poniedziałek, 28 maja 2012

Między miejscami


„Manhattan pod wodą”, to niezwykle udany debiut literacki utalentowanej córki wybitnego ojca. Po lekturze powstaje tylko jedno pytanie: dlaczego autorka, tak długo czekała z pokazaniem światu swojej twórczości?

Zuzanna Głowacka na swój „pierwszy raz”, wybrała wyjątkowo trudną materię. Książka jest bowiem zbiorem felietonów, opublikowanych dotychczas w miesięczniku „Bluszcz”. Tak naprawdę, trudno jednoznacznie zdefiniować tę formę. Wydawca, co prawda określa teksty mianem felietonów, faktycznie są to jednak krótkie opowiadania.

Autorka, która mieszka w Nowym Jorku, a z powodu osobistych relacji coraz częściej bywa w Warszawie, opowiada o tym, co dobrze zna i, co jest jej bliskie: byciu ciągle w drodze, życiu pomiędzy światami, nieustannym gubieniu i odnajdywaniu siebie w wielkim mieście. Osobiste historie, o szkole, studiach, współpracy z „New York Timesem”, przeplatają się tu, z refleksjami socjologicznymi.

Pod pozornie lekkimi, przyjemnymi opowieściami, kryją się głębsze refleksje o tolerancji, samotności w tłumie, różnicach kulturowych. Doskonały zmysł obserwatorski, pozwala Głowackiej na celne wypunktowanie braków i dostrzeżenie zalet obu krajów. Pisarka nie broni bardziej któregoś z miejsc, nie opowiada się wyraźnie po jednej stronie. 

Wydaje się, że jedynym celem, jaki sobie postawiła jest odczarowanie Nowego Yorku w oczach Polaków i ponowne oswojenie Warszawy w swoich. 

Zawiodą się, więc wszyscy ci, którzy po „Manhattanie pod wodą”, spodziewają się peanów na cześć Ameryki, bądź gorzkich żali na temat stolicy Polski. Felietonistka, pokazuje raczej, że mimo wielu różnic, największe i najważniejsze problemy ludzi są niemalże identyczne i miejsce zamieszkania, nie ma tu absolutnie żadnego znaczenia.

Największą zaletą tego zbioru tekstów jest niewątpliwie styl, w jakim zostały napisane. Do wspomnianego już wyżej zmysłu obserwatorskiego, należy dołączyć błyskotliwość, poczucie humoru, a nade wszystko ironię autorki. Głowacka ma rzadką umiejętność pisania zabawnie o rzeczach w gruncie rzeczy strasznych i refleksyjnie o zabawnych. Wszystko to, sprawia, że opowiadania zostają w głowie, zmuszając do przemyśleń.

Bardzo dobrym pomysłem było też rozpoczęcie przygody pisarskiej od zbioru krótkich form wypowiedzi. W ten sposób przecięto bowiem wszelkie spekulacje pt.: „jedzie na nazwisku, czy „tatuś pomógł w karierze”. 

Nie od dziś wiadomo, że felieton jest jedną z najtrudniejszych form dziennikarskich, a zmierzenie się z nim wymaga odwagi. Wszyscy, którzy sięgną po „Manhattan pod wodą”, przekonają się, że Ona Ma Talent i stwierdzą, podobnie, jak ja, że warto było czekać na taki debiut.

Ocena 7/10
Z. Głowacka, „Manhattan pod wodą”,  Wydawnictwo Elipsa Sp. z o. o . 2012.
* Książkę zrecenzowałam dzięki uprzejmości wydawnictwa  Elipsa Sp. z o. o .






środa, 23 maja 2012

Śpiewająco


Od dłuższego czasu na polskim rynku wydawniczym trwa moda na autobiografię gwiazd. W trend ten, postanowiła się wpisać także Urszula Dudziak, której książka „Wyśpiewam Wam wszystko”, ukazała się niedawno.

Nie jest to jednak klasyczny w formie życiorys, opisany etapami: dzieciństwo, młodość, kariera zawodowa, dojrzałość. Tytułami rozdziałów są ulubione piosenki artystki, spis treści układa się w playlistę z odtwarzacza mp3. Zamiast chronologii zdarzeń, mamy najważniejsze fragmenty biografii oraz zbiór anegdot z życia zawodowego i prywatnego.

Dudziak jest osobą, której przedstawiać nie trzeba w książce znajdziemy więc po części wszystko, to co już kiedyś o niej czytaliśmy: historię małżeństwa z Michałem Urbaniakiem, kariery na Zachodzie, mieszkania w Nowym Jorku oraz związku z Jerzym Kosińskim. Zostało, to okraszone barwnymi opowieściami z życia bohemy artystycznej oraz opisami niecodziennych przygód.

