wtorek, 3 września 2013

Sensacyjne impresje

Dzieła sztuki, ich kradzieże i brawurowe odzyskiwanie to motyw bardzo często wykorzystywany, nie tylko w literaturze, ale także w kinie. 

Jako, że temat jest wyjątkowo nośny jego wykorzystanie, przy odrobinie talentu, fantazji twórcy kończy się stworzeniem bestselleru lub nieśmiertelnego hitu filmowego. 

W swojej najnowszej powieści „Bezcenny” posłużył się nim także Zygmunt Miłoszewski – podobno jeden z najzdolniejszych ostatnio autorów kryminałów w naszym kraju. 

Z całą pewnością osiągnął zamierzony efekt, bo książka sprzedaje się jak ciepłe bułeczki i zagościła na szczytach Empikowej listy przebojów. Faktycznie czyta się ją szybko, choć bez przesadnego zachwytu i z odrobiną znużenia, wywołanym nie tylko sporą objętością całości.


Przerwa urlopowa i chwilowa niechęć do tzw. ambitnej literatury sprawiła, że postanowiłam zagłębić się w kryminały – gatunek, którym w wakacje zachwycają się wszyscy od Bałtyku po Tatry. Dotychczas nie byliśmy przesadnie zaprzyjaźnieni, choć wielokrotnie podejmowałam próby nawiązania głębszych relacji, ale zawsze kończyły się one wnioskiem, że po Christie i Larssonie nic mnie nie zachwyci, więc nie ma to większego sensu. Na szczęście zawsze można zmienić zdanie…Tym właśnie sposobem trafiłam na Miłoszewskiego. Był to mój pierwszy kontakt z pisarzem. Dość późny, przyznaję, bo „przegapiłam” jego dwie wcześniejsze, najpopularniejsze dotąd powieści, czyli sfilmowane przez Jacka Bromskiego „Uwikłanie” oraz kolejną „Ziarno prawdy”- cykl o przygodach prokuratora Szackiego.. W swojej ocenie nie będę, więc porównywać, czy „Bezcenny” jest od nich lepszy czy gorszy i jak postępuje rozwój autora na przestrzeni lat.


Akcja powieści została osnuta wokół zaginionego w czasie II wojny światowej „Portretu Młodzieńca” Rafaela Santi. Do Polski dociera informacja, że jest on w posiadaniu amerykańskiego biznesmena, a jedynym sposobem jego odzyskania jest kradzież. Do tego zadania zostaje powołana „grupa specjalna”, z dr Zofią Lorentz – urzędniczką MSZ, zajmującą się odzyskiwaniem dla Polski zrabowanych dzieł sztuki. Towarzyszą jej ambitny marszand - Karol Boznański, były współpracownik służb specjalnych – Anatol oraz szwedzka złodziejka – Lisa. Okazuje się, że bezcenne dzieło sztuki jest zaledwie początkiem zagadki, której rozwiązanie może wpłynąć nie tylko na losy Polski, ale również świata.

W „Bezcennym” na pierwszy rzut oka wszystko teoretycznie się zgadza. Mamy ciekawie, z małymi wyjątkami (Zofia Lorentz) narysowanych bohaterów, wartką akcję, dużo fachowej, interesującej wiedzy z historii sztuki. Im bardziej zagłębiamy się w lekturze, tym więcej dostrzegamy mankamentów. Po pierwsze wydaje się, że autor zapędził się nieco we własnej fantazji. W książce znajdziemy bowiem zamach terrorystyczny, brawurowe pościgi, strzelaniny, oddział Marines, nawiązania do Bonda, Indiany Jonesa, jakby komuś było mało jest jeszcze obowiązkowa w tej konwencji wycieczka do Szwecji. Można to oczywiście nazwać czerpaniem z najlepszych tradycji kryminału i nie ma w tym nic złego, pod warunkiem zachowania umiaru, którego tutaj zabrakło. Wygląda to trochę tak, jakby Miłoszewski wrzucił do jednego kotła wszystkie książki i filmy, które mu się podobają i wymieszał. Zapomniał tylko, że taka potrawa może być ciężkostrawna, bo niektóre zaproponowane sceny, zamiast napięcia wywołują śmiech, zupełnie niepotrzebne wydają się też aluzje polityczne. Być może właśnie to nagromadzenie inspiracji sprawiło, że w książce są momenty przestoju i dłużyzny, które w kryminałach, sensacji raczej nie powinny się zdarzać. Niektóre sceny, opisy są zbyt rozwlekłe, co niepotrzebnie zwiększa objętość książki. Skondensowanie narracji z całą pewnością nie przyniosłoby uszczerbku dla interesującego tematu głównego. Ogromny plus za erudycję i przemycenie przy okazji sporej dawki ciekawostek.

W udzielonym niedawno Małgorzacie Domagalik wywiadzie Miłoszewski powiedział: „… nie ma skromnych pisarzy…Oczywiście, że chcę być podziwiany. Chcę być najsłynniejszym pisarzem świata.” Dalej dowiadujemy się, że planem minimum pisarza jest, aby jego książka była w każdym polskim domu. Cóż nie od dziś wiadomo, że warto mieć marzenia i zawsze trzeba mierzyć wysoko. Zalecam jednak odrobinę pokory, bo po lekturze „Bezcennego” stwierdzam, że do mistrzostwa, tytułów i pławienia się w blasku i chwale droga daleka.

Ocena: 6/10
Z. Miłoszewski, „Bezcenny”, Wydawnictwo W.A.B. 2013.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz