piątek, 20 października 2017

Girl power

„Damy, dziewuchy, dziewczyny. Historia w spódnicy” Anny Dziewit-Meller to kolejna w ostatnim czasie książka o silnych, mądrych, odważnych kobietach, które dzięki swej determinacji zapisały się trwale w historii – przeznaczona dla młodych czytelniczek i czytelników. Wyróżnia ją nieoczywisty klucz doboru postaci i ciekawy pomysł narracyjny.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że na naszym rynku zapanowała ostatnio moda na publikacje o niezależnych ambitnych, dzielnych kobietach - dla kobiet zarówno dorosłych, jak i tych dużo młodszych. Niewątpliwie jest to dobry trend: edukację, budowanie feministycznej świadomości warto rozpocząć jak najwcześniej. Nie sposób nie łączyć tego wysypu „dziewczyńskiej” literatury z sytuacją polityczną w Polsce: Czarnym Protestem, próbami ograniczania wolności wyboru kobietom przez polityków.

„Damy, dziewuchy, dziewczyny” ukazały się niemal w tym samym czasie, co głośne „Opowieści na dobranoc dla młodych buntowniczek” Eleny Favilli i Francesci Cavallo. Siłą rzeczy książka Anny Dziewit-Meller będzie traktowana jako polska odpowiedź na… i do niej porównywana. Łączy je tylko temat, różni sposób jego realizacji.

Zamiast pójść utartym, sprawdzonym szlakiem i napisać o współczesnych, powszechnie znanych i podziwianych kobietach sukcesu ze świata kultury, mediów, czy sportu, autorka postanowiła sięgnąć nieco głębiej do polskiej historii. I był to znakomity pomysł. Dzięki temu udało się bowiem odkurzyć, wyciągnąć na światło dzienne postaci kobiet nieco zapomnianych, bądź całkowicie nieznanych. Nie tylko dzieciom, ale również dużej części dorosłych.

Ilu z nas – dorosłych wie, kim były Henryka Pustowójtówna, Elżbieta Drużbacka, Magdalena Bendzisławska?  Ilu z nas na co dzień pamięta o Krystynie Krahelskiej, Krystynie Skarbek, Narcyzie Żmichowskiej? Wszystkie one są bohaterkami tej książki. W tym ciekawym gronie nie zabrakło też miejsca dla najbardziej znanej kobiety – uczonej Marii Skłodowskiej-Curie, Izabeli Czartoryskiej, królowej Jadwigi Andegaweńskiej. Pojawiają się tu również bardziej współczesne postaci, jak himalaistka Wanda Rutkiewicz czy projektantka mody Barbara Hulanicki.

Narratorką opowieści jest uczestniczka Powstania Styczniowego Henryka Pustowójtówna. Przychodzi w odwiedziny do domów swoich koleżanek, w ten sposób przedstawiając kolejne postaci z kart książki. Wspólnie tworzą barwną, charakterną grupę. Są wśród nich: poetka (Drużbacka), lekarka (Bendzisławska), malarka (Stryjeńska), przyrodniczka (Kossak) i wiele innych.

Dzielą je czasy, w których żyły, wiek, obszar działalności, łączy to, że wszystkie musiały pokonać liczne przeciwności losu, by móc robić to, co chciały, spełniać się i osiągnąć cele, które sobie postawiły. Do tych przeszkód należał przede wszystkim brak dostępu do edukacji, niemożność uczestniczenia w życiu publicznym, ostracyzm społeczny. Zostało to wielokrotnie w książce podkreślone. 

Warto uświadamiać dzieciom, że świat nie zawsze był tak otwarty i pełen możliwości, jak teraz. Nie wszystko przyszło łatwo i zostało dane raz na zawsze. W związku z tym należy to doceniać i mądrze z wszystkich tych dobrodziejstw  korzystać.

