z premierą ostatniego filmu reżyserki „Ptaki śpiewają w Kigali”. Nie jest to przypadek. Książka powstała przede wszystkim po to, by uświadomić skalę i złożoność rwandyjskiego konfliktu. Stanowi uzupełninie i pogłębia treść filmu. Osobistą historią i doświadczeniami Kos-Krauze dzieli się w sposób mądry, wyważony, spokojny. W tekście nie pada ani jedno zbędne zdanie. Dzięki temu czas poświęcony na lekturę nie jest czasem straconym, tylko doskonale spędzonym.

„Ptaki śpiewają w Kigali” to ostatni wspólny film reżyserskiego duetu. Zmarły w 2014 roku Krzysztof Krauze współtworzył scenariusz i wziął udział pierwszych dniach zdjęciowych. Na jego powstanie trzeba było czekać aż dziesięć lat, a kulisy tego procesu to temat na osobną książkę. Jest to jeden z najtrudniejszych i jednocześnie najbardziej nowatorskich realizacyjnie projektów Kos-Krauze.

Film nie opowiada bezpośrednio o samym akcie ludobójstwa dokonanym w Rwandzie w 1994 roku. W ciągu stu dni zginęło wtedy blisko milion osób, głównie z plemienia Tutsi. Obraz skupia się na konsekwencjach tej potwornej zbrodni. Pokazuje, że powierzchowne sądy, łatwe oceny są tutaj niemożliwe. Trauma wciąż dotyka wszystkich mieszkańców kraju. W historii rodzinnej każdego pojawia się ofiara bądź oprawca. Poczucie winy, krzywdy jest więc stale obecne, przebaczenie bywa niemożliwe. Wydaje się, że ciągle jest na nie za wcześnie.

„Ptaki śpiewają w Kigali” – historia nieprzypadkowego spotkania dwóch kobiet z zupełnie różnych światów jest przyczynkiem do rozważań o wykorzenieniu, obcości i potrzebie zrozumienia.

Reżyserka bywała w Rwandzie wielokrotnie, przeniosła się tam na czas kręcenia zdjęć. Zyskała zaufanie lokalnej społeczności. Dzięki temu ma szerszą perspektywę pełny ogląd sytuacji. W rozmowie z Pawlicką stara się nakreślić genezę konfliktu, omawiając jego  poszczególne elementy: rolę Kościoła, polityków, uwarunkowania historyczne, społeczne. Z uwagi na okoliczności wątki rwandyjskie zajmują znaczną część tekstu. Dodatkowo rozmowa przeplatana jest miniaturami reporterskimi autorstwa Pawlickiej.

Równolegle w rozmowie pojawiają się oczywiście pytania dotyczące życia prywatnego. Kos-Krauze opowiada o małżeństwie z Krzysztofem, wspólnej pracy, realizacji poszczególnych filmów, nagrodach, uznaniu środowiska, chorobie i odejściu męża. Przewijają się również tematy: samotności, przemijania, stosunku do wiary, śmierci, przeżywania żałoby.

Większy spokój masz w sobie, mieszkając w Polsce czy w Rwandzie?

W Polsce to nie wiem, kto ma dziś spokój w sobie. Tu trzeba się udać na emigrację wewnętrzną, żeby móc żyć. Gdy jestem w Polsce, zawsze mam wrażenie potwornego napięcia. Ale jestem stąd. Tutaj zaczęła się każda z moich podróży i tutaj wracam. Dlatego martwi i boli mnie dzisiejsza Polska. [s.63]

… W związku wcale nie chodzi o to, żeby ktoś się przy kimś zmieniał. To w ogóle nie na tym polega. Bo jak człowiek nie ma pragnienia zmiany w sobie, to się nie zmieni. Pytanie tylko, czy osoba, z którą jesteś ciągnie cię w górę czy w dół. Jedni do rozwoju potrzebują presji, inni wsparcia. Wszystko polega na tym, żeby znaleźć w drugiej osobie stymulującego do rozwoju  partnera. I stworzyć z nim relację, która będzie pchała do przodu, a nie blokowała. Myślę, że właśnie tak było w naszym przypadku. [s.124]

Co dostałaś od Krzysztofa najcenniejszego? I nie pytam o rzeczy materialne.

…Chyba wszystko. Jestem w jakimś sensie osobą przez niego ukształtowaną. Gdy go poznałam byłam prawie dzieckiem. Przepracowaliśmy razem 20 lat, odnieśliśmy sukcesy i porażki, przechodziliśmy razem jego chorobę, walczyliśmy o życie, przeżyliśmy te wszystkie emocje…Tak, z perspektywy czasu uważam, że dostałam od niego wszystko. [s.127]

…Dał mi 20 intensywnych twórczo i życiowo lat. To, co w nich dobre i złe. To jemu zawdzięczam, że już się nie boję. Nie mam lęków…[ s.128]

…Samotność jest ceną niezależności. A niezależność oznacza zawsze jedno – wysoki poziom lęku, bo wiesz, że możesz się mylić, bo ufasz swojemu instynktowi , bo idziesz za swoją intuicją, czasami inaczej myślisz, masz inne zdanie , czasami jesteś zbyt asertywny, czasami zbyt agresywny, czasami przejmujesz się czymś za bardzo. Ludzie podziwiają niezależnych, zazdroszczą im, ale robią wszystko, aby takimi nie być. Wtłaczają swoje życie w koleiny wyżłobione przez innych. Dlatego stawiane przez nas pytanie brzmi: ile energii człowiek jest gotów poświęcić, aby obronić swą niezależność? Jaką zapłacić cenę?... [ s.152-153]

Lektura „Jest życie po końcu świata” daje poczucie obcowania z mądrą, doświadczoną osobą. Nie znajdziemy tu szkodliwego nadmiaru emocji, epatowania cierpieniem, jakiegokolwiek przekroczenia granic intymności. Dzięki temu całość nabiera jeszcze większej siły wyrazu.

Wątek rwandyjski jest wartością dodaną tekstu. Wiedzę o dramatycznych wydarzeniach w Rwandzie większość z nas czerpała z licznych przekazów medialnych. Mało kto zadał sobie trud głębszego poznania tematu. Ta książka daje możliwość znacznego poszerzenia wiedzy, zrozumienia sedna problemu.

Rozmowa istotna w każdym calu.

Ocena: 9/10
J.Kos-Krauze,A.Pawlicka, „Jest życie po końcu świata”, Wydawnictwo Znak Literanova 2017.

* Dziękuję Wydawnictwu Znak Literanova za przekazanie egzemplarza do recenzji.
* Książka na stronie wydawcy: http://www.znak.com.pl/autor/Joanna-Kos-Krauze

* Wszystkie cytowane fragmenty pochodzą z omawianej książki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz