poniedziałek, 30 grudnia 2013

Scenopisarstwo

Czytając nową książkę Janusza Głowackiego pt. „Przyszłem, czyli jak pisałem scenariusz o Lechu Wałęsie dla Andrzeja Wajdy”, trudno oprzeć się wrażeniu, że film Wajdy, który mogliśmy oglądać na ekranach kin ma bardzo nikły związek z pierwotnym zamysłem scenariuszowym pisarza, a szkoda.


Film Andrzeja Wajdy „Wałęsa. Człowiek z nadziei” budził wiele kontrowersji na długo przed premierą. Po niej zyskał tylu samo zwolenników, co przeciwników. W trakcie prac nad filmem obaj panowie zgodnie zapowiadali, że nie mają zamiaru budować pomnika. Głowacki twierdził, że nie umie takowych pisać, a reżyser, że nie o to mu chodzi. W tym miejscu wypadałoby powiedzieć: miało być tak pięknie, a wyszło jak zwykle.


Głowacki we wstępie wyjaśnia, że zdecydował się na napisanie tej książki, bo do filmu nie weszło 20 scen, które napisał i kilka jego pomysłów, a wydają mu się na tyle ciekawe, że warto zachować je „dla potomności”. Tłumaczy oczywiście, że nie ma w tym cienia żalu, goryczy, albo rządzy odwetu. Te solenne zapewnienia są jednak mało wiarygodne, bo każda niemal strona pełna jest emocji, a przedstawione w tekście kulisy powstawania filmu i zachowania reżysera są, eufemistycznie rzecz ujmując niewesołe. Wydaje się, że to, co możemy przeczytać, to tylko wierzchołek góry lodowej, bo pisarz niczym rasowy dyplomata najpikantniejsze szczegóły współpracy pozostawił „pod dywanem”.

Autor zgodził się na napisanie scenariusza do „Wałęsy”, gdyż był pewny, że ma to być film artystyczny. W połowie drogi zorientował się, że koncepcje jego i Wajdy różnią się diametralnie, gdyż temu drugiemu chodzi o stworzenie obrazu edukacyjnego, przeznaczonego głównie dla ludzi młodych, którzy mają niewielką orientację w najnowszej historii Polski. Wszystko, co nastąpiło później było już tylko próbą niedopuszczenia do całkowitego demontażu pomysłu i obroną suwerenności artystycznej.

„Przyszłem” to właściwe zapis licznych zmian koncepcji reżysera na film, wersji scenariusza, usuwania i dopisywania scen dosłownie na ostatnią chwilę tzn. już po zakończeniu zdjęć. Znajdziemy tu również opisy reakcji osób z różnych środowisk na wieść o tym, że Głowacki zdecydował się pisać „Wałęsę”, dobre rady, których udzielano mu w nadmiarze, a także narastający w tym czasie konflikt wokół „Solidarności” i tego, kto ma prawo nazywać siebie bohaterem tamtych wydarzeń? Całość oczywiście zanurzona jest w charakterystycznych dla autora: ironii, cynizmie, a nade wszystko poczuciu humoru.

Najciekawsza jest jednak filmowa kuchnia, do której mamy wgląd. Spory toczone z reżyserem na temat projektow scenariusza. Głowacki, jako literat doskonale zdawał sobie sprawę, że interesująca postać musi mieć skazę, wątpliwości, choć przez moment się bać, stąd też jeden z pomysłów, by ramą opowieści była droga Wałęsy z domu do Stoczni Gdańskiej na sierpniowy strajk, którym miał kierować. Wajda jednak konsekwentnie „kasował” wszystkie próby „uczłowieczenia” prezydenta, wybierając opcję twardego, nieznającego strachu przywódcy, w konsekwencji bohatera. To, co możemy przeczytać o chaosie organizacyjnym wokół produkcji, w dużej mierze wyjaśnia marną, na tle innych krajów europejskich kondycję polskiego kina. Laureat Oscara jawi się tu, jako osoba mało doświadczona, zdobywająca dopiero szlify w zawodzie.

