sobota, 26 stycznia 2013

Dobre dziecko


W swej najnowszej książce pt. „Dobre dziecko” Roma Ligocka kontynuuje opowieść dziewczynki w czerwonym płaszczyku, która weszła w okres dojrzewania i musi zmierzyć się z poważnymi problemami świata dorosłych. Teoretycznie był to czas spokoju. Nie trzeba było już się ukrywać i ciągle uciekać. Mimo to, ta część biografii autorki niesie ze sobą jeszcze większy ładunek emocjonalny niż poprzednie.


 „…Nie wszystko, co do dziś we mnie tkwi, co nie pozwala mi żyć spokojnie, odpocząć, wydarzyło się tylko w krakowskim getcie. Ból, lęk, samotność wzmagały się wraz z wiekiem, dojrzewały wraz ze mną…Myślę, że najtrudniejszy był ten czas, kiedy miałam dwanaście, trzynaście lat…”


W trzeciej części autobiografii Ligocka właśnie z perspektywy dorastającej dziewczynki opisuje powojenny czas spędzony z matką w Krakowie. Odtwarza najboleśniejsze wydarzenia okresu dojrzewania. Mierzy się z nimi i próbuje zrozumieć już jako dorosła kobieta. Tak zapamiętała siebie z tamtego okresu: „…Drobna dziewczynka, trochę niezgrabna, z ciasno splecionymi warkoczykami. Szczupła, nerwowa – pełna lęków i nieuświadomionej rozpaczy. Smutne dziecko. Nieśmiałe…Nigdy nie umiała się cieszyć, bawić, głośno śmiać…”

Świat nastoletniej Romy jest szary. Nie potrafi odnaleźć się w nowej rzeczywistości, ma poczucie wyobcowania i osamotnienia. Nie chcę jeść, co wszyscy odbierają jako przejaw nieposłuszeństwa, bo nikt nie znał wtedy pojęcia anoreksja. Sytuacja pogarsza się, gdy dziewczynka odkrywa, że jej ukochana matka ma romans z żonatym mężczyzną. Czuje się zdradzona, a na domiar złego pada ofiarą ostracyzmu i licznych upokorzeń ze strony otoczenia.

Jedyną ucieczką od nieprzyjaznego świata są dla niej lektury, a przede wszystkim wkomponowany w tekst książki pamiętnik babci Anny Abrahamowej. W nim opisany jest beztroski świat bez wojny, w którym panował dobrobyt, odbywały się liczne bale i przyjęcia. Poza tym Roma znajduje ukojenie w rysowaniu. Wydaje się, że szansą na zmianę nieciekawego otoczenia jest pomysł wyjazdu  na wakacje. Niestety pobyt szybko okazuje się koszmarem i jest traumatycznym przeżyciem wrytym głęboko w pamięci dorosłej autorki.

Obok autorki dominującą postacią w książce jest jej matka, zdrobniale nazywana Tosią. Kobieta naznaczona przeżyciami wojennymi, musi walczyć o byt w komunistycznych czasach. Uwikłana w trudną relację emocjonalną z mężczyzną, niepotrafiąca zbudować bliskiej relacji z córką, którą uważa za nieposłuszne dziecko. Pustka, którą boleśnie odczuwa na co dzień pcha ją do podjęcia kilkakrotnych prób samobójczych. Wszystko to sprawia, że Roma czuje się odpowiedzialna za matkę. Przejmuje rolę opiekunki, nieustannie pilnującej, by rodzicielka nie zrobiła sobie krzywdy. Ma wobec matki poczucie obowiązku, odczuwa konieczność odwdzięczenia się za opiekę i uratowanie podczas wojny. Jak nietrudno się domyślić, dla nastolatki jest to zbyt duży ciężar psychiczny.

„Dobre dziecko” to niezwykle poruszająca, naładowana emocjonalnie historia. Sama autorka przyznaje, że musiała dojrzeć do napisania tego fragmentu swojej biografii. Niektóre z opisywanych zdarzeń są wstrząsające. Czytając je, można się jedynie domyślać ile bólu i energii kosztował pisarkę powrót do tych wspomnień. Choć zapis uderza szczerością to jednocześnie Ligocka robi wszystko, by tonować emocje i nie epatować cierpieniem. Te zabiegi sprawiają, że siła przekazu jest jeszcze większa, a całość szlachetna i finezyjna.

Książka jest również opowieścią o niemożności ucieczki od siebie i własnych korzeni. Zaprzecza powszechnej opinii, że młodość jest najpiękniejszym okresem w życiu człowieka. Można z niej na szczęście wyciągnąć też optymistyczne wnioski. Jednym z nich jest ten, że choć młodość bywa chmurna to można mądrze zdystansować się do traumatycznych przeżyć i próbować być szczęśliwym mimo wszystko. Roma Ligocka, która mówi, że nie zgadza się na starość, jest ciekawa nowych zdarzeń i ludzi, a także cały czas szuka swego miejsca w świecie, wydaje się być przykładem takiej postawy.

Ocena: 9/10
R. Ligocka, „Dobre dziecko”, Wydawnictwo Literackie 2012.
*Książkę zrecenzowałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego R. Ligocka, „Dobre dziecko”, Wydawnictwo Literackie 2012.

czwartek, 17 stycznia 2013

Nieznośny ciężar samotności


Za oknami mroźno i śnieżnie. Marzy się Wam oderwanie od rzeczywistości i jazda bez trzymanki, z opcją bezpiecznego powrotu do siebie w dowolnym momencie? 

Remedium na taką potrzebę może być książka, w której słonie produkuje się w fabryce, karły są mistrzami tańca, a niezidentyfikowane zielone stwory ot tak zakochują się w kobietach. Jest to „Zniknięcie słonia” i Murakami w dobrej formie.


Długo opierałam się modzie na Murakamiego, jaka zapanowała w Polsce kilka lat temu. Po pierwsze z przekory, bo skoro czytają wszyscy, to ja na pewno nie, a po drugie, dlatego, że wydawało mi się, iż świat kreowany przez niego w powieściach nie jest moim. W któreś wakacje po usłyszeniu kolejnych peanów na cześć jego książek, postanowiłam dać pisarzowi szansę i przeczytałam sześć powieści z rzędu, aby przekonać się, o co chodzi z tym Japończykiem? Choć znalazłam wśród nich swoich faworytów – „Kafkę nad morzem” i „Norwegian Wood”, to doszłam też do wniosku, że autor stosuje kalki i w rezultacie ma się wrażenie czytania ciągle tej samej książki.


W „Zniknięciu słonia” Murakami wciąż opisuje ten sam typ bohaterów – zagubionych w wielkim mieście ludzi w średnim wieku, którzy dotkliwie odczuwają samotność w tłumie. Teoretycznie wszystko się zgadza: są związki, stabilna sytuacja zawodowa. Tylko gdy przyjrzymy się z bliska ,widać wyraźnie, że coś zgrzyta. Postaci łączy poczucie klęski, niemożność przeżywania życia w pełni i chęć ucieczki do lepszego świata.

Na tom składa się 17 opowiadań, opublikowanych przez autora w latach 80. i 90., które dopiero teraz zostały wydane w Polsce. Otwiera go „Ptak nakręcacz i wtorkowe kobiety” - tekst, który stał się inspiracją do napisania powieści „Kronika ptaka nakręcacza”. Część tekstów wydaje się być właśnie szkicami, które pisarz wykorzystał w późniejszej twórczości. Na kartach książki spotykamy całą galerię barwnych postaci. Jest kobieta, która nigdy nie śpi, student koszący trawniki, wielbiciel kangurów. Są to zwykli ludzie, mocno osadzeni w codziennym życiu, którzy nagle, za sprawą dziwnych okoliczności zostali postawieni w surrealistycznych sytuacjach. Reagują na nie z obojętnością, bo wszystko zostało już ustalone, a oni nie mają na to wpływu. Jeden z bohaterów mówi: „Możesz się wściekać, ile chcesz, ale nic nie poradzisz na to, na co nic nie poradzisz”. Oni rzeczywiście się nie wściekają, ze spokojem przyjmują wszystkie niespodziewane „zwroty akcji”.

Murakami, podobnie, jak w poprzednich utworach, doskonale łączy świat Wschodu z Zachodem i popkulturę z kulturą wysoką. Płynnie porusza się też pomiędzy światem realnym, a fantasmagorią. Urywa wątki, miesza gatunki, tylko po to, by w kolejnym zdaniu wszystko brutalnie sprowadzić na ziemię. Wydaje się, że wyobraźnia autora nie zna granic, a niektóre wizje są efektem narkotycznego transu.

„Zniknięcie słonia” było moim powrotem do prozy Japończyka po dłuższej przerwie. Muszę przyznać, że był to powrót udany. Co prawda niektóre wątki niebezpiecznie ocierają się o banał, niektóre zaś są „odjechane na maksa”. Stwierdzam jednak, że twórczość Murakamiego dawkowana w odpowiedni sposób bardzo pobudza wyobraźnię i literacki apetyt.

Ocena: 7/10
H. Murakami, „Zniknięcie słonia”, Muza 2012.

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Trójkowa potęga radiowa


1 kwietnia 1962 roku rozpoczął się nowy rozdział w historii Polskiego Radia. Właśnie tego dnia nadano pierwszą audycję w nowo powstałym programie III. Choć ta żartobliwa data mogła zwiastować krótkotrwały żywot przedsięwzięcia, okazała się szczęśliwa. W zeszłym roku Trójka obchodziła bowiem 50-lecie swojego istnienia. 

Okrągły jubileusz był okazją do wielu urodzinowych prezentów. Jednym z nich jest „Trójka z dżemem. Palce lizać! Biografia pewnego radia” Marcina Gutowskiego. Dla wiernych słuchaczy po prostu pychotka!


Autor książki pracuje w programie III od 2006 roku. Był autorem audycji „Pępek świata”. Obecnie prowadzi programy „Znaki zapytania” oraz „Stulecie Teatru Polskiego w Warszawie”, przygotowuje także materiały reporterskie. Sam o sobie mówi: „Trafiłem do radia, choć nigdy nie byłem typem gaduły. Zostałem reporterem, choć z natury preferuję zadawanie pytań sobie, a nie innym. Jestem w Trójce, choć do dziś nie mogę w to uwierzyć.”


„Trójka z dżemem…” to biografia napisana według poszczególnych dekad istnienia radia. Składają się nań przede wszystkim: rozmowy z dawnymi współpracownikami, fragmenty archiwalnych audycji oraz oczywiście liczne zdjęcia. Lektura pozwala poznać genezę i kulisy powstawania kultowych już dla wielu osób programów. Jak łatwo można się domyślić, tekst pełny jest również anegdot, smaczków z radiowej kuchni i sekretów legend eteru, które przewinęły się przez stację w ciągu półwiecza istnienia.

„Trójka wnosiła nową jakość. Program III dawał niespotykaną w Polskim Radiu możliwość eksperymentu. Istniały w nim dwa programy, w których poszczególne audycje produkowały branżowe redakcje…Program III mógł stać się inny, bo miał ustalony tylko ogólny profil. A resztę, czyli zawartość, konkret członkowie redakcji wymyślali sami.” Wydaje się, że to właśnie twórcza swoboda w połączeniu z wybitnymi osobowościami autorów, przyczyniły się do stworzenia marki i swoistej gwarancji jakości, jaką Trójka jest do dziś. Niewątpliwie największy rozkwit rozgłośni przypada na lata 60. i 70. Wtedy właśnie zapoczątkowane zostały słynne audycje „MiniMax - nadawana do dziś, prowadzona przez Piotra Kaczkowskiego, Ilustrowany Tygodnik Rozrywkowy Jacka Janczarskiego i Adama Kreczmara, w którym występowali m.in.: Jonasz Kofta, Maria Czubaszek, czy Stefan Friedmann. Powstały też słuchowiska „Posiepszyńscy” i „Kocham Pana, Panie Sułku” i wyjątkowo niecenzuralne w bardzo ocenzurowanych czasach „60 minut na godzinę”. Nie sposób zapomnieć o „Zapraszamy do Trójki”, czy wreszcie „Liście Przebojów Programu III” Marka Niedźwiedzkiego. Listę audycji i nazwisk można by wymieniać jeszcze długo. Zaczynali tu przecież również Fedorowicz, Mann, Sznuk, Olejnik i wielu innych.

