piątek, 20 grudnia 2019

Nie zdążę – Olga Gitkiewicz


Druga książka Olgi Gitkiewicz jest powszechnie uznawana za reportaż o wykluczeniu komunikacyjnym. Zagadnienie zostało jednak  potraktowane zbyt szeroko, by móc jednoznacznie stwierdzić, że jest to rzecz wyłącznie o tym. Temat nośny, aktualny. Tym bardziej żal zmarnowanego potencjału.

W pierwszej chwili wzrok przyciąga okładka ze zdjęciem autorstwa Filipa Springera. Zaniedbana wiata bez oznakowania i widocznego rozkładu jazdy, stojąca pośrodku niczego, czasy świetności dawno ma już za sobą i tylko charakterystyczna konstrukcja sugeruje, że kiedyś był tam pewnie przystanek autobusowy. 

Ten smutny obrazek natychmiast przywołuje wszystkie złe wspomnienia związane z koniecznością korzystania z publicznego transportu. Wykluczenie komunikacyjne, jak czytamy na tylnej okładce, dotyczy blisko czternastu milionów osób w Polsce. Zakładam jednak, że każdy z nas, choć raz w życiu doświadczył niemożności wydostania się z miejsca komunikacyjnie odciętego od reszty kraju. Temat jest więc niezwykle uniwersalny i dobrze się stało, że ktoś się nad nim pochylił.

Zaczynamy od krótkiej podróży do Stanów Zjednoczonych i opowieści o tym, jak motoryzacyjni giganci: Chevrolet i Cadillac pewnego dnia postanowili zniszczyć amerykański transport publiczny, bo funkcjonował za dobrze, żeby ludzie chcieli kupować samochody.

Wracamy do Polski, by dowiedzieć się, że piesi są najsłabiej chronioną grupą uczestników ruchu drogowego. Nie lepiej wygląda sytuacja rowerzystów. Jako datę kluczową, dla stopniowego marginalizowania transportu publicznego w Polsce podaje się 1989 rok – czas transformacji ustrojowej, gdy Polacy zaczynali śnić sen o potędze, a szczytem marzeń było posiadanie własnego auta. Wtedy też rządzący, zamiast na rozwijanie i podtrzymywanie sieci transportu publicznego postawili na budowę dróg i autostrad. Nie każdy mógł wziąć udział w wyścigu o własne auto, co poskutkowało rosnącym wykluczeniem komunikacyjnym dużej grupy ludzi.

Wykluczeni to bardzo różnorodny zbiór. Są tu historie osób, które nie mogą dojechać do szkoły, pracy, lekarza, osób starszych, które przez brak transportu coraz rzadziej wychodzą z domu i w najprostszych sprawach, typu zakupy są zmuszone prosić o pomoc innych. Zjawisko dotyka zarówno mieszkańców wsi , jak i nieco większych miast, gdzie autobusy kursują, ale bardzo rzadko, uniemożliwiając tym samym ułożenie sobie jakiegokolwiek sensownego planu dnia. Są opowieści o sąsiedzkiej pomocy i grupach samochodowego wsparcia.

Bardzo ważnym, jednak niedostatecznie rozwiniętym wątkiem, jest to, że osoby nie zmotoryzowane, stale korzystające z transportu publicznego często uważane są za gorsze, biedniejsze, słabsze od reszty społeczeństwa. Tym samym doświadczają wykluczenia w zwielokrotnionej formie.

Autorka dużo miejsca poświęca stanowi Polskich Kolei Państwowych. Zarówno kondycji technicznej taboru, jak i rozlicznym problemom organizacyjnym spółek, które wpływają na kursowanie pociągów. Jest o pasjonatach kolei, którzy od zawsze chcieli być maszynistami i idealistycznie wierzą, że przedsiębiorstwo można zmienić na lepsze. Położenie tak dużego nacisku na kolej nieco dziwi. Tym bardziej, że niemal w tym samym czasie na rynku ukazała się książka: Ostre cięcie. Jak niszczono polską kolej, autorstwa Karola Trammera, w której autor uważnie przygląda się wszystkim wzlotom i upadkom PKP.

Gitkiewicz do kompletu dorzuca jeszcze uwagi na temat funkcjonowania komunikacji miejskiej i uprzywilejowanej pozycji kierowców w dużych miastach. Na kartach jej reportażu nie zabrakło też miejsca dla zapaleńców zbierających stare rozkłady jazdy. Słowem -  dla każdego coś dobrego.

Nie zdążę było doskonałym pomysłem na reportaż. Do pełnego sukcesu zabrakło jednak staranniejszej realizacji. Ilość poruszonych wątków sprawia, że całość jest mocno chaotyczna. Brak skupienia na myśli przewodniej, ustalenia hierarchii ważności, powoduje wrażenie niespójności. Tekst wewnątrz rozdziałów został podzielony na liczne mikro rozdziały. Niektóre ważne kwestie zostały jedynie zasygnalizowane, bez dogłębnego zbadania tematu. Inne z kolei są nadmiernie rozbudowane. Zdecydowanie brakuje tu koncentracji na pojedynczych osobach i ich historiach, związanych z wykluczeniem komunikacyjnym. Grzechem głównym tej książki jest nadmiar.

Olga Gitkiewicz bardzo chciała, jak najszerzej ująć temat, koniecznie zmieścić wszystko w jednej, niewielkiej w gruncie rzeczy książce. To właśnie ją zgubiło i w rezultacie osiągnęła efekt przeciwny do zamierzonego. Reportaż sprawia wrażenie napisanego na kolenie, byle zdążyć z oddaniem do wydawnictwa przed upływem ostatecznego terminu. Wielka szkoda. Niemniej jednak , powtórzę jeszcze raz: wielkie brawa za sam pomysł.

O.Gitkiewicz, Nie zdążę, Wydawnictwo Dowody na Istnienie 2019.
*Dziękuję Wydawnictwu Dowody na Istnienie za przekazanie egzemplarza do recenzji.

wtorek, 3 grudnia 2019

Stramer – Mikołaj Łoziński


Stramera śmiało można określić jako wielki powrót. Na nową powieść Mikołaja Łozińskiego trzeba było czekać aż osiem lat. Warto było. W świat wykreowany przez autora zanurzamy się natychmiast, opowiadana historia wciąga od pierwszej strony i chcemy w niej trwać jak najdłużej. Po lekturze pozostaje żal, że to już koniec i nadzieja na rychłą kontynuację.

Już w momencie pojawienia się na rynku nagrodzonej Paszportem Polityki Książki, wiedziałam, że Łoziński to pisarz niezwykle utalentowany, którego dalszy rozwój będę obserwować z dużą ciekawością. Gdy w październikowych zapowiedziach zobaczyłam Stramera bardzo się ucieszyłam. Autor jest już dla mnie gwarancją literackiej jakości i wartościowych przeżyć. Miałam wysokie oczekiwania, które zostały w pełni zaspokojone.

Stramer opowiada historię biednej żydowskiej rodziny – małżeństwa z sześciorgiem dzieci, zamieszkałej przy ulicy Goldhammera 20 w Tarnowie. Ich losy zostały pokazane na przestrzeni wielu lat: od początków dwudziestolecia międzywojennego do początków drugiej wojny światowej. Każdy z członków rodziny przedstawia wydarzenia ze swojej perspektywy.

Nathan – głowa rodziny, z miłości do żony postanowił wrócić z Ameryki i zamieszkać w Tarnowie. Do końca wierzył, że kiedyś spełni swój amerykański sen. Niespełnienie powodowało powracający regularnie „katar żołądka”. Jako ojciec był wymagający i apodyktyczny. Ryfka – westalka domowego ogniska, w każdych okolicznościach starała się scalić rodzinę, utrzymać ją w ryzach. Jako matka – opiekuńcza, wyrozumiała, ciepła. Rudek – najstarszy z rodzeństwa, autorytet, lider, intelektualista. Jako pierwszy wybierze studia w Krakowie. W ślad za bratem wyruszy kolejny z braci – Salek, mocno zafascynowany komunizmem. Ta ideologia naznaczy również życie Hesia, który w przeciwieństwie do starszych braci nie pójdzie ścieżką edukacji  Najmłodszy Nusek – jest nieco pomijany zarówno w rodzinie, jak i w powieści. Życie starszej z sióstr – Reny, zdeterminuje związek ze starszym mężczyzną. Do rodzeństwa należy także Wala.

Łoziński stworzył świetne portrety psychologiczne bohaterów i pokazał funkcjonowanie tego „organizmu” w bardzo długim okresie czasu. Możemy obserwować umacnianie więzi i ewolucje stosunków rodzinnych. Niezależnie od tego, Stramerowie w najważniejszych i najtrudniejszych momentach życia zawsze są razem. Wspierają się i są gotowi nieść pomoc. Dzięki temu od początku jako czytelnicy czujemy się dobrze w ich towarzystwie.

Autor doskonale łączy fakty historyczne z fikcją literacką. Odtwarza krajobraz ówczesnego Tarnowa, Krakowa, częściowo nawet Lwowa i Warszawy. Wykorzystuje do tego autentyczne szyldy, nagłówki prasowe, postaci W usta swoich bohaterów często wkłada ich słowa. Zaznacza zachodzące z czasem zmiany nastrojów społecznych i politycznych. Początkowo drobne, z czasem narastające różnice zachowań Polaków w stosunku do Żydów. Pokazuje ewolucję socjalizmu w komunizm.

Stramer to świetnie skonstruowana, wielogłosowa, panoramiczna powieść. Fikcja literacka w dużej mierze zainspirowana historią rodziny Łozińskiego. Jednocześnie, mimo szerokiego planu czasowego to powieść bardzo kameralna. Rodzina Stramerów tworzy mikrokosmos. W zamyśle autora to na niej miała być skupiona cała uwaga czytelników. Wielka historia ma wpływ na życie bohaterów, ale zdaje się odbywać gdzieś w tle. Dramatyczne wydarzenia końcowe, o których wszyscy wiemy, zostają tu jedynie zasygnalizowane. Ten zabieg udał się znakomicie i posłużył całości. Dzięki temu powieść, mimo trudnego tematu ma w sobie dużo lekkości i humoru. To wielka sztuka, która udaje się nielicznym.

W tym miejscu muszę również wspomnieć o doskonałej jakości całego wydania. Po pierwsze: świetnie zaprojektowana, minimalistyczna okładki autorstwa Przemka Dębowskiego. Po drugie: format wydania, który sprawia, że książka idealnie mieści się w dłoni i jest wygodna do czytania w każdych warunkach. Po trzecie: wysokiej jakości papier, który estetycznie dopełnia przyjemność obcowania z tekstem.

Dzieło kompletne.

M.Łoziński, Stramer, Wydawnictwo Literackie 2019.
* Dziękuję Wydawnictwu Literackiemu za przekazanie egzemplarza do recenzji.

wtorek, 26 listopada 2019

Z czego powstaje jabłko ? – Amos Oz, Szira Chadad


Zbiór rozmów Sziry Chadad z Amosem Ozem to jedna z tych książek, która mogłaby się nigdy nie kończyć. I taka, do której z całą pewnością będę wielokrotnie wracać. Lektura doskonała.

Są w literaturze teksty, które chciałoby się niemal w całości przepisać do zeszytu ze złotymi myślami i cytować w zależności od sytuacji. Tak właśnie jest w tym przypadku. Dlatego też już na wstępie uprzedzam, że będzie to recenzja zdominowana przez wypisy z tej fantastycznej książki. Po prostu nie mogę się oprzeć i nie znam lepszego sposobu na zachęcenie was do sięgnięcia po nią, niż zacytowanie fragmentów.

Amosa Oza nikomu przedstawiać nie trzeba. Dla formalności dodam więc tylko, że był to jeden z najwybitniejszych pisarzy izraelskich. Zmarł w grudniu ubiegłego roku. Przeprowadzająca rozmowy Szira Chadad to z kolei jedna z najwybitniejszych izraelskich redaktorek. Wielokrotnie współpracowała z Ozem, a także z Zeruyą Shalev, Savyoną Liebrecht, Drorą Mishanim.

W czasie wieloletniej współpracy Oz zaprzyjaźnił się z Chadad. Tę bliską więź, zaufanie, porozumienie intelektualne, czuć w każdym momencie tych rozmów. W żadnym wypadku nie są to typowe wywiady, zdecydowanie bardziej – swobodne dyskusje, polemiki, czasem spory. Po prostu: przyjacielska wymiana myśli i poglądów. Bardzo szerokie jest też spektrum podejmowanych tutaj tematów: od meandrów procesu twórczego, krytykę literacką, przez problemy okresu dorastania, sytuację polityczną Izraela, po feminizm i ojcostwo.

Co porusza twoją ręką, kiedy piszesz?
(…)Wiesz co? Powiem tak. Kiedy piszę artykuł, zwykle robię to ze złości. Główną siłą napędową jest to, że jestem na coś zły. Ale kiedy piszę opowiadanie, jedną z rzeczy, które poruszają tą ręką jest ciekawość. Taka, której nie mogę zaspokoić. Strasznie mnie ciekawi wchodzenie w cudzą skórę. I myślę, że ciekawość jest nie tylko warunkiem koniecznym wszelkiej pracy intelektualnej, ale też cnotą moralną. Na tym chyba polega również etyczny wymiar literatury.(…)

Wzrastałeś w świecie bardzo ciasnym i zamkniętym pod względem erotycznym?
Wzrastałem w świecie bez kobiet. Kobieta, która mnie urodziła, którą kochałem, która nas zostawiła, gdy miałem dwanaście i pół roku, na dobrą sprawę zaczęła się oddalać dużo wcześniej, nim odebrała sobie życie. Tym, co zostawiła mi po sobie w kwestii kobiet, była chyba swego rodzaju mglista i pokątna ekscytacja tym, że kobieta jest czymś kruchym i delikatnym, z czym trzeba się obchodzić ostrożniej niż ze szkłem i że składa się cała z marzeń, tęsknoty, wrażliwości i bólu. To bardzo niedobry spadek. To nie jest dla młodego człowieka właściwy sposób na poznawanie kobiecego świata.(…)

A jak sądzisz, że się zmieniłeś jako człowiek, przyjaciel, jako osoba obecna w polityce?
To dosyć proste. Dzisiaj wybaczam dużo, dużo więcej, niż kiedy miałem dwadzieścia czy siedemnaście lat. Dużo więcej. Poza okrucieństwem. Inne rzeczy czasami mogę wybaczyć, ale nie okrucieństwo. (…)

Nigdy nie tracisz nadziei?
Boję się. Przede wszystkim umacniającego się fanatyzmu wszelkiej maści. Nie wpadam w rozpacz, bo nie wiem, co się stanie. Mogą się zdarzyć rzeczy okropne, ale też dobre, takie, które jeszcze nikomu nie przychodzą na myśl (…)Nie rozpaczam, bo wiem, że życie jest jak jazda samochodem ze szczelnie zasłoniętą przednią szybą, gdy ma się jedynie lusterka wsteczne, w których widać, co jest za nami. Znamy tylko to, co już było, a nie to, co nas dopiero czeka.(…)

Często słyszę, jak mówisz, że jesteś wdzięczny.
Często Sziro, jestem wdzięczny za to, że się do mnie mówi i że się mnie słucha. Ani jedno, ani drugie nie jest oczywiste. Wiesz ilu dookoła jest  ludzi, których nikt nie słucha i nie chce słuchać, i nikt do nich nie mówi ani nie chce mówić, poza copywriterami? (…)Więc to nie jest oczywiste , że ty teraz do mnie mówisz i mnie słuchasz, a ja ciebie. To jest dar.

Nie boisz się śmierci?
(…) nie jestem gotów umrzeć dziś wieczorem albo jutro rano, wesoły i dobrej myśli. Pewnie, że nie. Bo jest mi tu ciekawie. Nawet najokropniejsze, najkoszmarniejsze rzeczy są ciekawe i szkoda je stracić: bardzo jestem ciekaw, co będzie dalej.(…)

Lektura Z czego powstaje jabłko? uświadamia, jak bardzo brakuje autora Opowieści o miłości i mroku w świecie literackim. Niewiele jest w życiu publicznym osób tak otwartych, gotowych do dialogu, jak On. Autorytetów. Osób, które głoszą swoje poglądy w sposób mądry, wyważony, a jednocześnie zdecydowany. Oz był jedną z takich postaci. Na szczęście zostały liczne teksty, do których można wracać, którymi można się cieszyć, z których można tę mądrość czerpać.

W zalewie jesiennych nowości wydawniczych, absolutnie nie możecie przegapić tej książki. To prawdziwa perełka, pod każdym względem.

A.Oz,Sz.Chadad, Z czego powstaje jabłko?, tł. L.Kwiatkowski, Dom Wydawniczy Rebis 2019.
*Dziękuję Wydawnictwu Rebis za przekazanie egzemplarza do recenzji.
*Wszystkie cytaty pochodzą z omawianej książki.

niedziela, 24 listopada 2019

Nasze życie – Marie-Hélène Lafon


Oto jedno z moich największych zaskoczeń czytelniczych tego roku. Ta niewielka książka, kryje w sobie solidną porcję znakomitej prozy. Doskonały zmysł obserwacji autorki oraz oszczędny, precyzyjny język, czyni tę powieść przejmującą, głęboką, kompletną.

Nasze życie to pierwsza książka Lafon, którą przeczytałam. Zachęcił mnie do tego opis oraz przyciągająca wzrok, nieco tajemnicza okładka. Ten pozornie przypadkowy wybór doprowadził mnie do kolejnego literackiego odkrycia. Cieszę się, że mimo bardzo wielu przeczytanych książek na koncie, wciąż się one zdarzają. 

Szybko okazało się, że mam do czynienia z pisarką, która jest mistrzynią w opisywaniu codzienności. Wszystkich tych wielokrotnie powtarzanych, często banalnych gestów, do których nie przywiązujemy wagi, błahych zdarzeń, które uznajemy za nieistotne. Robi to z rzadko spotykaną uważnością i przenikliwością. W efekcie, otrzymujemy boleśnie prawdziwą, wiarygodną powieść.

Gordana – kobieta piękna, niedostępna, za wszelką cenę unikająca ludzkich spojrzeń i nawiązywania bezpośredniego kontaktu. Jest kasjerką w paryskim sklepie Franprix przy ulicy Randez-Vous. Imię i akcent wskazują, że pochodzi z Europy Wschodniej. Niczego jednak nie wiemy na pewno.

Jeanne – emerytowana księgowa, ma za sobą długoletni związek zakończony bolesnym rozstaniem. Jej rodzinę stanowi trójka rodzeństwa. Od półtora roku dwa razy w tygodniu robi zakupy w Franprixie. W ten sposób przecinają się losy bohaterek.

Pewnego dnia z portfela Gordany wypadają dwa zdjęcia, przypadkowo widzi je Jeanne. Na podstawie tego, co zobaczyła na fotografiach, układa w głowie możliwy życiorys kasjerki. Okazuje się, że to jej hobby od dzieciństwa, kiedy opowiadała częściowo zmyślone historie niewidomej babci – Lucie. Z czasem jej pasja objęła również innych, często zupełnie przypadkowych ludzi: sąsiadów, osoby mijane na ulicy, pozostałych klientów sklepu. Na podstawie pojedynczych gestów, zachowań, słów tworzy zmyślone scenariusze ich losów. Przy okazji opowiada także o swoim życiu.

Lafon tworzy poruszającą opowieść o ludziach całkowicie zanurzonych w teraźniejszości, którzy rozpaczliwie starają się zapełnić życiową pustkę i uciec przed samotnością. Nawet w sklepie pełnym ludzi, mieszczącym się paradoksalnie przy ulicy Spotkania, nie są w stanie się dostrzec i nawiązać bliższych relacji. To przed czym uciekają staje się natomiast jeszcze bardziej dojmujące i widoczne.

To również rzecz o kruchości więzi rodzinnych, budowaniu pozornych relacji z teoretycznie najbliższymi sobie osobami. O tym, jak trudno zaakceptować wzajemną odmienność i w coraz większym zabieganiu poświęcić odrobinę czasu, by naprawdę się poznać, zatroszczyć o siebie. Zdecydowanie łatwiej dla tak zwanego świętego spokoju tworzyć fałszywe obrazy, które nic o nas nie mówią.

Nasze życie, pozwala spojrzeć krytycznie na nasze codzienne życie. Okazuje się, że niezależnie od miejsca zamieszkania, statusu, itd. na najbardziej podstawowym poziomie w gruncie rzeczy nie różnimy się od siebie. W większości boimy się, pragniemy, tęsknimy i uciekamy przed tymi samymi rzeczami. Wspólne jest jeszcze jedno: nawet najbardziej zwyczajne, monotonne życie musi mieć choć odrobinę sensu. Inaczej staje się po prostu wegetacją. Czasem wystarczy drobny gest, słowo, chwila uwagi, by zmienić czyjś los na lepsze. Warto o tym pamiętać w biegu po więcej, lepiej, bardziej.

M.H.Lafon, Nasze życie, tł.A.Kozak, Wydawnictwo Literackie 2019.


środa, 30 października 2019

Jak oni pracują 2 – Agata Napiórska


Przyjrzeć się z bliska pracy ulubionego artysty – to marzenie niejednego z nas. Połowiczną okazją do jego spełnienia jest lektura drugiego tomu rozmów Agaty Napiórskiej, który właśnie ukazał się na rynku.

Poranna kawa, spacer z psem, gimnastyka, ulubiony strój do pracy, planowanie zajęć z kalendarzem w ręku, robienie notatek – codzienne rytuały, które ma każdy z nas. Drobne przyjemności, bez których trudno wyobrazić sobie dzień. Tak samo jest z twórcami, ludźmi tzw. wolnych zawodów – każdy z nich ma swój określony rytm dnia i styl pracy. Rzadko jednak możemy przeczytać / usłyszeć o tym w mediach. Większości dziennikarzy tego typu pytania wydają się nudne i nieatrakcyjne dla odbiorców. Zupełnie niesłusznie, co doskonale udowodniła Napiórska w swoich rozmowach.

O pierwszej części książki pisałam tutaj. Drugi tom zawiera trzydzieści siedem rozmów, z reprezentantami wielu dziedzin sztuki. Nowością jest fakt, że do grona przepytywanych dołączyli muzycy. Wśród rozmówców znaleźli się m.in. : Monika Broda, Paulina Przybysz, Marcin Wicha, Marcin Masecki, Angelika Kuźniak, Marta Dymek, Lidia Popiel, Katarzyna Kozyra, Ewa Winnicka, Cezary Łazarewicz, Jacek Hugo-Bader i inni.

W tej części, rozmówców jest mniej. Rozmowy są dłuższe i bardziej pogłębione, co pozytywnie wpłynęło na jakość i odbiór całości. Schemat wywiadów w każdym przypadku jest podobny. Autorka pyta przede wszystkim o początek procesu twórczego, organizację czasu i miejsca pracy, rytm dnia, codzienne rytuały.

Artyści, ludzie wolnych zawodów, często kojarzą się nam z kolorowymi ptakami. Ich praca, dająca pełnię wolności twórczej, bez szefa nad głową, stałych godzin i miejsca często wydaje się idyllą. Rozmowy Napiórskiej zadają kłam takim wyobrażeniom. Owszem, w przypadku wolnych zawodów trudno mówić o regularności, stałym rytmie dnia, a artyści cieszą się pełną swobodą twórczą. Jednak, aby osiągnąć sukces i utrzymać wysoki poziom muszą być ludźmi bardzo zdyscyplinowanymi, świetnie zorganizowanymi, konsekwentnymi. Sam proces twórczy, gromadzenie materiałów, to często długie godziny spędzone przed ekranem komputera, monotonne działanie, powtarzalność, samotność. Gotowe dzieło zawsze daje satysfakcję, sukces niesie z sobą radość. Błysk trwa jednak tylko chwilę, po nim cały proces zaczyna się od początku. To właśnie on jest codziennością twórców. Wielu odbiorców nie dostrzega, bądź nie chce dostrzec trudów związanych z byciem artystą. Ta książka pozwala je sobie uświadomić.

Jak oni pracują 2, to świetna rzecz dla wszystkich, których interesuje to, co dzieje się za kulisami, którzy doskonale wiedzą, że oglądanie czegoś od kuchni często jest dużo ciekawsze od samego efektu końcowego. Rozmowy są prowadzone w taki sposób, że dają odbiorcy poczucie nawiązania bliskiego kontaktu z twórcą i możliwość obserwowania go z niecodziennej perspektywy, a to nie zdarza się często. W tym właśnie tkwi największa wartość tomu.

A.Napiórska,Jak oni pracują2, Wydawnictwo W.A.B. 2019.
*Dziękuję Wydawnictwu W.A.B. za przekazanie egzemplarza do recenzji.

czwartek, 24 października 2019

Iwan Konwicki, z domu Iwaszkiewicz. Biografia – Tadeusz Konwicki, il.Danuta Konwicka.


W pierwszej chwili pomysł na napisanie biografii kota wydaje się ekscentryczny. Pogląd ten ulega  diametralnej zmianie, gdy okazuje się, że chodzi o życiorys kota Iwana Konwickiego. Wtedy wiadomo już na pewno, że to pomysł znakomity. Lektura tekstu potwierdza, że został on także doskonale zrealizowany.

Ustalenie ojcostwa to sprawa zasadnicza. Bywa, że skomplikowana, również w świecie zwierząt. Zawiłą kwestia proweniencji kota Iwana zajmuje się we wstępie do książki prawnuczka Jarosława Iwaszkiewicza – Ludwika Włodek. Czy ojcem Iwana był rudy kot Bazyli? A może jego istnienie to efekt romansu matki – Jagusi z jakimś półdzikim kocurem, który od czasu do czasu pojawiał się w Podkowie Leśnej? Zdania na ten temat są podzielone, a wersje zdarzeń przekazywanych w rodzinie z pokolenia na pokolenie znacznie się różnią. Pewne jest tylko jedno: Iwan został podarowany państwu Konwickim przez Marię – córkę Iwaszkiewicza.

Iwan, jak wskazuje już samo imię to osobnik trudny. Władczy, nieznoszący sprzeciwu, kapryśny, złośliwy. Bez trudu zagarnął domowe terytorium i podporządkował sobie wszystkich współlokatorów, szczególnie zaś swojego pana, pisarza – Tadeusza Konwickiego. Gdy coś nie było po jego myśli, obrażony uciekał się do przemocy. Wymierzał domownikom surowe kary w postaci uderzeń łapami, drapnięć, a nawet ugryzień. Nie lubił wyjeżdżać na wakacje, zmuszał więc pana do dotrzymywania mu towarzystwa, czemu ten, nie bez żalu oczywiście ulegał. Wspólnego mieszkania nie ułatwiał fakt, że Iwan przez większość życia był brutalnym, niestrudzonym mordercą. Jego ofiarami najczęściej padały wróble. Z dumą prezentował właścicielom efekty swojej niecnej działalności. O jego względy zabiegali przedstawiciele elity artystycznej Warszawy: Stanisław Dygat, Gustaw Holoubek. Bezskutecznie. Zdarzało się, że jako jedyny z członków rodziny otrzymywał zagraniczne paczki wypełnione konserwami. Bez mrugnięcia okiem uznawał, że to mu się po prostu należało.

Iwan osiemnaście lat swojego życia spędził w rodzinie Konwickich. Pisarz poświęcił mu liczne fragmenty swojej twórczości. Doczekał się również osobnego tekstu: bajki Dlaczego kot jest kotem. Nie ulega wątpliwości, że mimo niełatwego charakteru i wszystkich trudności związanych ze wspólną egzystencją, stał się w tym czasie pełnoprawnym członkiem rodziny. Konwiccy darzyli go ogromną miłością, przywiązaniem, podziwem.

Ta książka to dobro i piękno w czystej postaci. Zabawna, mądra, czuła. We fragmentach poświęconych odchodzeniu Iwana i jego pośmiertnemu życiu niezwykle wzruszająca i poruszająca. Urokowi całości dodają śliczne ilustracje autorstwa Danuty Konwickiej.

Iwan Konwicki, z domu Iwaszkiewicz, poleca się na wszelkie smutki, chandry i depresje. Książka powinna być przepisywana jako lekarstwo na różnego rodzaju dolegliwości. Natychmiastowe działanie i skuteczność gwarantowana. Wartościowa treść w przepięknym wydaniu to duet idealny i niezawodny.

Mało jest książek budzących wyłącznie pozytywne uczucia. Uniwersalnych, takich, które ucieszą i dorosłych i dzieci. Ta jest jedną z nich. Dlatego nie zastanawiajcie się dłużej i sięgnijcie po nią czym prędzej. Jeśli jesteście zagorzałymi „psiarzami”, a na koty macie alergię – Iwan z wrodzonym wdziękiem szybko przeciągnie was na swoją stronę. Obiecuje.

Wracając do Iwana, to powiem, że obecność Iwana do dzisiaj czuje. Minęło ze dwanaście lat od czasu, kiedy on zniknął, odszedł. A mnie jeszcze się zdarza, że kiedy w nocy przechodzę przez korytarz, to się potykam, bo mi się wydaje, że on przebiega mi koło nóg. Nie dość tego. Mam uczucie, że on skądś tam nadzoruje nas, naszą rodzinę.*

T.Konwicki,il.D.Konwicka, Iwan Konwicki, z domu Iwaszkiewicz. Biografia, Wydawnictwo Znak 2019.

*Dziękuję Wydawnictwu Znak za przekazanie egzemplarza do recenzji.
*Cytowany fragment pochodzi z omawianej książki.

piątek, 18 października 2019

Lista. Dziennik 2005 – Anda Rottenberg


Jak pisać dziennik? Tylko tak, jak robi to Anda Rottenberg. Drugi po Berlińskiej depresji zbiór zapisków potwierdza, że obecnie jest ona jedną z najlepszych obserwatorek i komentatorek współczesności w polskim życiu publicznym.

Mam nadzieję, że odwiedzającym ten blog nie trzeba przedstawiać Andy Rottenberg. Gdyby jednak była taka konieczność, oficjalna nota biograficzna brzmi tak: historyczka i krytyczka sztuki, kuratorka wystaw. Wieloletnia dyrektorka warszawskiej Zachęty. Inicjatorka powołania i budowy Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Nie sposób wymienić wszystkich jej aktywności zawodowych. Jedną z najnowszych jest szefowanie działowi kultury w magazynie Vogue Polska.

Pierwsze słowa, które przychodzą mi do głowy, gdy myślę o Andzie Rottenberg to: erudycja, mądrość, odwaga, klasa, elegancja. Każdą z jej dotychczasowych publikacji, czytałam z dużą uwagą, zainteresowaniem, przyjemnością. Wszystkie były ucztą dla intelektu i ducha. Nie inaczej było w przypadku najnowszego dziennika.

Lista. Dziennik 2005 – obejmuje okres pół roku. Od chwili wybuchu afery związanej z tzw. „listą Wildsteina”, na której znalazło się nazwisko Rottenberg, do momentu uzyskania przez nią statusu pokrzywdzonej.

Autorka opisuje emocje związane z tą sprawą i atmosferę tamtego czasu. Siłą rzeczy sporo tu polityki i medialnego szumu. Oczywiście nie jest to jedyny temat. Obok tzw. życia z listą toczy się codzienność wypełniona podróżami, uczestnictwem w konferencjach, wystawach, spotkaniami z przyjaciółmi i rodziną. Paryż, Berlin, Kraków to tylko nieliczne z miejsc, które odwiedziła kuratorka w tym czasie. Wydarzenia towarzyskie przeplatają się z bardzo przyziemnymi sprawami: pielęgnacją ogrodu, opieką nad kotami, wizytami u fryzjera. Rottenberg odnotowuje również śmierć papieża Jana Pawła II i wrażenie, jakie wywarła na niej żałoba narodowa.

Jak najlepiej zachęcić do lektury dziennika? Dzieląc się jego fragmentami. Oto kilka smacznych kąsków na zaostrzenie czytelniczego apetytu.

Warszawa. Piątek 18 lutego 2005
Grypa Wildsteina szaleje w Naprawie. Wirus jest na płytce, pojemność siedemset mega. Gnasz do domu, jakbyś dostał w prezencie działkę brown sugar, zamykasz się i klikasz. Jeszcze tego sprawdzimy. I tego. No, no…A ta? Kto by pomyślał! Czy to na pewno ona?[…] Gorączka sobotniej nocy. Piątkowej. Wielkopostnej. Przed telewizorem.*

Warszawa. Czwartek, 3 marca 2005
Bardzo śmieszne. Rząd przechodzi do opozycji. Sam wobec siebie.

Warszawa. Sobota, 5 marca 2005
Francuzi, jeszcze jeden wysiłek! Jak spadnie adrenalina, to zacznę chorować i nigdy tego nie nadrobię. To wcale nie takie trudne, trzeba się tylko trochę skoncentrować. Kocurki, za dużo jecie, już nic nie zostało. Żadnych zapasów. Trzeba do supermarketu, jak cała Polska, hurtowo. Żeby tylko nie zapomnieć spodni do pralni Acha, przecież nie działa kablówka, dzieci znów będą narzekać, że nie działa Fox Kids. Skąd znowu tyle butelek? Prawda, rodzina była tu przez cały tydzień, chyba zapraszali gości! Awizo! Nie, poczta nie! Na pewno znów zaświadczenie o braku dochodów. Gdzie tu zaparkować? Może uda się wjechać w tę bryłę śniegu? […]*

Warszawa. Poniedziałek, 4 kwietnia 2005
Wszystko odwołane. Wszystko zamiera. Ulga, że mogę nie jechać do Gdańska. I do Moskwy. Przepraszam, ale wyłoniły się inne okoliczności. Życzę owocnych obrad. Na chwilę nie muszę uczestniczyć w codziennym kontredansie. Na chwilę mogę się wyłączyć. Zwolnić tempo. Jechać sześćdziesiąt na godzinę wśród innych, którzy też przestali się spieszyć i zaczęli ustępować pierwszeństwa. Patrzeć na zawiązki tulipanów i nabrzmiewające pąki na drzewach w moim ogrodzie. Jechać z kotem do lekarza, żeby mu wyleczyć skaleczenie dowodzące jego wzmożonej wiosennej aktywności […]*

Warszawa. Niedziela, 10 kwietnia
Po elegijnym tygodniu wypełnionym modlitwą, miłością i gestami pojednania – nawet Lechu pojednał się z Olkiem – wracamy do rzeczywistości. Najpierw otrząsa się motłoch w szalik  ach, ryczący na dworcach i stadionach swoje nienawistne zaklęcia. Do telewizji wraca reklama, zawsze głośniejsza od bieżących programów. Potem obudzą się inne upiory. Zmarł Jerzy Grzegorzewski. Chyba był bardzo zmęczony.*

Lista. Dziennik 2005 to znakomita książka. Jej jedyną wadą jest to, że jest za krótka, a można by ją czytać jeszcze i jeszcze. Bez końca. Mnogość wydarzeń kulturalnych, w których uczestniczy Anda Rottenberg, erudycja i lekkość, z jaką pisze, może zawstydzić niejednego czytelnika. Świadomość, ilu rzeczy nie wiemy i jak wiele pozostało do odkrycia, wywołuje pozytywne uczucie „intelektualnego głodu” i chęć nadrobienia zaległości. Chcę czytać już tylko takie dzienniki, a moja sympatia dla autorki wzrasta z każdą kolejną jej książką.

Żyjemy w czasach deficytu autorytetów w sferze publicznej i dewaluacji elementarnych wartości. Głos Andy Rottenberg jest tym, którego chce się słuchać i którego warto słuchać uważnie. Gdy inni kalkują, czy warto zabrać głos w ważnych społecznie sprawach, ona odważnie, nie zważając na konsekwencje mówi to, co myśli. W spolaryzowanym społeczeństwie, mediach, w których dominuje język nienawiści, ona pokazuje, że można rozmawiać, różnić się, zachowując przy tym szacunek dla oponentów. Mam nadzieję, że nie będziemy długo czekać na kolejną książkę Andy Rottenberg i, że jej aktywność zawodowa wbrew zapowiedziom nie zmniejszy się, bo szczególnie teraz jest nam bardzo potrzebna.

A.Rottenberg, Lista. Dziennik 2005, Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2019.
*Dziękuję Wydawnictwu Krytyki Politycznej za przekazanie egzemplarza do recenzji.
*Wszystkie cytaty pochodzą z omawianej książki.

wtorek, 6 sierpnia 2019

Lektury wakacyjne, część 6 – Shitshow! Ameryka się sypie, a oglądalność szybuje Charlie LeDuff


LeDuff powraca i w charakterystycznym dla siebie stylu prześwietla i diagnozuje Amerykę. W historiach przegranych ludzi z nizin społecznych, upatruje przyczyn wygranej Trumpa.

LeDuff dał się już poznać polskim czytelnikom jako pogromca medialnej „ściemy”, gdy w książce Detroit. Sekcja zwłok Ameryki, przedstawił poruszającą historię upadku, niegdyś dobrze funkcjonującej metropolii i motoryzacyjnej kolebki wielu gigantów rynkowych. Tym razem wyruszył w podróż po Ameryce, by nakręcić ogólnokrajowy program telewizyjny „Amerykanie”. W ciągu trzech lat przejechał pięćdziesiąt tysięcy kilometrów. Zwieńczeniem tego projektu jest książka.

Jeździ wyłącznie bocznymi drogami, zawsze obok głównego nurtu medialnej wrzawy. Rozmawia z Indianami, imigrantami, robotnikami fabrycznymi, rolnikami, przestępcami i policjantami, gospodyniami domowymi, wdowami i politykami. Z tych rozmów wyłania się krajobraz przemian rasowych, politycznych i gospodarczych, jakie zaszły w Ameryce w ostatnich latach. Autor pisze o problemach z pracą , pogłębiających się podziałach rasowych i klasowych, zatrutej wodzie w mieście Flint, wraca też do Detroit, by pokazać, że od czasu jego ostatniej książki właściwie nic się tam nie zmieniło. Nie pomija problemu Meksykanów i „wymazywania” Indian. Udowadnia tym samym, że pompowany medialnie przekaz o  wielkiej, wszechmocnej Ameryce już dawno można włożyć między bajki, bo tzw. prawdziwe życie jest zupełnie gdzie indziej.

Od pierwszego zdania nie ulega wątpliwości, że gwiazdą i głównym bohaterem Shitshow! jest LeDuff. Jego opinie i poglądy są tu na pierwszym planie i zdecydowanie przykrywają historie faktycznych bohaterów tej książki. Jest w tych sądach brutalnie szczery, bezkompromisowy, arogancki, wulgarny. Pisze bez ogródek, „prosto z mostu”, nie zważając przy tym na konwenanse i polityczną poprawność. Jest odważny, nie boi się zadać przedstawicielom establishmentu politycznego najbardziej niewygodnych pytań, zajrzeć w najciemniejsze. „zapomniane przez Boga i ludzi” zakamarki.