Bardzo dobrym rozwiązaniem jest wprowadzenie przewodniczki w postaci Pustowójtówny. Poprzez swoją bezpośredniość, język, którego  używa udaje się stworzyć przyjacielską, pozbawioną dystansu relacje z młodymi czytelnikami. Dzięki temu całość jest dla nich atrakcyjna w formie, zrozumiała i łatwo przyswajalna. 

Dodatkowym ułatwieniem i atutem jest obecność ramek, w których zostały  wyjaśnione  trudniejsze słowa i szerzej omówiono niektóre zjawiska. Można je traktować jako mini kompendia wiedzy.

Na uwagę zasługują również piękna okładka i  ilustracje autorstwa Joanny Rusinek. Obecność czarno-białych portretów w książce dla dzieci początkowo może nieco dziwić, wydawać się mało zachęcająca. Gdy jednak weźmiemy pod uwagę jej temat i czasy, o których mowa okaże się, że jest to absolutnie spójna, pasująca koncepcja.

„Damy, dziewuchy, dziewczyny” to interesująca książka dla małych i dużych, bez względu na płeć. Dorosłym pozwoli odkryć, bądź przypomnieć sobie postaci, o których zapomnieli lub nie mieli pojęcia. Dziewczynkom pokaże, że warto marzyć, być odważną i nie poddawać się w dążeniu do celu, mimo przeciwności losu, a chłopcom udowodni, że dziewczynki również mają ekscytujące, zapierające dech w piersiach przygody, a określenie słaba płeć należy włożyć między bajki. Raz na zawsze. 

Miejmy nadzieję, że to dopiero początek fali i już wkrótce pojawi się u nas jeszcze więcej tak mądrych, zrealizowanych z pomysłem książek dla najmłodszych. Są one wyjątkowo ważne i potrzebne zwłaszcza teraz, gdy w ramach reformy edukacji usiłuje się napisać historię na nowo, wymazując z jej kart niewygodne dla rządzących postaci.  

Lekcjom patriotyzmu i feminizmu w formie zaproponowanej przez Annę Dziewit-Meller w „Damach, dziewuchach, dziewczynach”, mówię stanowcze: TAK.

Ocena: 8/10
A.Dziewit-Meller, „Damy, dziewuchy, dziewczyny. Historia w spódnicy”[il.J.Rusinek], Wydawnictwo Znak emotikon 2017.


*Dziękuję Wydawnictwu Znak emotikon za przekazanie egzemplarza do recenzji.

wtorek, 17 października 2017

Porysowani

„Nie ma się co obrażać. Nowa polska ilustracja” pod redakcją Patryka Mogilnickiego to album będący wizualno – estetyczną ucztą i jednocześnie zbiór wywiadów z ilustratorami, w których opowiadają o początkach swojej drogi zawodowej i kulisach pracy.

We wstępie Mogilnickiego czytamy: Do tej publikacji wybrałem najciekawszych, moim zdaniem, oryginalnych twórców rodzimej ilustracji, funkcjonujących TU i TERAZ, ilustratorów o charakterystycznym, wyrobionym stylu, którzy – niezależnie od tego, czy pracują na zlecenie, czy na własną rękę – pozostają rozpoznawalni. To dowód na siłę ich ilustracji i wiarę we własną drogę. Moi rozmówcy różnią się doświadczeniem i stażem w branży, ale łączą ich świeżość i zapał do pracy. „Nowa” nie znaczy tu po prostu „współczesna”, lecz „inna, innowacyjna, awangardowa, oryginalna, odchodząca od realizmu”. [ s.7].

Fragment ten poniekąd uzasadnia taki ,a nie inny dobór twórców i zamyka usta wszystkim chętnym do dyskusji i polemiki na ten temat. Należy uznać, że jest to w pełni subiektywny autorski wybór. Brak reprezentacji nestorów zawodu w niczym nie umniejsza wartości zbioru.

Wśród dwudziestu dwóch rozmówców ( 10 kobiet, 12 mężczyzn) znaleźli się: Gosia Herba, Zosia Dzierżawska, Bartek Arobal Kociemba, Dawid Ryski, Ola Niepsuj, Marianna Sztyma, Maciej Sieńczyk, Paweł Jońca, Magda Wolna Tymek Jezierski, Karol Banach, Barbara Dziadosz, Ania Goszczyńska, Jan Kallwejt, Ada Bucholc, Dominik Cymer, Daniel Gutowski, Izabela Kaczmarek-Szurek, Michał Loba, Agata Marszałek, Paweł Mildner oraz autor całej książki Patryk Mogilnicki.

„Nie ma się co obrażać” to album koncepcyjny. Wszyscy twórcy opowiadają o tych samych zagadnieniach: początkach zainteresowania rysunkiem, pierwszych rysunkach, ukończonych szkołach, pierwszych publikacjach, momencie przejścia na zawodowstwo, lubianych/ nielubianych tematach, wpływach, technice, miejscu pracy, napędzie oraz przeszkodach przy pracy, absurdalnych sytuacjach i planach na przyszłość. Każdą rozmowę poprzedza portret ilustratora, wraz z krótkim biogramem zawodowym. Jest ona uzupełniona również listą ulubionych ilustratorów, książek, filmów i płyt. Integralną częścią wywiadów jest prezentacja wybranych prac poszczególnych twórców.

Antologia ze względu na swoją formułę przywodzi na myśl skojarzenie z niedawno wydaną książką: „Jak oni pracują. Rozmowy z polskimi twórcami” Agaty Napiórskiej. Takie publikacje zawsze są ciekawe, bo pozwalają podejrzeć warsztat pracy twórców. Z uwagi na dużą liczbę rozmówców i ograniczoną objętość, wywiady są dość skrótowe, powierzchowne. Co za tym idzie, pozostawiają pewien niedosyt. Z drugiej strony można je potratować jako wstęp do szerszego zainteresowania się twórczością danego artysty. Z tej perspektywy jest to więc jedynie niewielki mankament.

Mimo że przepytane przez Mogilnickiego osoby różni wiek i doświadczenie zawodowe, w ich opowieściach można znaleźć wiele punktów wspólnych. Choć nie wszyscy skończyli uczelnie artystyczne to rysunkiem, grafiką, grami komputerowymi interesowali się od dzieciństwa, niektórzy zdolności odziedziczyli po rodzicach. Wszyscy działają też na wielu polach: ilustracji książkowej, prasowej, plakatu, reklamy, projektowania graficznego. Każdy z twórców jest zaprzyjaźniony z nowymi technologiami, tylko nieliczni używają w pracy wyłącznie ołówka czy kredki. Większość pracuje w domu, niektórzy w wynajętej na mieście pracowni. Duża część ma na koncie publikacje swoich prac za granicą. Jako miejsce zamieszkania najczęściej pojawia się Warszawa, co zrozumiałe z uwagi na koncentrację mediów i dużych wydawnictw w stolicy. Swoje reprezentacje mają również: Wrocław, Poznań, Toruń, Puławy. Troje rozmówców Mogilnickiego mieszka za granicą.

Jedną z największych zasług tej książki jest obalenie mitu pracy freelancera. Wolni strzelcy bardzo często są postrzegani jako osoby nieskrępowane, mogące robić co i kiedy chcą. Kłam takiemu obrazowi zadają wszyscy ilustratorzy. Ich rzeczywistość to często bowiem ciągła pogoń za zleceniami, praca pod presją czasu, nad kilkoma projektami jednocześnie, konieczność chodzenia na kompromisy ze zleceniodawcami i sprostania ich często dziwnym wymaganiom. 

Wszystko to wiąże się z brakiem czasu na realizację własnych, autorskich pomysłów. Nie wszyscy też utrzymują się wyłącznie z rysowania. Niektórzy dodatkowo zajmują się projektowaniem graficznym lub pracują w agencjach reklamowych. Jeśli w waszej głowie pojawiła się myśl: „fajnie by było mieć wolny zawód”, przeczytajcie tę książkę uważnie, dwa razy.




Obecność blisko 400 ilustracji czyni z „Nie ma się co obrażać’ pozycję unikalną, wyjątkową. Połączenie ze starannym wydaniem, które zawsze wyróżnia pozycje wydawnictwa Karakter sprawia, że jest to jedna z najpiękniejszych polskich publikacji tego roku. Można ją spokojnie traktować jak album i oglądać w nieskończoność, wciąż odkrywając coś nowego. Jest to nie tylko lektura obowiązkowa dla wielbicieli ilustracji, ale także dla wszystkich, którzy lubią piękne przedmioty, cenią staranność wykonania.



Polska ilustracja ma się świetnie, a jej popularność stale rośnie. Takie wnioski można wyciągnąć nie tylko po przeczytaniu zbioru Mogilnickiego. To, że w podobnym czasie ukazuje się kilka publikacji na ten sam temat (obok omawianej, 18 października nakładem wydawnictwa Czarne ukaże się „Ten łokieć źle się zgina”) pokazuje, że istnieje na nie zapotrzebowanie. Potrzeba piękna w naszym społeczeństwie rośnie, a poczucie estetyki zmienia się. Napawa to niewątpliwie optymizmem na przyszłość. Publikacje tej klasy co „Nie ma się co obrażać. Nowa polska ilustracja” pod red. Patryka Mogilnickiego z pewnością przyśpieszą proces zmian i przyczynią się do edukacji w zakresie estetyki.

Ocena: 9/10
„Nie ma się co obrażać. Nowa polska ilustracja”, wybór, wstęp i redakcja Patryk Mogilnicki, Wydawnictwo Karakter 2017.

*Dziękuję Wydawnictwu Karakter za przekazanie egzemplarza do recenzji https://www.karakter.pl/

*Wszystkie cytaty i ilustracje pochodzą z omawianej książki.

czwartek, 12 października 2017

Demony przeszłości

"Duchy Jeremiego” Roberta Rienta to powieść inicjacyjna. Jest dokładnie taka, jak pierwsze doświadczenia: nieporadna, wzruszająca, momentami zabawna.

Pierwszą książką, która przyniosła Rientowi rozgłos był autobiograficzny reportaż „Świadek” – o wyzwoleniu ze wspólnoty Świadków Jechowy, budowaniu nowego życia od podstaw i poszukiwaniach własnej tożsamości. „Duchy Jeremiego” to, jak zapewnia autor w wywiadach fikcyjna historia, a on sam nie ma związku z głównym bohaterem. Jednak po lekturze trudno w te zapewnienia do końca uwierzyć, bo obie książki mają wiele cech wspólnych.

Jeremi jest 12 – letnim gimnazjalistą. W jednej chwili spadają na niego wszystkie nieszczęścia świata: Okazuje się, że samotnie wychowująca go matka jest chora na raka, w związku z tym, muszą wyprowadzić się z Warszawy na wieś – do chorującego na Alzheimera dziadka. Na domiar złego Jeremi dowiaduje się, że jest Żydem. Chłopiec musi sobie poradzić z tym nadmiernym bagażem. Stara się to zrobić na różne sposoby.

Rodzinę wspiera ekscentryczna siostra matki, zaprzyjaźniona z dziadkiem sąsiadka – pani Maria oraz przyjaciel Jeremiego ze szkoły – August. Każdy z dorosłych ma tu własną, skomplikowaną historię. Dziadek jest sybirakiem, Maria przeżyła obóz koncentracyjny, siostra matki ucieka do dziwnych praktyk religijnych, wierzy w ziołolecznictwo. Nikt nie rozmawia otwarcie o trudnych doświadczeniach z przeszłości.

Jeremi jest rozdarty. Z jednej strony, buntuje się przeciwko nadopiekuńczości matki, wzbrania przed jej czułościami, bo nie chce być traktowany jak dziecko, którego nikt nie traktuje poważnie, wszystko przed nim ukrywając, bo i tak nie zrozumie. Z drugiej strony, wciąż przecież jest wrażliwym dzieckiem, ma z matką silną więź i ogromną potrzebę bliskości, której nie jest w stanie wyartykułować oraz nadmiar uczuć, które wstydzi się nazwać. Do końca wierzy, że mama wyzdrowieje, nie bierze pod uwagę innej możliwości. Czuje się oszukany i ma poczucie winy, gdy dzieje się inaczej.

Główny bohater stara się odnaleźć w tym gąszczu dramatów. Doświadcza rzeczy typowych dla osób w jego wieku: pierwszych zauroczeń, kontaktu z używkami. Dużo czasu spędza ze swoim przyjacielem. Chłopcy bawią się w kapsle na torach kolejowych. W mieście Jeremi bawił się  na podwórku, grając w piłkę – za tym tęskni najbardziej. Na wsi jego rozrywki zostały znacznie ograniczone. Jest zmuszony spędzać czas z nielubianym, mrukliwym i skrytym do granic możliwości dziadkiem. Relacji obojga nie ułatwia oczywiście postępująca choroba starszego pana.

Jeremi używa do opowiedzenia swojej historii charakterystycznego języka. Przekręca znane, powiedzenia, tworzy nowe wyrazy, dodaje to książce lekkości, sprawia, że jest zabawna. O swoich emocjach opowiada w sposób otwarty, prostolinijny, chwilami lakoniczny. Język chłopca podkreśla jego osobowość : dziecięcą naiwność, emocjonalną nieporadność.

Od pierwszego zdania „Duchów Jeremiego”, które brzmi: Mama znowu spała w łazience, na podłodze, wiemy, że ta historia nie skończy się dobrze. Od samego początku współczujemy bohaterowi. Ilość tragedii, które Rient funduje małemu chłopcu, sprawia, że czytelnik czuje się szantażowany emocjonalnie, dostaje od autora gotową instrukcję odbioru książki. Pisarz pozostawia odbiorcom mało miejsca na własną interpretację.

W jednej powieści mieszczą się trzy potężne tematy literackie: śmierć, choroba, Holocaust. Obok nich, istotną dla Rienta kwestią jest, stosowane nagminnie przez rodzinę Jeremiego przemilczanie bolesnych zdarzeń z przeszłości, zamiatanie ważnych spraw pod dywan. Taki proceder zawsze kończy się katastrofą, która wydarza się w najmniej spodziewanym momencie. Bywa tak, jak w przypadku Jeremiego, że jedynym sposobem na poradzenie sobie z nią jest rozmowa z duchami.

Jeszcze inną sprawą poruszoną w tekście jest nieumiejętność zbudowania dobrej, męskiej relacji, bezkolizyjnego bycia obok siebie. Wychowywany przez matkę Jeremi został pozbawiony męskiego wzoru do naśladowania, z kolei naznaczony doświadczeniem wojennym dziadek zupełnie nie potrafi okazywać swoich uczuć, rozmawiać o nich. Wobec wnuka jest szorstki, oschły, agresywny. Największym dowodem jego miłości jest pieczenie pysznych ciastek. Wszelkie próby okazania uczuć poprzez dotyk, przytulenie kończą się jedynie zawstydzeniem z obu stron.

„Duchy Jeremiego” to powieść niedoskonała, zbyt przewidywalna. Kumulacja nieszczęść, które spotykają Jeremiego, czyni ją mało wiarygodną, wrażenie to potęgują nie zawsze udane rozwiązania fabularne i formalne. Z drugiej strony trzeba uczciwie przyznać, że ta książka działa bez pudła.

Wzruszenie ściska nam gardło od pierwszej strony i nie opuszcza do ostatniej. O Jeremim myślimy wyłącznie z czułością i troską, podziwiamy jego dzielność i trzymamy kciuki, żeby mu się udało. Jest to ten typ postaci, która nie wzbudza negatywnych uczuć. Czytamy tę książkę, mimo wad z zainteresowaniem do samego końca, właśnie po to, żeby przekonać się, jak ostatecznie poradził sobie Jeremi? 

Jedyny zarzut, który można postawić Robertowi Rientowi jest taki, że osiągnął swój cel, używając do tego zbyt oczywistych środków. Na przyszłość warto pamiętać, że mniej znaczy więcej.

Ocena: 7/10
R.Rient, „Duchy Jeremiego”, Wydawnictwo Wielka Litera 2017.

*Dziękuję Wydawnictwu Wielka Litera za przekazanie egemplarza do recenzji http://www.wielkalitera.pl/

poniedziałek, 9 października 2017

W roli głównej



Kinga Burzyńska w „Szkole Filmowej"z aktorami rozmawia wyłącznie o aktorstwie. I bardzo dobrze, bo są to rozmowy znakomite.

Obecnie aktorzy rzadko mają okazję wypowiadać się w mediach wyłącznie na temat zawodu. Dużo częściej w trakcie wywiadów prasowych, czy telewizyjnych maglowani są ze swojego życia prywatnego, sposobu odżywiania, czy tego, w co się ubrali na różnego rodzaju eventy. Pytania o role, plany zawodowe pojawiają się wyłącznie przy okazji. Jest to tłumaczone tym, że widza / czytelnika podobno bardziej interesuje prywatność osób znanych, a newsy branżowe słabo się klikają.

Książka Burzyńskiej jest jak powiew świeżego powietrza. Tutaj w końcu, aktorzy mogą opowiedzieć o tym, co dla nich najistotniejsze – swojej pracy. Publikacja ta jest perełką w zalewie plotkarskiej tandety i prawdziwą gratką dla wielbicieli talentu poszczególnych aktorów.

„Szkoła Filmowa” to tytuł autorskiego programu Kingi Burzyńskiej, nadawanego w TVN Fabuła. Nagrania realizowane są z udziałem publiczności – głównie młodzieży zainteresowanej aktorstwem w Warszawskiej Szkole Filmowej i w Warszawskiej Akademii Teatralnej. Kameralne warunki realizacji sprzyjają swobodnej atmosferze rozmów.

Książka jest zbiorem piętnastu wywiadów przeprowadzonych w programie. Wśród rozmówców znaleźli się: Marek Kondrat, Agata Kulesza, Tomasz Kot, Dorota Kolak, Andrzej Grabowski, Bartłomiej Topa, Maciej Stuhr, Arkadiusz Jakubik, Anna Dymna, Cezary Pazura, Maja Ostaszewska, Borys Szyc, Joanna Kulig, Piotr Adamczyk, Wojciech Malajkat.

Dobór aktorów z różnych pokoleń, różnych szkół aktorskich, mających odmienne doświadczenia zawodowe jest dodatkowym walorem całości. Autorkę najbardziej interesuje moment podjęcia decyzji o wyborze drogi aktorskiej oraz sam pobyt w szkole teatralnej – jako doświadczenie kluczowe dla kształtowania osobowości. Tym zagadnieniom poświęcona jest duża część każdego z tekstów.

Ponadto Burzyńska pyta swoich gości o metody pracy nad rolą, sposoby konstruowania, postaci, pierwsze role filmowe i teatralne preferowany styl pracy na planie, mistrzów zawodu,  sukcesy, porażki, plany i marzenia zawodowe. Taka konstrukcja rozmów daje czytelnikom pełen obraz drogi zawodowej lubianych gwiazd polskiego kina.