Po lekturze powstaje pytanie, dlaczego właściwie Głowacki nie wycofał się z pracy nad filmem, skoro rozbieżności były tak duże? On sam stara się zrozumieć reżysera i ma świadomość, że bierze udział czymś wyjątkowym i wycofywanie się z tego byłoby błędem.

Książkę czyta się świetnie, anegdoty są soczyste, opowieści barwne. Mam jedynie wątpliwości, czy przysłuży się ona marketingowo filmowi, czy też przypadkiem nie będzie dla niego przysłowiowym gwoździem do trumny. Wydawcy, co prawda starają się ratować sytuację, pisząc: warto porównać z filmem. Obawiam się jednak, że zarówno Andrzej Wajda, jak i producent Michał Kwieciński będą mieli problem z wybaczeniem pisarzowi, tak dużej swawoli i zerwania się z łańcucha poprawności.

Ocena: 7/10
J. Głowacki, „Przyszłem czyli jak pisałem scenariusz o Lechu Wałęsie dla Andrzeja Wajdy”, Świat Książki 2013.


niedziela, 29 grudnia 2013

Bon ton

Monika Piątkowska i Leszek Talko podjęli karkołomną próbę stworzenia współczesnego podręcznika savoir vivre. Nie jestem pewna, czy dzięki lekturze książki „Survival. Czyli jak zachować maniery w epoce fejsbuka”, ktoś będzie lepiej wychowany niż do tej pory. Bez cienia wątpliwości mogę jednak stwierdzić, że jest to solidna porcja rozrywki na najwyższym poziomie.


Kindersztuba, etykieta, dobre maniery to obecnie pojęcia traktowane przez młodych ludzi, jak „wyciągnięte z lamusa” określenia, do których nie warto przywiązywać większej wagi. Nauka zasad regulujących kontakty towarzyskie, zachowanie przy stole, czy kwestie ubioru, która kiedyś była normą i obowiązkiem, w dzisiejszym, coraz mocniej „wirtualnym” świecie, gdzie liczą się swobodne, luźne kontakty i „lightowe” podejście do życia, wydaje się przeżytkiem.


Autorom również kojarzą się one bardziej z survivalem niż savoir vivrem. Dlatego też postanowili zachowania obserwowane współcześnie zestawić z wiedzą zawartą w dawnych podręcznikach. Z ogromnym poczuciem humoru analizują, jak bardzo na przestrzeni wieków zmienił się świat i sprawdzają, czy między przeszłym, a obecnym są jeszcze w ogóle jakieś punkty wspólne?

Książka została podzielona na rozdziały z poradami, które można wykorzystać w konkretnych sytuacjach. Są to: Użyć w przypadku, gdy dziwi cię otaczający świat, a w nim m.in., co zrobić, gdy znienacka zostaniemy zaproszeni do telewizji śniadaniowej, Użyć w przypadku, gdy potrzebujesz przyjaciela, radzi m.in. jak zachować się, gdy nieznajoma daje ci numer telefonu. Jeśli natomiast wahamy się, jak ma wyglądać związek, możemy przeczytać, jak zostać panem Darcym lub dowiedzieć się, ile on zarabia. W dalszej części czytamy, co zrobić, gdy zawodzi rodzina, mamy problemy z otaczającym światem, udajemy się na wakacje, dopada nas przestrzeń wirtualna, toczymy batalię w pracy, chcemy wyjść. Teksty mają formę krótkich, bardzo wygodnych w czytaniu felietonów.

„Survival. Czyli jak zachować maniery w epoce fejsbuka” nie ma oczywiście związku z klasycznym podręcznikiem. Piątkowska i Talko wyśmiewają, ironizują, drwią ze zjawisk występujących nagminnie w obecnej rzeczywistości. Ton ich wypowiedzi nie ma na szczęście nic wspólnego z powagą, moralizatorstwem, czy zajadłością. Ostrze satyry dosięga jednak każdego. Dostaje się zarówno mediom, które z dużym zaangażowaniem i skutecznością ogłupiają ludzi, celebrytom za nachalny lans, korporacjom za traktowanie pracowników. Najbardziej ironicznie zostały jednak potraktowane nasze wady narodowe: skłonność do obrażania się na wszystkich o wszystko, potrzeba ekshibicjonizmu i brak granic prywatności, które doskonale widać właśnie na Fejsbuku, niewybaczanie sukcesu innym, nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu, w którym to specjalizujemy się na zagranicznych wyjazdach oraz przyjęciach typu szwedzki stół. Autorzy kontestują również zawartość dawnych podręczników, które dzisiaj są właściwie bezużyteczne, a porady tam zawarte wywołują jedynie szeroki uśmiech, połączony być może z odrobiną tęsknoty za tym, co minione.

Poczucie humoru, celność obserwacji, barwny język, czynią z tej publikacji lekturę obowiązkową i idealną. Ostrzegam jedynie, że prawdziwą przyjemnością będzie ona dla osób wyposażonych w dużą dozę dystansu do siebie i krytycyzmu, bo często będziemy dochodzić do wniosku, że tak naprawdę śmiejemy się z siebie samych.

Ocena: 8/10

M.Piątkowska, L.Talko, „Survival. Czyli jak zachować maniery w epoce fejsbuka”, Dom Wydawniczy PWN 2013.
*Książkę zrecenzowałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa PWN http://www.dwpwn.pl/


wtorek, 24 grudnia 2013

Ale to już było

Kontynuacja rozmowy Artura Andrusa z Marią Czubaszek i Wojciechem Karolakiem, jako „bonusowym” współrozmówcą pt. „Boks na Ptaku czyli każdy szczyt ma swój Czubaszek i Karolak”, wydawała się książkowym pewniakiem. Zamiast spodziewanej eksplozji humoru mamy jednak do czynienia z niewielkim niewypałem.


Po drugą część książki sięgałam z dużą radością i niecierpliwością, spodziewając się solidnej porcji rozrywki na najwyższym poziomie. Być może to właśnie duże oczekiwania na wstępie spowodowały zawód po skończeniu lektury.


Zaczyna się bardzo dobrze: Andrus zdradza kulisy zbierania materiałów do książki. Polegało ono oczywiście na odbyciu szeregu spotkań towarzyskich w mieszkaniu małżonków na warszawskim Mokotowie. Dalej opisane zostały spektakularne zdolności kulinarne Czubaszek, polegające głównie na umiejętnym podgrzewaniu potraw z pobliskiej restauracji oraz zaopatrzeniu domu przed wizytą gościa w ciasta, owoce, orzeszki i inne frykasy, na co dzień tam niespotykane.

„Boks na Ptaku” okazuje się tak naprawdę rozmową Andrusa z Karolakiem. Rola Marii Czubaszek jest tutaj marginalna. Ogranicza się właściwie do komentowania obrazków pokazanych akurat w telewizji (zwłaszcza tych z udziałem zwierząt), rzadkich wtrąceń do rozmowy panów i udzielania krótkich, lakonicznych odpowiedzi na zadane pytania.

Niewątpliwie głównym bohaterem jest tutaj Wojciech Karolak i to o nim dowiadujemy się najwięcej. Jazzman opowiada o rodzinie, karierze, kobietach, małżeństwie używkach, lenistwie i pasjach. W wywiadzie możemy przeczytać m.in. o współpracy i przyjaźni z Jarkiem Śmietaną oraz Tomaszem Szukalskim. Jest również wątek koncertowania z Michałem Urbaniakiem, wyjazdów zagranicznych, w tym występów na statkach. Karolak zdradza też, dlaczego z wszystkich miejsc na świecie najbardziej lubi Nowy Jork i Alaskę, skąd się wzięła jego motoryzacyjna pasja i słabość do ładnych ubrań. W rozmowie pojawiają się również poważniejsze tony, dotyczące alkoholizmu i śmierci.

Całość uzupełniają nieznane dotąd teksty Marii Czubaszek, znalezione przez Artura Andrusa w piwnicy ich mieszkania oraz rysunki wykonane przez Karolaka, zwanego pieszczotliwe Zającem.

Słabość tej książki nie polega na tym, że Karolak jest nudnym rozmówcą, bo jest wręcz przeciwnie. Spokojnie mógłby być samodzielnym bohaterem tekstu, gdyż dysponuje wyjątkowo barwnym życiorysem. Problem tkwi we wprowadzeniu czytelników w błąd tytułem i wtłoczeniu, nieco na siłę Marii Czubaszek w ramy tej książki. Wydaje się, ze wszystko, co miała do powiedzenia powiedziała już w pierwszej części książki. Dalsze „eksploatowanie” jej osoby w tej formule nie ma sensu.

Pomysł nie wypalił być może również, dlatego, że poziom tzw. chemii między Andrusem, a Karolakiem jest jednak dużo niższy, niż między nim a Czubaszek. W rozmowę tria często niestety wkrada się zbyt duży chaos, który można oczywiście tłumaczyć osobowościami rozmówców, ale można również brakiem pomysłu i „zmęczeniem materiału”.

Zanim więc wydawnictwo, chcąc iść za ciosem zaproponuje Andrusowi napisanie kolejnej kontynuacji, proponuje zmianę koncepcji i zaproponowanie Czubaszek, by tym razem ona przepytała satyryka. Myślę, że taki miks będzie dużo ciekawszy i może przynieść równie wybuchowy efekt, jak pierwsza część. W tej parze tkwi jeszcze duży potencjał i szkoda byłoby go zmarnować na kolejną powtórkę z rozrywki.

Ocena: 6/10
„Bok na ptaku czyli każdy szczyt ma swój Czubaszek i Karolak”, Maria Czubaszek, Wojciech Karolak w rozmowie z Arturem Andrusem, Wydawnictwo Prószyński i S – ka 2013.




piątek, 20 grudnia 2013

Mocne Polaków rozmowy

Tom wywiadów Donaty Subbotko pt. „W rozmowie” wśród innych, których sporo ukazało się ostatnio na rynku, wyróżnia się przede wszystkim listą wybitnych osobowości, które dały się namówić na rozmowę oraz tym, że został w nich przedstawiony wyłącznie męski punkt widzenia.


Można odnieść wrażenie, że w ostatnim czasie zapanowała wręcz moda na publikowanie różnorodnych zbiorów wywiadów. W czasach tabloidyzacji mediów i braku autorytetów tego typu wydawnictwa dają okazję do przeczytania mądrych, niespiesznych, wyważonych rozmów i zapoznania się z poglądami osób podziwianych, szanowanych, lubianych, które w swoich środowiskach uważane są za elitę.


Donata Subbotko zaprosiła do rozmowy szesnastu mężczyzn, wywodzących się, poza dwoma wyjątkami z kręgów artystycznych. Wśród jej interlokutorów znaleźli się m.in.: Janusz Gajos, Jan Englert, Andrzej Seweryn, Daniel Olbrychski, Władysław Pasikowski, Wojciech Młynarski, Stanisław Tym, Marek Niedźwiecki.

Wśród tematów poruszanych w konwersacjach można znaleźć słowa – klucze, hasła, które stanowią część wspólną całości. Poza sprawami prywatnymi, pytaniami o rodzinne korzenie są to zagadnienia z kategorii kwestii fundamentalnych takich jak: patriotyzm, honor, religia, tolerancja. W większości rozmów pojawia się również wątek stosunku do sytuacji politycznej, wad społeczeństwa polskiego i jego obrazu na tle innych państw europejskich.

Każdy z tekstów ma jednocześnie rys indywidualny. Pasikowski mówi o antysemityzmie, Englert o przemijaniu i ewolucji własnych poglądów. Andrus. Mleczko, Młynarski i Tym, są pytani o poczucie humoru Polaków. Młynarski np. ubolewa nad upadkiem kabaretów. Rozmowa z Gajosem jest z kolei doskonałą lekcją podnoszenia się z porażki i ostatecznym przekuwaniu jej w sukces. Piekarczyk kładzie nacisk na wolność i cenę, jaką płaci się za bycie indywidualistą. Wodecki mówi o niełatwym losie artysty estradowego, który wymusza ciągłe bycie w drodze.

Choć na początku napisałam, że w rozmowach przedstawiony został męski punkt widzenia, to tak naprawdę wszystkie wywiady dotyczą spraw uniwersalnych, ważnych dla każdego z nas. Dzięki lekturze możemy nie tylko poznać, na co dzień nie oglądane „portrety” artystów, ale także porównywać ich światopogląd, wychwytywać różnice wynikające choćby z wieku, miejsca pochodzenia, a także odmienności w definiowaniu różnych pojęć, które zaszły na przestrzeni lat.

Ocena: 7/10

D. Subbotko, „W rozmowie”, Wydawnictwo Agora 2013.
*Książkę zrecenzowałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Agora http://kulturalnysklep.pl/

piątek, 13 grudnia 2013

Badania terenowe

Po sukcesie dobrze przyjętego „Gaumardżos” Marcin Meller zdecydował się kontynuować swoją pisarską przygodę. Tym razem funduje czytelnikom powrót do przeszłości, gdyż „Między wariatami” to subiektywny wybór najlepszych tekstów dziennikarza, publikowanych na przestrzeni dwudziestu lat, w różnych tygodnikach opinii. Skojarzenia filmowe są jak najbardziej na miejscu, książkę momentami czyta się, jak najlepszy hollywoodzki scenariusz, i aż trudno uwierzyć, że to po prostu samo życie.


Młodszej generacji Meller niestety kojarzy się już pewnie wyłącznie z telewizją śniadaniową, „Playboyem” i TVN – owskim programem „Agent”. Jest też na szczęście całkiem spora grupa tych, którzy pamiętają, że dziennikarz swoją karierę zaczynał w „twardym dziennikarstwie”, a pierwsze szlify i szkołę zawodu odbierał od najlepszych.


„Między wariatami” na nowo pokazuje twarz Mellera - poważnego publicysty i pozwala mu wyjść z szuflady z napisem „telewizyjna gwiazda”. Ta etykietka z jednej strony daje oczywiście pewien komfort, z drugiej jednak ogranicza. Teksty zebrane w tomie są dowodem na to, że autora stać na dużo więcej, niż może zaprezentować w telewizji śniadaniowej, która rządzi się swoimi prawami. Bardzo dobrze, że czytelnicy mają szansę się o tym przekonać.

Intencją Mellera było, by książkę czytało się dobrze „w pociągu, łóżku i na plaży”. Cel ten został osiągnięty. Rozpiętość tematyczna i amplituda emocjonalna tekstów, sprawiają, że po pierwsze: każdy znajdzie tu coś dla siebie, a po drugie zakończy lekturę z uczuciem żalu, że to już i apetytem na jeszcze więcej.

Na tom składają się zarówno reportaże wojenne z różnych zakątków świata, publikowane w „Polityce” w latach 90., felietony polityczne z „Wprost” i „Newsweeka”, ale także „relacja” z wyjazdu kibiców Legii do Szwecji, czy tekst odsłaniający kulisy pracy ochroniarzy w Polsce. Inną kategorię tekstów stanowią te, w których Meller pokazuje czułą stronę: wspomnienia z czasów szkolnych, harcerstwa, oraz spisane „na gorąco” wrażenia z pierwszej kąpieli syna. Są też opowieści, które odsłaniają twarz autora buntownika, szczęściarza, a nade wszystko niestrudzonego łowcy przygód.

Ogromnym atutem książki jest styl, w jakim została napisana. Dziennikarz pisze ze swadą gawędziarza, używa przy tym soczystego, barwnego języka, nie unika wulgaryzmów, co tylko dodaje całości autentyczności. W felietonach politycznych bywa ostry w ocenie. Mellerowi nie chodzi o to, by koniecznie zgadzać się z jego poglądami, ale by wywołać dyskusję, skłonić do refleksji, mieć własne zdanie na dany temat. Co najważniejsze, a niestety coraz rzadsze w tzw. debacie publicznej, autor nie pluje jadem, nie kipi rządzą „dowalenia” komukolwiek. Jego dużo skuteczniejszą bronią „w walce ze światem” są poczucie humoru, ironia, dystans do siebie i rzeczywistości oraz cięty, ale nigdy chamski język.

W recenzjach „Między wariatami” często pojawia się zdanie, że jest to książka będąca podsumowaniem dwudziestu lat kariery dziennikarskiej. Myślę, że na takowe jest zdecydowanie za wcześniej. Mam wrażenie, że Meller dopiero się rozkręca i jeszcze nie raz bardzo pozytywnie nas zaskoczy. Jedno jest pewne: czym prędzej powinien zacząć pisać nową książkę, bo po tak obiecującej lekturze, nie mogę się doczekać kolejnej.

Ocena: 7/10
M.Meller, „Między wariatami”, Wydawnictwo Wielka Litera 2013.
*Książkę zrecenzowałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Wielka Litera http://www.wielkalitera.pl/

czwartek, 5 grudnia 2013

Studium przypadku

Wreszcie jest, po roku oczekiwania nakładem Wydawnictwa Literackiego ukazał się „Drugi dziennik 21 czerwca 2012 – 20 czerwca 2013” Jerzego Pilcha. Jest nieco skromniejszy objętościowo i bardziej refleksyjny niż pierwszy tom. Nie zmienia to jednak faktu, że trzeba go przeczytać. Koniecznie!


Teksty zebrane w książce ukazywały się na łamach „Tygodnika Powszechnego”, jako felietony. Podobnie jak poprzednio został utrzymany diarystyczny porządek.


Oczywistym pytaniem, które nasuwa się jako pierwsze jest to, czym różni się pierwsza część od drugiej? Otóż z pewnością tutaj Pilch z obserwatora i ostrego komentatora życia społecznego, politycznego, sportowego, zamienia się w równie ironicznego obserwatora samego siebie. Punkt ciężkości zostaje wyraźnie przesunięty ze sfery publicznej w prywatną. Wielbiciele ciętego języka autora mogą być jednak spokojni, nie oznacza to bowiem, że zupełnie nie ma w nim błyskotliwych, jak zawsze komentarzy do bieżących wydarzeń „ze świata”.

Niewątpliwie w „Drugim dzienniku” Pilch próbuje oswoić nową sytuację, w której się znalazł – nieuleczalnej choroby neurologicznej. Nie stara się z nią pogodzić, czy zaakceptować, a właśnie oswoić. Usiłuje funkcjonować pomimo okoliczności, choć bywa to trudne, a czasami niemożliwe. W zapisach widać różne postawy, które przyjmuje wobec niej i w pisaniu o niej. W żadnym wypadku nie jest to jednak „kronika rozpadu”. Pilch, jak ognia unika ekshibicjonizmu. W momencie, gdy pozwala sobie na bardziej intymny opis swoich dolegliwości, w kolejnym zdaniu wewnętrzny cenzor, każe mu zmienić ton na znacznie lżejszy. Nie przeczytamy tu więc utyskiwań i zwierzeń, żywcem wyjętych z kolorowych czasopism.

Całość tematycznie krąży wokół kwestii egzystencjalnych, ostatecznych: samotności, lęku, straty, śmierci, Boga. W tekstach pisarz wspomina zmarłych przyjaciół, wraca do przeszłości, ale przede wszystkim czyta, przytacza i analizuje ważne dla siebie fragmenty literatury. Dzieli się także z czytelnikami lękiem przed niemożnością porozumiewania się i pracy ze słowem, a co za tym idzie całkowitym wykluczeniem ze świata.