Wokalistka opisuje swoje życie z właściwym sobie poczuciem humoru, dystansem i szczerością. Łowcy sensacji i skandalu, poczują się jednak zawiedzeni, gdyż wszystko jest opowiedziane z klasą, bez przekraczania granic intymności, czy ekshibicjonizmu. Historie są krótkie, dość powierzchowne. Sugeruje to rychły dalszy ciąg wspomnień.

„Wyśpiewam Wam wszystko” jest książką idealną na letni czas. Czyta się ją jednym tchem. Zdecydowanie zalicza się do kategorii: lekkie, łatwe i przyjemne. Być może jest to zasługa tego, że autorka niczego nie udaje, pisze, tak jakby opowiadała swoją historię każdemu z osobna w prywatnej rozmowie. A może po prostu, lubimy czytać o osobach, którym naprawdę się w życiu udało, nie muszą już niczego udowadniać, kreować wizerunku, bo ich siła, polega na naturalności, dobroci i niespożytej energii.

Ocena 6/10
U. Dudziak, „Wyśpiewam Wam wszystko”, Kayax 2012.

piątek, 18 maja 2012

Tour de Pologne



Najnowsza powieść Krzysztofa Vargi pt.: „Trociny”, to swoista podróż po Polsce. Autor, stawia w niej boleśnie celne diagnozy społeczne. Udowadnia tym samym, że jest jednym z najlepszych obserwatorów naszej rzeczywistości, wśród rodzimych pisarzy.

Głównym bohaterem książki jest Piotr Augustyn-50-letni komiwojażer. Jego osobowość można scharakteryzować w trzech słowach: socjopata, frustrat, nieudacznik. Większość czasu, spędza w przedziałach pociągów Inter City, wagonach restauracyjnych, bądź średniej klasy hotelach. W czasie licznych podróży, prowadzi rozważania na temat swojego nieudanego życia. Książka jest zapisem monologu wewnętrznego bohatera.

Rzeczywistość przedstawiona w powieści jest szara i beznadziejna. Piotr nie oszczędza niczego. Dostaje się, więc: brudnym dworcom, spóźniającym się pociągom, szkaradnym budowlom, odbiorcom popkultury, użytkownikom portali społecznościowych, pracownikom korporacji. Nawet widziane przez okno pociągu pola, skłaniają Augustyna do zjadliwych uwag na temat buraczano-kapuścianego rodowodu Polaków.

Można uznać, że „Trociny” są literacką odpowiedzią na „Dzień Świra”. Wszystkie niepowodzenia obu postaci, wynikają z posiadania toksycznych rodziców, a niemożność zbudowania trwałych relacji, tłumaczą traumą pierwszego małżeństwa. Oboje też cierpią na niemożność odczuwania szczęścia, mają za to permanentną potrzebę narzekania.

Śmiech, pojawia się tu rzadko, a jeśli już ,to raczej ten, ze słynnego zdania Gogola. Zdecydowanie nie jest to książka napisana, po to, by ją lubić. Na pewno jednak jest to lektura, którą się zapamiętuje i, o której się myśli na długo po jej zakończeniu. Skrajne, momentami groteskowe przerysowanie postaci, ma skłonić czytelników do refleksji.

Próżno szukać tu optymizmu, światełka w tunelu, nadziei. Varga, jak zawsze wystawia surową ocenę społeczeństwu i kreśli wyraziste postaci. Przekonanie o marności i smutnym końcu naszej egzystencji, wypływa z każdej strony tej książki. Wielbiciele wcześniejszych utworów i felietonów autora, do których się zaliczam, uznają, że powrócił on w dobrej formie. Optymiści, osoby szczęśliwe i spełnione oraz sceptycznie nastawione do Vargi, z całą pewnością nie powinny sięgać po „Trociny”. Trudno przekonywać do sięgnięcia po tę prozę, mimo to warto ją przeczytać. Ku przestrodze, refleksji, bądź pokrzepieniu serc. Jak wiadomo, nic tak nie poprawia samopoczucia rodaków, jak świadomość, że inni mają gorzej.

Ocena: 7/10
K.Varga, „Trociny”, Wydawnictwo Czarne 2012.
Książkę zrecenzowałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Czarne http://czarne.com.pl/?m=1&ln=pl

*Tekst opublikowany także w "Gazecie Młodych" http://gazeta.mlodych.pl/


sobota, 12 maja 2012

Czeskie opowieści



Autor bestsellerowych reportaży „Gottland” i „Zrób sobie raj”, w swej najnowszej książce po raz kolejny pokazuje swoją sympatię, do Czechów. Udowadnia też, że jest najlepszym ambasadorem naszych sąsiadów w Polsce, bo przyznać trzeba, że opowiada o nich, jak mało kto.

„Láska nebeská” to zbiór siedemnastu felietonów, które towarzyszyły serii „Literatura czeska”, wydanej przez „Gazetę Wyborczą”. Znalazły się w niej klasyczne tytuły m.in.: „Obsługiwałem angielskiego króla”, „Przygody dobrego wojaka Szwejka”, „Palacz zwłok”, czy „Butelki zwrotne”.

Szczygieł przyznaje, że z książek zapamiętuje tylko pojedyncze zdania i potem zaczynają one żyć w jego głowie własnym życiem. Widać to doskonale w felietonach, które nie są po prostu omówieniem poszczególnych książek, a raczej zbiorem luźnych dygresji na dany temat.

Znajdziemy tu niezwykle barwne historie z życia twórców omawianych dzieł, ludzi kultury, a często także polityki czeskiej. Najwięcej miejsca w książce zajmują jednak obserwacje autora, poczynione w czasie licznych podróży do ukochanego kraju oraz oryginalne refleksje tzw. zwykłych ludzi. Obok świetnego fragmentu o literaturze klozetowej, pojawia się przepis na kurczaka á la Havel, czy opis Lesní Baru. Te opowieści mają stanowić pretekst, zachętę dla czytelnika do sięgnięcia po kolejne tomy serii.

Niektóre fragmenty felietonów są znane miłośnikom twórczości reportera z jego wcześniejszych książek. W tym miejscu można zarzucić Szczygłowi, że się powtarza, opowiadając te same, chwytliwe anegdoty. Należy jednak pamiętać o celu, w którym te teksty powstały.

Choć dziennikarz we wstępie pisze, że Czechów wymyślono po to, żeby wprowadzać Polaków w dobry nastrój, to wydaje się, że „Láska nebeská” napisana jest w nieco innym tonie, niż poprzednie reportaże. Nadal jest zabawnie, ale ze zdecydowanie większą dawką powagi, refleksji, a nawet melancholii. Warto dodać, że felietonom, towarzyszą zdjęcia autorstwa Františka Dostala.

Książeczka zaskakuje bardzo skromnymi rozmiarami i dość wygórowaną ceną. Wydawanie w formie zwartej tekstów powstałych w związku z jedną serią książek, które już ukazały się na łamach prasy, wydaje się inicjatywą nastawioną wyłącznie na osiągnięcie ponownego zysku. Jednak, czego się nie robi, dla krzewienia czytelnictwa w narodzie. Jeśli choć jedna osoba, która sięgnie po ten zbiór, zapała miłością do literatury czeskiej lub zechce się wybrać w podróż, to warto takowe działania podejmować.

Ocena 6/10
M. Szczygieł, „Láska nebeská”, Warszawa 2012.

niedziela, 6 maja 2012

Houellebecqa teren prywatny


W swej najnowszej powieści pt. „Mapa i terytorium” autor „Cząstek elementarnych”, przedstawia wizję własnej śmierci. O jego literacką przyszłość możemy być jednak spokojni, bo pisarz powraca w znakomitej formie.

Głównym bohaterem książki jest Jed Martin-artysta nieustannie poszukujący swojej drogi. Zaczyna od malarstwa, by następnie z dnia na dzień zająć się fotografią. Niespodziewaną sławę przynoszą mu zdjęcia map Michelina. O napisanie tekstu do katalogu swojej pierwszej wystawy prosi znanego pisarza francuskiego Michala Houellebecqa.

Od pierwszych stron książki, orientujemy się, że trafiliśmy do specyficznego, dobrze znanego z poprzednich tekstów świata Houellebecqa. Jest to mroczna kraina pełna socjopatów, cierpiących na atrofię uczuć, nie mogących porozumieć się między sobą ani zbudować jakichkolwiek trwałych więzi. Obok tych stałych motywów w twórczości autora, pojawiają się ciekawe rozważania na temat kondycji społeczeństwa, roli artystów we współczesnym świecie, a także zjadliwy opis stosunków panujących w całym artystycznym środowisku.

„Mapa i terytorium” jest najbardziej stonowaną powieścią w dorobku Francuza, którego poprzednie utwory wywoływały liczne skandale w świecie literatury. Może to właśnie umiar, przyniósł mu nagrodę Goncourtów i powszechne uznanie krytyków. Nie znajdziemy tu naturalistycznych opisów seksu, są za to precyzyjna kompozycja, elegancki język, a także zręczne połączenie gatunków. Powieść obyczajowo-psychologiczna w drugiej części zmienia się w kryminał. Świetnym zabiegiem i pstryczkiem w nos krytyki jest fakt, że Houellebecq, uczynił siebie jednym z bohaterów książki i, z duża swobodą prezentuje scenariusz swojego własnego końca.