Doświadczenie zawodowe dziennikarki, szerzej znanej z porannego programu „Dzień dobry TVN”, gdzie robi relacje z planów seriali i filmów fabularnych sprawia, że dobrze zna środowisko filmowców. Z niektórymi rozmówcami, łączy ją wieloletnia znajomość. Dzięki temu rozmowy są swobodne, a aktorzy chętnie dzielą się nieznanymi anegdotami z życia zawodowego. Zdarzają się też zwierzenia natury ogólnej.

Nie sposób zacytować wszystkich błyskotliwych, zabawnych, pouczających fragmentów tej książki. Dlatego też podaje jedynie kilka cytatów, na zachętę.

Marek Kondrat o tym, czy dobrze się czuje w roli mentora?

Nie wierzę specjalnie w taką pozycję. Każdy ma własny scenariusz życia, jakiś gen, który nim kieruje w większym czy mniejszym stopniu i który wpływa na takie bądź inne decyzje. Cały czas podkreślam, że moje wybory są całkowicie indywidualne. Nie chcę formułować uwag ogólnych, dotyczących np. stanu zawodu. Mnie on znużył, zużył, mam poczucie, że zagrałem już wszystko, w związku z tym już nie ma się z czym mierzyć. Owszem są wyjątki – mówię tu o współpracy z Markiem Koterskim i cyklu spotkań z Adasiem Miauczyńskim, które były przeżyciem niesłychanie osobistym, nie tyle kreacją, ile bardzo wyjątkowym i rzadkim spotkaniem z materią, która całkowicie zgadza się z życiem. Mam przeświadczenie, że tego powtórzyć się nie da. A kiedy się już osiągnęło pewną głębię przeżycia to schodzenie poniżej tego poziomu, powrót do rzeczy chłodniejszych emocjonalnie – jest trochę po nic. [s. 32-33]

Arkadiusz Jakubik o bronieniu postaci, które gra:

Obronić postać to rzecz najważniejsza, ale myślę, że bohaterowie w filmach Smarzowskiego dlatego mają taką siłę rażenia i są tak przekonujący, że są bardzo blisko człowieka Każdy anioł zawsze ma mniej lub więcej brudu za paznokciami, a każdy morderca mniejszą lub większą aureolę z tyłu głowy. Tak samo skonstruowany jest każdy z nas, każdy człowiek, to jest ciągła walka pomiędzy jasną i ciemną stroną mocy. Dlatego też jeżeli dostaje do zagrania, to muszę go pobrudzić, utaplać w błocie, a jeżeli dostaję mordercę, to muszę go wybronić i poszukać w nim jasnych stron. [s. 159]

Maja Ostaszewska o tym, czego by nie zagrała?

Żyje dość świadomie, uważam się za osobę z pewną wrażliwością obywatelską, społeczną i ważne jest dla mnie, jaki przekaz ma to, co robię. Nie interesuje mnie sztuka na zamówienie, sztuka propagandowa. Nie wzięłabym też udziału w niczym, co promuje nietolerancje, rasizm, jakiekolwiek wykluczenie. Albo przemoc wobec zwierząt… [s. 229]

„Szkołę Filmową” czyta się jednym tchem. Wybitnych aktorek i aktorów z dużym dorobkiem, na szczęście w naszym kraju nie brakuje, dlatego też pozostaje mieć nadzieję, że był to jedynie przedsmak długotrwałej przygody i wkrótce pojawi się kontynuacja rozmów. Byłoby świetnie, gdyby ta publikacja zapoczątkowała trend, dzięki któremu na rynku wydawniczym pojawi się więcej czysto branżowych rozmów z przedstawicielami różnych dziedzin kultury i sztuki.

Ocena: 8/10
K.Burzyńska, „Szkoła Filmowa”, Wydawnictwo W.A.B. 2017.

* Dziękuję Wydawnictwu W.A.B. za przekazanie egzemplarza do recenzji https://www.gwfoksal.pl/

*Wszystkie cytowane fragmenty pochodzą z recenzowanej książki.