Choć zmiany polityczne mocno wpływały na kondycję Radia to trzeba przyznać, że niezależnie od układu sił na „górze” Trójka zachowała swój charakter, zgromadziła wokół siebie rzesze wiernych słuchaczy, cały czas stawia na oryginalność, zaskakuje pomysłami i robi wszystko, by być „pod prąd”, w czym tkwi jej największa siła.

Radio tworzone w „Trójkowy” sposób zostało dziś wyparte przez komercję, wszechobecne playlisty, sensacyjne newsy. Jeśli więc macie ochotę na nostalgiczną podróż w czasie, uśmiech z odrobiną wzruszenia -  „Trójka z dżemem” została napisana specjalnie dla Was. Ciekawostki czekają również na wiernych słuchaczy stacji, którzy wszystkie audycje mają w jednym paluszku. Oni dowiedzą się np. od kogo Wojciech Młynarski nauczył się pisać piosenki i kto jest uważany za historię radiowej motoryzacji. Jeśli opowieści o fenomenie Trójki znacie jedynie z przekazów rodziców i dziadków, tytuły kultowych audycji nic Wam nie mówią, a z nazwisk kojarzycie jedynie Manna prowadzącego „Szansę na sukces”, również zachęcam do lektury. Biografia jest bowiem kopalnią przystępnie podanej wiedzy, która z pewnością pomoże w zrozumieniu zjawiska o nazwie „Program III”. Ponadto książka udowadnia niezbicie, że naprawdę istniał świat przed epoką internetu, ipodów i playstation, a na domiar złego radził sobie całkiem nieźle, co niektórym wydaje się niewiarygodne. Jednym zdaniem: Dla dorosłych i dla dzieci polecamy Program III!

Ocena: 8/10
M. Gutowski, „Trójka z dżemem. Palce lizać! Biografia pewnego radia.” Wydawnictwo Znak 2012.

czwartek, 10 stycznia 2013

Odkochanie


Autor „Ruskiego ekstrema” Boris Reitschuster w drugim tomie swoich felietonów pt. „Ruski ekstrem do kwadratu. Co zostało z mojej miłości do Moskwy” już nie udowadnia swojego uczucia do tego kraju. Bardziej tłumaczy się z wyznań poczynionych w pierwszej części, a powrotem do Niemiec pokazuje, że ten burzliwy związek od początku nie miał szans na przetrwanie.


We wstępie do książki dziennikarz przyznaje, że podczas wywiadu przeprowadzanego z nim w Polsce doznał swego rodzaju olśnienia. „Polski dziennikarz trafił mnie swoim werbalnym nożem prosto w serce…Musiałem stwierdzić, że mój rzekomy uśmiech często był jedynie tłumionym płaczem. Z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień wszystkie te szaleństwa codzienności, które wcześniej uważałem za rosyjski „folklor” i do których odnosiłem się pozytywnie, choć z nutką ironii, coraz bardziej doprowadzały mnie do szału…”


Felietony w „Ruskim ekstremie do kwadratu” tematycznie właściwie nie różnią się od tych zaprezentowanych w pierwszej części. Autor nadal obnaża absurdy mnożące się w życiu publicznym, polityce, urzędach, stosunkach damsko-męskich. Możemy więc przeczytać o kolejkach, specjalnym traktowaniu VIP-ów, przywilejach drogowych dla polityków, niekończącym się świętowaniu, biurokracji, łapówkarstwie. Nie mogło oczywiście zabraknąć historii o specyficznym stosunku Rosjan do alkoholu, równie dziwnych metodach podrywu oraz tych o radzeniu sobie z kryzysem ekonomicznym.

Widać jednak bardzo wyraźnie, że Rosja rządzona przez Putina podoba się Reitschusterowi zdecydowanie mniej. Więcej miejsca poświęca on na wytknięcie władzy błędów i kłamstw, chociażby w sprawach Biesłanu i Czarnobyla. Na licznych przykładach pokazuje mechanizmy działania wszechobecnej propagandy, stopień ingerencji w życie obywateli. Kładzie też szczególny nacisk na próby manipulacji niezależnymi mediami.

 Podobnie jak w „Ruskim ekstremie” autor stara się, aby felietony były podane w sposób lekki, zabawny i ironiczny.Jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że tony te są używane wyłącznie po to żeby dobitniej pokazać czytelnikom, że tak naprawdę zupełnie nie ma się z czego śmiać. Dziennikarz stwierdził: „Chciałbym tymi opowieściami uwiecznić migawki z życia w mojej ojczyźnie z wyboru, w której spędziłem długie lata, – ale uwiecznić, nie upiększając, nie unikając okrucieństwa…” Ten cel niewątpliwie udało mu się osiągnąć.

Mam tylko nadzieję, że za rok nie ukaże się kolejna książka dziennikarza pt. „Znów kocham Moskwę”, bo wtedy będzie to już wyłącznie wydawniczy chwyt obliczony na osiągnięcie sukcesu sprzedażowego i zwiększenie stanu konta. Chętnie natomiast przeczytam książkę zatytułowaną np. „Powrót po latach”, opisującą zmiany, jakie zaszły w jego pierwszej ojczyźnie – Niemczech. Trzeba bowiem przyznać, że w tropieniu i zabawnym opisywaniu absurdów codzienności Reitschuster jest znakomity.

Ocena: 7/10
B. Reitschuster, „Ruski ekstrem do kwadratu. Co zostało z mojej miłości do Moskwy?”
*Książkę zrecenzowałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Carta Blanca. http://www.cartablanca.pl/

niedziela, 6 stycznia 2013

Rozmowy z sensem


Książka Anny Wacławik-Orpik pt. „Życie. Zderzenie czołowe” to zbiór interesujących rozmów z nietuzinkowymi osobami, prowadzonych wokół sztandarowych haseł: Bóg, Honor, Ojczyzna.


Doczekaliśmy czasów, w których o zawartości programów telewizyjnych i prasy decydują przede wszystkim słupki oglądalności i wyniki sprzedaży. Informacje muszą być krótkie, atrakcyjnie podane i odpowiednio sensacyjne. Te „współczesne” wymogi nie sprzyjają prowadzeniu w środkach masowego przekazu długich dyskusji o sprawach egzystencjalnych. Próby wprowadzenia takiej formuły na antenę, czy łamy prasowe z reguły kończą się niepowodzeniem. Sztuka dziennikarskiej rozmowy zanika, wyparta przez wszechobecne wywiady z celebrytami różnej maści, dotyczące wyłącznie ich prywatnego życia. Zbiór stworzony przez dziennikarkę radia TOK FM pokazuje, że pomysłowo przeprowadzona, polegająca na wymianie poglądów, nie tylko „wyciąganiu” informacji konwersacja może zainteresować czytelników nawet, jeśli wymaga większego zaangażowania.


„Życie. Zderzenie czołowe” to pięć wywiadów z wybitnymi osobowościami kościoła, nauki, sztuki. Wśród rozmówców znaleźli się: ks. Adam Boniecki – wieloletni redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego”, siostra Małgorzata Chmielewska – przełożona katolickiej wspólnoty Chleb życia, Eva-Elvira Klonowski – antropolog sądowy, Anda Rottenberg – historyk, krytyk sztuki, kuratorka wystaw oraz Krystyna Starczewska – polonistka, doktor filozofii.

Każda z rozmów prowadzona jest według pewnego schematu. Na początku autorka pyta: kim pani/pan jest, następnie pojawia się nota biograficzna bohatera wywiadu, a dalej pytania o wiarę, stosunek do Boga, ojczyznę, patriotyzm, honor, miłość, a także sens życia i śmierć. Choć formuła książki jest ściśle określona, wywiady nie są nudnymi wywodami dzięki różnorodności i bogactwu doświadczeń osobistych rozmówców. Dobrane tematy wydają się niezwykle delikatne i wysoce niemedialne, mimo to zapisane zwierzenia mają intymny charakter. Anda Rottenberg mówi o depresji i samotności po śmierci syna uzależnionego od narkotyków, Małgorzata Chmielewska o byciu rodziną zastępczą dla grupy dzieci, z kolei ks. Adam Boniecki opowiada o kapłaństwie i życiu w celibacie.