Nad „Drugim dziennikiem” unosi się aura mistycyzmu. Autor dużo miejsca poświęca tajemniczym znakom otrzymywanym z góry: czyjeś obecności w mieszkaniu, snom i rozważaniom o śmierci. Jest ona czymś pewnym i nieuniknionym, z drugiej jednak strony nie należy rozmyślać o niej zbyt dużo, bo w żaden sposób nie wpłynie to na zwiększenie naszej wiedzy i świadomości.

W tekstach Pilcha widać też proces powolnej alienacji, wycofywania się ze świata, mniej lub bardziej chcianej rezygnacji z różnego rodzaju aktywności i podniet, które jeszcze do niedawna mocno absorbowały autora. Próbuje on z różnym skutkiem odnaleźć się w tym „związku z samotnością”.

„Drugi dziennik” jest oczywiście dużo, bardziej refleksyjny, melancholijny, momentami nawet sentymentalny. W związku z tą zmianą, brakiem tak licznych jak dotychczas komentarzy publicystycznych, niektórzy mogą stwierdzić, że pisarz stracił ostrość widzenia. Inni z kolei uznają, że dzięki osobistym doświadczeniom jego teksty są bardziej uniwersalne.

Choć teoretycznie zmieniło się wiele to, patrząc na twórczość Jerzego Pilcha z ostatnich lat, można dojść do wniosku, że tak naprawdę nie zmieniło się nic. Wątki dotyczące śmierci, przemijania, religii, piłki nożnej, polityki pojawiały się u niego od dawna i pojawiają nadal. Poza tym autor cały czas polemizuje, kłóci się, denerwuje, ironizuje, szydzi i wyśmiewa, kogo trzeba wyśmiać. „Drugi dziennik” nic i w tym względzie nie zmienia. Wszystkie wymienione przeze mnie elementy, pojawiają się na jego kartach równie często.

Najważniejsze jednak pozostaje to, że niezależnie od okoliczności, Pilcha czyta się świetnie. Jego nazwisko cały czas jest gwarantem najwyższej literackiej, jakości i zapewnia mocne lekturowe wrażenia.

Ocena: 8/10
J.Pilch, „Drugi dziennik” 21 czerwca 2012 – 20 czerwca 2013”, Wydawnictwo Literackie 2013.
*Książkę zrecenzowałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego http://www.wydawnictwoliterackie.pl/

środa, 4 grudnia 2013

Dzieje muz

Popularność filmów „Lata dwudzieste, lata trzydzieste”, „Halo Szpicbródka” i serii książek Sławomira Kopera, poświęconych II Rzeczypospolitej, świadczy o niesłabnącej modzie na retro i tęsknocie za tym, co minione. Kolejnym, starannie wydanym kompendium o kulturze i rozrywce tego okresu jest „Kino, teatr, kabaret w przedwojennej Polsce.”, autorstwa Wojciecha Kałużyńskiego.


Autor jest dziennikarzem, krytykiem filmowym, felietonistą. Publikował m.in w „Kinie”, „Filmie”,  „Machinie”, „Przekroju”. W 2012 roku napisał książkę o Zygmuncie Kałużyńskim pt. „Pół życia w ciemności”.


We wstępie Kałużyński uzasadnia, dlaczego zdecydował się napisać książkę na temat, który wydawałoby się został już wyczerpująco omówiony przez innych. Czytamy w nim:  „ Zamiar może i nieambitny, ale podyktowany osobistą fascynacją autora. A książka jako taka, jest swego rodzaju brykiem z dziejów muz przedwojennej Polski.”

Książka składa się z pięciu  obszernych rozdziałów. W pierwszym z nich omówiono początki kina w Polsce. Wynalazek ten był u nas traktowany z dużym dystansem i uważany za rozrywkę dla plebsu. Z czasem kinoteatry, zaczęły powstawać, jak grzyby po deszczu. Dominował w nich jednak repertuar obcy. Próby stworzenia rodzimych produkcji spełzały na niczym. Za pierwsze w miarę udane, można uznać adaptację klasyki literackiej. Pojawiają się oczywiście nazwiska twórców i aktorów w nich występujących. Są one jednak tak liczne, że nie sposób je tu wymieniać. W kolejnym rozdziale autor opisuje nastanie ery kina dźwiękowego, które dotarło do nas ze znacznym opóźnieniem, wynikającym z problemów technicznych i po raz kolejny, nieufności wobec postępu technologicznego. W tych „nowych czasach” doszło do poszerzenia repertuaru . Pojawiły się filmy historyczne, komedie, melodramaty. Wraz z nastaniem dźwięku ważną częścią filmu stała się muzyka. To właśnie w okresie dwudziestolecia międzywojennego powstały niezapomniane melodie filmowe. Autorem wielu z nich był Henryk Wars, który został nawet nazwany niekoronowanym królem filmowej piosenki. Kałużyński poświęca kilka stron książki na przedstawienie kulis ówczesnej produkcji filmowej, o której sposobie, jak sam mówi krążyły legendy.
Kolejna część książki dotyczy teatru, który w okresie międzywojennym miał już długą tradycję. W przeciwieństwie do kina, uważany był za rozrywkę dla elit, w którym prezentowano tzw. sztukę wyższą. Centrum życia teatralnego początkowo był Kraków, później Warszawa. Niewątpliwie największą sceną stolicy był założony w 1913 roku przez Arnolda Szyfmana Teatr Polski. Niezwykle ważną dla teatru tamtego okresu postacią był również Juliusz Osterwa, uważany za reformatora. Swoją wizję teatru realizował w założonej przez siebie Reducie.

Ostatnie rozdziały Kałużyński poświęca kabaretowi, rewii oraz, jakże na czasie celebrytom II Rzeczypospolitej. Czytamy w nich o losach kabaretów: krakowskich Figlików, warszawskich: Mirażu, Czarnego Kota, Sfinksa, Pod Pikadorem, Qui Pro Quo. Okazuje się, że tak szeroko komentowany dzisiaj świat gwiazd istniał już w czasach międzywojennych. Najpopularniejsi aktorzy filmowi i teatralni otaczani byli swoistym kultem, publiczność darzyła ich ogromnym szacunkiem. O życiu prywatnym Dymszy, Bodo, Smosarskiej, Żabczyńskiego, Ćwiklinskiej i wielu innych krążyły liczne plotki, a każdy ich krok omawiano we wszystkich kręgach społecznych.

Osobną kategorią w publikacji są zdjęcia. Ich ilość i jakość sprawia, że książkę spokojnie można traktować także jako album. Fotografie stanowią niewątpliwie wartość dodaną całości. Dzięki nim i starannemu opracowaniu graficznemu lektura będzie nie lada gratką dla bibliofili. Jedynym mankamentem w tym względzie jest niezbyt wygodny w czytaniu format, który zastosowano. Książka jest dość gruba i ciężka, a to sprawia, że trudno ją czytać „w powietrzu”, bez solidnego podparcia. Jednak dla chcącego nic trudnego, z tą niewygodą można sobie spokojnie poradzić i absolutnie z tego powodu nie należy rezygnować z tekstu.

„Kino, teatr, kabaret w przedwojennej Polsce” to rzetelne, wyczerpujące opracowanie, w którym wykorzystano bogaty materiał źródłowy. W tej historii coś dla siebie znajdą zarówno znający temat łowcy ciekawostek jak i Ci poszukujący „bryka” i czysto encyklopedycznej wiedzy.

Ocena: 8/10
W.Kałużyński. „Kino, teatr, kabaret w przedwojennej Polsce”, Wydawnictwo PWN 2013.
*Książkę zrecenzowałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa PWN http://www.dwpwn.pl/