Zdaje sobie sprawę, że taki styl może niektórych drażnić. Z całą pewnością nie jest to reportaż dla „grzecznych ludzi”, ceniących stonowanie i ukrycie reportera za bohaterem oraz oszczędność środków wyrazu. Mimo wszystko warto poznać jego opinie, bo trudno odmówić mu trafności spostrzeżeń. Zmusza do myślenia i wybija z dobrego samopoczucia. Tacy reporterzy, zwłaszcza dzisiaj również są światu bardzo potrzebni. Fani Serii Amerykańskiej Wydawnictwa Czarne, do których się zaliczam będą usatysfakcjonowani lekturą.

Ch.LeDuff, Shitshow! Ameryka się sypie, a oglądalność szybuje, tł. K.Gucio, Wydawnictwo Czarne 2019.

czwartek, 1 sierpnia 2019

Lektury wakacyjne, część 5 – Podróżny Ulrich A.Boschwitz


Podróżny powstał pod koniec lat 30. ubiegłego wieku. Mimo upływu czasu wciąż jest porażająco aktualny. Szczególnie w obecnej sytuacji społeczno-politycznej na świecie i w Polsce. Choć nie jest to typowo wakacyjna lektura i należy do kategorii „trudnych”, to warto po nią sięgnąć właśnie teraz. Choćby po to, by docenić fakt, że dzisiaj podróż jest dla nas najczęściej wyborem i przyjemnością, a nie koniecznością i ucieczką. Ku pamięci, ku przestrodze.

Już same okoliczności powstania i wydania tej książki zachęcają do tego, by po nią sięgnąć. Boschwitz zaczął ją pisać w 1938 roku, tuż po nocy kryształowej. Miał wtedy 23 lata i mieszkał już w Paryżu. Powieść ukazała się po angielsku. Autor miał przy sobie manuskrypt powieści, gdy w 1942 roku deportowany z Anglii płynął do obozu dla internowanych w Australii. Statek zatonął trafiony przez torpedę wystrzeloną z niemieckiej łodzi podwodnej. Zaginiony manuskrypt odnaleziono po osiemdziesięciu latach. Ponownie zredagowany, w innej wersji po raz pierwszy ukazał się w Niemczech w 2018 roku. Natychmiast wzbudził sensację.

Zamożny kupiec – Otto Silbermann z dnia na dzień zostaje zmuszony do ucieczki ze swojego berlińskiego mieszkania. W nazistowskich Niemczech rozpoczęło się bowiem polowanie na Żydów. Jego jedynym sprzymierzeńcem jest aryjski wygląd i walizka z pieniędzmi, którą ma przy sobie i obsesyjnie pilnuje. Trzydzieści tysięcy marek -  jego jedyny ocalały majątek i szansa na przeżycie. Zdradzony przez przyjaciół i rodzinę nigdzie nie czuje się bezpiecznie.

Podróżny to specyficzna powieść drogi, a w zasadzie ucieczki. Silbermann postanawia bowiem podróżować po Niemczech pociągami. Przemieszcza się z miasta do miasta, z czasem rozkłady jazdy zna na pamięć, a bycie w ruchu staje się jego obsesją. Podobnie, jak strach przed zgubieniem walizki. Stara się sprawiać wrażenie normalnego podróżnego: obserwuje krajobrazy mijane za oknem, nawiązuje kontakty ze współpasażerami, są wśród nich zarówno Niemcy, jak i inni uciekający Żydzi. Z czasem zatapia się wyłącznie we własnych myślach. Dominującą wśród nich jest rozpaczliwe pragnienie przekroczenia granicy. Zaczyna również odczuwać niechęć wobec innych Żydów, a kolejne etapy podróży są kolejnymi etapami jego upadku. Uświadamia sobie, że znalazł się w potrzasku i bycie wiecznym tułaczem jest jego jedynym losem.

Boschwitz kreśli świetny portret psychologiczny ofiary. Doskonale pokazuje, jak łatwo z podmiotu stać się obiektem. Szanowany, zamożny obywatel z wyższych sfer w jednej chwili staje się zwierzyną łowną, ściganym. Równie przerażający jest tu obraz biernego, obojętnego społeczeństwa, które woli udawać, że nie widzi, nie reagować, niż stanąć w obronie.

Podróżny to także studium szaleństwa. Obserwujemy stopniowe popadanie w obłęd przez Silbermanna, dostrzegając przy okazji paranoje w funkcjonowaniu całego państwa i systemu totalitarnego.

Atmosfera rosnącego napięcia, nieustanne poczucie zagrożenia, niewiadoma powodują, że czytamy tę książkę jak thriller. Znajomość historii sprawia, że przeczuwamy, jak zakończy się ta powieść. Mimo to, nie przestajemy trzymać kciuków za bohatera, chcemy, żeby mu się udało.

Trudno uciec tu od myśli, że historia lubi się powtarzać. Taka sytuacja może spotkać każdego z nas, w każdej chwili. Warto o tym pamiętać. Zawsze. Zwłaszcza mając z tyłu głowy kryzys uchodźczy, czy ostatnie wydarzenia w naszym kraju.

U.A.Boschwitz, Podróżny, tł. E.Ptaszyńska-Sadowska, Wydawnictwo Znak 2019.

niedziela, 28 lipca 2019

Lektury wakacyjne, część 4 – Trzy razy o świcie Alessandro Baricco


Trzy razy o świcie to zdecydowanie najcieńsza z moich dotychczasowych wakacyjnych lektur. Ma zaledwie 110 stron. Jednocześnie jest to jedna z najlepszych książek, jakie przeczytałam tego lata.

Trafiła w moje ręce nieco przez przypadek. Skuszona promocyjną ceną, postanowiłam dorzucić ją do wirtualnego koszyka w księgarni. Jak bowiem powszechnie wiadomo, nie istnieje pojęcie: za dużo książek, jest tylko za mało miejsca na półkach J Na szczęście okazało się, że zachłanność czasem popłaca, bo był to bardzo dobry wybór.

Zamiast streszczenia fabuły, tym razem cytat:

Książka ta przedstawia historię prawdopodobną, która jednak nie mogłaby się wydarzyć w rzeczywistości. Opowiada bowiem o dwóch osobach, które spotykają się trzykrotnie, lecz za każdym razem jest to spotkanie wyjątkowe, pierwsze i zarazem ostatnie. Mają taką możliwość, ponieważ żyją w innym Czasie, którego na darmo szukać w naszej codzienności. Czas ten wypełniają opowieści, które są ich wielkim przywilejem.*

Tych dwoje to: Mary Ho Pearson i Malcolm Webster.

Minimalistyczna, nasycona emocjami proza o sprawach istotnych: przeznaczeniu, nieodwracalności wyborów życiowych, straconych szansach, złudzeniach. Mimo niepozornych rozmiarów jest to niezwykle treściwa książka. Mnóstwo tu życiowej mądrości, trafnych, choć bolesnych refleksji, smutku, melancholii. Do tego świetne dialogi i ciekawie prowadzona narracja. Czego chcieć więcej? Nieco surrealistyczne, acz bardzo przyjemne i ważne doświadczenie czytelnicze. Na zakończenie, jeszcze jeden cytat na zachętę:

No dobrze, nie ma w tym nic nadzwyczajnego, on jest mężczyzną mojego życia, a ja kobietą jego życia ,ot co, tyle że nigdy nie udało nam się żyć razem. (…)Nie jest powiedziane, że jeśli naprawdę kogoś kochasz, i to bardzo, najlepszym rozwiązaniem jest wspólne życie.*

A.Baricco, Trzy razy o świcie, tł. L. Rodziewicz-Doktór, Wydawnictwo Sonia Draga 2019.
* Wszystkie cytaty pochodzą z omawianego tekstu.



piątek, 26 lipca 2019

Lektury wakacyjne, część 3 – Pamiętnik księgarza Shaun Bythell


Po serii lektur o sprawach ostatecznych: śmierci, przemijaniu, cierpieniu samotności i trudnych: dysfunkcyjnych rodzinach, nakazałam sobie przeczytanie czegoś z kategorii: "lekkie, łatwe i przyjemne", do tego najlepiej zabawne. Tak oto w moje ręce trafił Pamiętnik księgarza. Czy był to dobry wybór? Niekoniecznie.

Z racji wykształcenia i zainteresowań tzw. książki o książkach zawsze budziły moją radość. Choć w pewnym momencie przestałam po nie sięgać, bo poczułam przesyt tematem, to jednak wciąż zdarza się, że widząc nowy tytuł z tej kategorii nie mogę się oprzeć lekturze. Zwłaszcza, jeśli okładka obiecuje rzecz przezabawną, ciepłą i gwarantuje parsknięcia śmiechem. Czuje wtedy natychmiastową potrzebę zweryfikowania tych opinii.

Szkot Shaun Bythell prowadzi antykwariat w małym, sennym miasteczku – Wigtown. Zatrudnia ekscentrycznych pracowników, wśród nich -  Nicky, która żywi się jedzeniem znalezionym w śmietniku przy supermarkecie i usilnie stara się przekonać do tego swojego szefa. Sklep odwiedzają równie specyficzni klienci. Sam Shaun, żyje w związku na odległość z Anną, swój czas wolny spędza najczęściej na łowieniu ryb, spotkaniach z przyjaciółmi w lokalnym pubie i oczywiście czytaniu książek.

W codziennych zapiskach opisuje swoją pracę: kontakty z uciążliwymi klientami, trudności związane ze sprzedażą internetową, kupowanie księgozbiorów po zmarłych i wszystkich, którzy z różnych przyczyn chcą się pozbyć swoich książek. Dużo czasu poświęca również na organizowanie działań stworzonego przez siebie Klubu Przypadkowej Książki i lokalnego festiwalu literackiego, który z czasem zyskał rozgłos i uznanie na świecie. Jest też oczywiście dużo narzekań na wciąż za małą sprzedaż i niezadowalające dochody.

Owszem, jest w tej książce sporo sarkazmu i ironii, ale zamiast spontanicznych wybuchów śmiechu i obiecanych parsknięć, towarzyszył mi jedynie delikatny półuśmiech, od czasu do czasu. Całość, rozciągnięta niepotrzebnie na 380 stronach jest dość monotonna i po prostu nudna. Dla ludzi związanych zawodowo z książką z pewnością nie ma tu nic odkrywczego. Może być interesująca tylko dla tych, którzy lubią czytać i zawsze chcieli pracować wśród książek. W dodatku tekst raczej utrwala stereotypy dotyczące zawodu i wizerunku księgarza, niż przedstawia go w nowym świetle. Najciekawsze dla mnie były cytaty z książki Bookshop Memories Georga Orwella, umieszczone na początku każdego rozdziału.

Jeśli możecie kupić tylko jedną książkę w miesiącu, macie mało czasu na lekturę lub mało miejsca w walizce, dokonajcie innego wyboru czytelniczego. Pamiętnik księgarza nie jest złą książką, ale raczej szkoda na nią czasu i pieniędzy. Ja po odwiedzinach w dziale: „lekkie, łatwe i przyjemne”, z radością wracam do mojego ulubionego : „lektury trudne i przygnębiające”. Postępowanie wbrew naturze, zwłaszcza na wakacjach się nie opłaca J

S.Bythell, Pamiętnik księgarza, tł. D. Malina, Wydawnictwo Insignis 2019.

sobota, 20 lipca 2019

Lektury wakacyjne, część 2 – Dokąd odchodzą parasolki Afonso Cruz


Potrzebowałam grubej, smutnej powieści. Takiej, która pochłonie mnie bez reszty i pozwoli nie myśleć o niczym innym. Dokąd odchodzą parasolki, wydawała się idealnie spełniać wszystkie kryteria.

Do sięgnięcia po tę powieść zachęciło mnie polecenie Oli z Parapetu Literackiego, która uznała ją za jedną z najlepszych książek ubiegłego roku. Gdy wreszcie otrzymałam ją w prezencie, nie mogłam doczekać się lektury. Z uwagi na dużą objętość (600 stron), postanowiłam odłożyć ją jednak na wakacje, kiedy będę miała więcej czasu.

Życie twórcy dywanów -  Fazala Elahiego to swoiste ćwiczenia z utraty: najpierw opuszcza go żona, krótko po tym w tragicznych okolicznościach umiera jego mały syn. Zostają mu jedynie zrzędliwa siostra – Amina oraz niemy kuzyn o nadprzyrodzonych zdolnościach – Badini. Pogrążony w rozpaczy Elahi usiłuje na nowo znaleźć sens życia. Gdy wydaje się, że wyszedł na prostą, los ponownie wystawia gorliwego muzułmanina na próbę.

Baśniowa powieść, zanurzona w świecie Orientu początkowo urzeka. Mnóstwo tu melancholii, alegorii, realizmu magicznego. Niestety w miarę rozwoju fabuły nasila się atmosfera religijnego wzmożenia i  pseudo duchowego natchnienia, które niebezpiecznie ociera się o kicz i banał. To drażni, a rozciągnięte na sześciuset stronach zwyczajnie męczy. Zakończenie całości mnie osobiście nieco rozczarowało.

Jeśli lubicie opasłe, smutne powieści, bez happy endu, a do tego jesteście zagorzałymi fanami Orientu i wszystkiego, co się z nim wiąże, z całą pewnością będzie to coś dla was. Moje oczekiwania wobec tej książki były dużo większe i ogólnie rzecz biorąc jestem zawiedziona po lekturze.


A.Cruz, Dokąd odchodzą parasolki, tł. W. Charchalis, Wydawnictwo Rebis 2018.