W zalewie publikacji, które są pełne miałkich, banalnych myśli jednosezonowych gwiazdek wykreowanych przez media, „Życie. Zderzenie czołowe” jest ożywczą dawką mądrości. Książka pozwala poznać bardzo prywatne oblicze wybitnych osobowości, których obecność medialna na co dzień jest znikoma bądź żadna. Anna Wacławik-Orpik poprzez stawiane pytania daje również czytelnikom szansę na choćby chwilowe zatrzymanie się w biegu i pogłębioną refleksję o kwestiach fundamentalnych, na którą z reguły brakuje czasu. Myślę, że warto z niej skorzystać.

Ocena: 7/10
A.Wacławik-Orpik, „Życie. Zderzenie czołowe”. Wydawnictwo Carta Blanca 2012.
*Książkę zrecenzowałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Carta Blanca http://www.cartablanca.pl/produkty/311/zycie-zderzenie-czolowe-ks-adam-boniecki-s-malgorzata-chmielewska-eva--klonowski-anda-rottenberg-krystyna-starczewska



wtorek, 1 stycznia 2013

Chimera


17 grudnia ukazał się na polskim rynku nowy magazyn literacko-kulturalny pt. „Chimera”. Ten nawiązujący do chlubnych tradycji prasowych okresu Młodej Polski tytuł na starcie jest zobowiązaniem dla redakcji, a w czytelnikach rozbudza nadzieję na interesującą zawartość. Lektura pierwszego numeru przynosi ulgę, bo jest to niezwykle udany debiut i radość, że wkrótce będą kolejne. Oby tak dalej!


Redaktorem naczelnym „Chimery” jest Rafał Bryndal, który wcześniej pełnił tę funkcję w nieistniejącym już niestety magazynie „Bluszcz”. Czasopismo można uznać za jego kontynuację nie tylko przez łączące oba tytuły nazwisko redaktora, ale także częściowo skład redakcji oraz profil gazety. Jako stała czytelniczka „Bluszcza” z niecierpliwością czekałam na jego następcę. W końcu się pojawił, wywołując szeroki uśmiech zadowolenia na mojej twarzy. Co prawda w związku z problemami dystrybucyjnymi „Chimera” trafiła w moje ręce z lekkim opóźnieniem. Zawartość szybko przekonała mnie jednak, że warto było czekać.


Na wstępie wzrok przyciąga ciekawa graficznie okładka autorstwa Jana Kallwejta. Pierwsze wrażenie po pobieżnym przejrzeniu magazynu było bardzo pozytywne, gdyż stwierdziłam, że mam do czynienia z magazynem kulturalnym, który rzeczywiście jest do czytania, a nie tylko do oglądania, co na polskim rynku wciąż jest jednak rzadkością i zasługuje na wyróżnienie. Na 100 stronach występuje tylko siedem reklam. Reszta jest ucztą, w której każdy mol książkowy i konsument kultury znajdzie coś dla siebie.

Tematem przewodnim pierwszego numeru „Chimery” jest „Narcystyczna osobowość naszych czasów". W związku z nim możemy przeczytać tekst Bryndala o uwielbieniu społecznym dla siłowni i mięśni. Kuba Wojewódzki z kolei w charakterystycznym dla siebie stylu przeanalizował pod względem narcyzmu środowisko celebrytów. W nieco poważniejszym tonie utrzymany jest wywiad Agnieszki Wolny-Hamkało z psychoterapeutką Barbarą Biernacką. Wielbiciele popkultury mogą zainteresować się również tekstami o 7 największych narcyzach rock and rolla oraz Vincencie Gallo.