W tekście próżno szukać nuty optymizmu. Wszystkie przedstawione przez autora diagnozy są boleśnie trafne. We współczesnym świecie artysta jest jedynie produktem, który należy wycisnąć jak cytrynę, a społeczeństwo dryfuje bez mapy w bliżej nieokreślonym kierunku. Dominującym w trakcie i po lekturze uczuciem jest smutek. Od początku obserwujemy, bowiem zmagania jednostki z samotnością, przemijaniem, jej niemożność podjęcia działania oraz zmierzanie do nieuchronnego rozpadu.

Jednym z pozytywnych poglądów jest przekonanie pisarza, że konsekwentne podążanie własną ścieżką w rezultacie zawsze prowadzi do wymarzonego sukcesu. Należy tylko pamiętać o tym, by zbytnio o niego nie zabiegać i zachować względny dystans. Warto przeczytać tę książkę, chociażby po to, by sobie o tym przypomnieć.

Ocena 8/10
M. Houellebecq, „Mapa i terytorium”, Warszawa 2011

wtorek, 1 maja 2012

(Pop)kulturalne piekło



We wrocławskim teatrze Capitol odbyła się polska premiera musicalu „Jerry Springer –The Opera” w reżyserii Jana Klaty. Doskonale zrealizowane widowisko autorstwa Richarda Thomasa i Stewarta Lee drażni jedynie zbyt moralizatorskim tonem przekazu.

Wydaje się, że w tej obrazoburczej i wyjątkowo wulgarnej satyrze na popkulturę nie istnieją tematy tabu ani świętości. Scena została zaaranżowana na świątynię, w której bogiem jest Jerry Springer (Wiesław Cichy). W witrażowych oknach, po obu stronach widowni, pojawia się jego postać, stylizowana na wizerunki świętych. Obok prowadzącego show ważnymi postaciami są jego pomocnik Jonathan (Konrad Imiela), publiczność w studiu oraz goście.

Pierwszy akt to odcinek telewizyjnego show, w którym goszczą ludzie z „brudną” tajemnicą do wyznania. Oglądamy więc Dwighta (Tomasz Sztonyk), który zdradza swoją narzeczoną z jej przyjaciółką, Montela (Tomasz Jedz), który lubi nosić pampersy, Shawntel (Emose Uhunmwangho), marzącą o karierze striptizerki oraz jej męża Chucky’ego (Cezary Studniak), zoofila. Publiczność stanowi wrzeszczący tłum, którego głównym zadaniem jest buczenie na „złych” i chwalenie „dobrych” gości. Ich zachowaniem zręcznie steruje Jonathan, natomiast Jerry napuszcza na siebie gości, chcąc wywołać konflikt.

Warstwa muzyczna musicalu to pomieszanie różnych gatunków muzycznych. Słyszymy tu arie operowe, przeboje musicalowe, nawiązania do Bacha, Haendla, a także lekko kiczowate motywy z kreskówek. Wszystkie teksty i dialogi przepełnione są wulgaryzmami. Wśród nich prym wiodą k***y, ch***e, pi***y, s***i.

Wszyscy aktorzy występujący w widowisku zaprezentowali pełnię umiejętności aktorskich, wokalnych i tanecznych. Świetnie poradzili sobie zarówno śpiewacy operowi: Barbara Kubiak, Tomasz Jedz, jak i występujący gościnnie Janusz Radek i Wiesław Cichy. Na szczególne wyróżnienie w tym gronie zasługuje Emose Uhunmwangho, której umiejętności wokalne wywołały poruszenie na widowni. Całość dopełniły fantastyczna choreografia i znakomity chór.

W drugim akcie Jerry Springer po śmierci trafia do piekła, gdzie ma poprowadzić debatę między Szatanem (Imiela), Chrystusem (Jedz), Adamem (Studniak) i  Ewą (Uhunmwangho). W tym miejscu musical zamienia się w moralitet. Według reżysera jedyną alternatywą dla popkultury jest powrót do wiary i tradycyjnych wartości. Ta czarno-biała wizja świata, podział na wyżyny i niziny moralne nieco zakłócają pozytywny odbiór spektaklu. Elementy te stanowią jedyny, ale za to poważny mankament całości.


Ocena 7/10
„Jerry Springer – The Opera”, reż. J. Klata, Capitol 2012