W swojej najnowszej książce Agata Tuszyńska postanowiła wydobyć na światło dzienne postać Józefiny Szelińskiej – narzeczonej Brunona Schulza. Autorka skleja jej portret z nielicznych dostępnych faktów, własnych domysłów i spekulacji. Próba odważna, lecz niezbyt udana.
Szelińska była narzeczoną autora „Sklepów cynamonowych” i „Sanatorium pod klepsydrą” w latach 1933 – 1937. Poznali się w Drohobyczu, za pośrednictwem wspólnego znajomego. Ona była młodą polonistką z powołania, w jednym z tamtejszych gimnazjów, on dojrzałym metrykalnie, marzącym o sławie literatem i malarzem. Była jedyną kobietą, której Schulz zaproponował małżeństwo. Ostatecznie rozstali się w 1937 roku, co Józefina przypłaciła próbą samobójczą. Do końca życia ukrywała te fragmenty swojej biografii, a w powojennych ankietach w rubryce stan cywilny wpisywała: samotna. Na tym w zasadzie kończą się fakty, reszta, jak pisze sama Tuszyńska jest „grą pamięci i wyobraźni”.
Materiał źródłowy, który posłużył autorce do napisania książki jest niezwykle skromny. Opierała się ona głównie na powojennej korespondencji Szelińskiej z Jerzym Ficowskim – badaczem twórczości Schulza, wzmiankach o niej, które pojawiają się w dziennikach Nałkowskiej oraz innych przyjaciół Brunona oraz zachowanych fotografiach i rysunkach artysty. Wokół nich Tuszyńska snuje swoje fantazje, usiłuje zbudować wiarygodną konstrukcję i własny mit o Schulzu. Pomysł już na wstępie wydaje się karkołomny i skazany na porażkę.
Trudno jednoznacznie określić, kto jest główną postacią w „Narzeczonej Schulza”. Z jednej strony Szelińska jest dla Tuszyńskiej pretekstem do opowiedzenia o pogmatwanych losach Schulza. Biografistka podejmuje próbę zobaczenia pisarza oczami narzeczonej. Z drugiej, czyni ją samą obiektem swoich „badań”, określając życiorys Juny, jako los cienia. Niedostateczny materiał źródłowy sprawia jednak, że jest to przede wszystkim prezentacja wizji Tuszyńskiej, jej wrażliwości i interpretacji. W efekcie otrzymujemy nasycony emocjami rozedrgany portret. Niekoniecznie prawdziwy, a co za tym idzie niezbyt wiarygodny.
Narracja „Narzeczonej Schulza” pełna jest wykrzykników, wielokropków i spekulacji. Józefa Szelińska, zwana przez Schulza Juną jawi się czytelnikowi książki jako muza wielkiego twórcy, któremu poświęciła fragment życia i zapłaciła za to wysoką cenę, strażniczka domowego ogniska i organizatorka codzienności. Kobieta histeryczna, nie do końca rozumiejąca twórczość artysty, zazdrosna i nie akceptująca jego osobliwych upodobań erotycznych. Tuszyńska usiłuje wniknąć w duszę Szelińskiej, analizuje listy, z fotografii dopowiada ciągi dalsze, dopisuje monologi. Można odnieść wrażenie, że życie Szelińskiej rozpoczęło się w momencie, gdy poznała Schulza, to co wcześniej nie miało znaczenia.
Tuszyńska na wstępie książki, niejako w obronie własnej, uprzedzając wszelkie zarzuty, pisze, że jest to apokryf, „gra pamięci i wyobraźni”. Wydaje się jednak, że w tej grze pisarka posunęła się o kilka kroków za daleko. Ilość zmyśleń czyni z „Narzeczonej Schulza” historię konfabulowaną. Egzaltacja, naiwność, pensjonarski styl i przewijający się w całym tekście patos, każą umiejscowić książkę bardziej w kategorii romans, niż biografia fabularyzowana. A szkoda.
A.Tuszyńska, „Narzeczona Schulza”, Wydawnictwo Literackie 2015.
*Dziękuję Wydawnictwu Literackiemu za przekazanie egzemplarza do recenzji http://www.wydawnictwoliterackie.pl/
Biografie to jest to.
OdpowiedzUsuńczytnica.blogspot.com