Gratką dla wymienionych wyżej moli książkowych z całą pewnością będą: reportaż Filipa Springera „Nad rzekę”, felieton Joanny Bator „Piękne Zęby”, „Stacja numer 13” Janusza Rudnickiego, czy „Dziennik lankijski” Andrzeja Mellera, które według mnie są najlepszymi tekstami numeru. W magazynie literackim nie mogło oczywiście zabraknąć recenzji książek, które jak na prasowe standardy są wyjątkowo obszerne i nie ograniczają się jedynie do przyznania odpowiedniej ilości gwiazdek. W tej sferze zdecydowanie prym wiedzie „Pok, czyli rock” Szymona Kloska o książce „Oczami radzieckiej zabawki”. Niezdecydowanym w wyborze lektur być może pomogą opublikowane fragmenty powieści noblisty Mo Yana pt. „Obfite piersi pełne biodra” oraz „Lepperiady” Marcina Kąckiego. Duża pochwała dla redakcji należy się również za promowanie książek starszych, będących już poza głównym obiegiem, ale nie mniej wartościowych. Mowa o powieści „Nocny gość” B. Travena. Mam nadzieję, że wskaźniki sprzedaży pozwolą na kontynuowanie tej niespotykanej nigdzie indziej rubryki. Niektórzy narzekają na brak w dzisiejszej prasie wartościowych wywiadów. W Chimerze i ta luka została wypełniona. Możemy przeczytać, bowiem wywiady z pisarkami Anną Janko, Joanną Bator, Magdaleną Cielecką oraz Jarosławem Politem. Ponadto do współpracowników czasopisma zaliczają się m.in.: Edward Pasewicz, Małgorzata Rejmer, Marta Szarejko, Adam Wiedemann, panowie z Make Life Harder, czy Wojciech Krzyżaniak.

Do kupna „Chimery” zachęca również wyjątkowa niska jak na miesięcznik cena 10 zł oraz przede wszystkim staranne wydanie. Składają się nań: dobrej jakości papier, w miarę wygodny w lekturze format, wspomniana już wcześniej grafika oraz zadowalająca ilość światła na stronach.

Na rynku istnieją już, co prawda inne magazyny o książkach. Wydaje mi się jednak, że „Chimera” ma duże szanse by stać się wśród nich liderem, jeśli tylko zdoła utrzymać zaprezentowany poziom . Z „Książkami” Agory wygrywa bardziej „ekskluzywnym” nie gazetowym wydaniem. Z kolei „PaperMinta” zostawia daleko w tyle pod względem zawartości merytorycznej i dbałości o dobór autorów.

Gdybym miała się do czegoś przyczepić to byłby to brak w zestawie autorów Ignacego Karpowicza i Zuzanny Głowackiej, których teksty były mocnymi atutami w „Bluszczu” i miło byłoby czytać je również w „Chimerze”, która niejako kontynuuje jego tradycje. Absolutnym spełnieniem marzeń byłoby przeczytanie choćby krótkiego tekstu Janusza Głowackiego, Jerzego Pilcha czy Andrzeja Stasiuka. Drugim „zarzutem” jest grubość czasopisma, po lekturze pozostaje, bowiem niedosyt i nuta żalu, że na następny numer trzeba czekać miesiąc. Zdaję sobie sprawę, że nie można mieć wszystkiego. Uwagi mają więc czysto kosmetyczny charakter, a wymienione nazwiska być może w przyszłości staną się wskazówką dla redakcji.

W zbliżającym się wielkimi krokami Nowym Roku pozostaje mi życzyć redakcji „Chimery”, aby udało jej się utrzymać zapoczątkowany kierunek, zaskakujących treści w każdym kolejnym numerze, a także odkrycia ciekawych debiutantów i „zdobycia” na łamy tuzów literatury polskiej i nie tylko. Przede wszystkim jednak licznego grona wiernych czytelników, które pozwoli na sukcesywny rozwój magazynu. Wszystkich, którzy nie sięgnęli jeszcze po ten tytuł, zachęcam do jak najszybszego nadrobienia tej zaległości, a wielbicielom literatury życzę ZACZYTANEGO ROKU 2013!!!
Więcej informacji o czasopiśmie znajdziecie na stronie http://magazynchimera.pl/

Ocena: 8/10
"Chimera magazyn literacko-kulturalny", 1/2012 (grudzień-styczeń 2013).