niedziela, 4 października 2015

Życie pozagrobowe

Co nas nie zabije” Davida Lagercrantza obroniłoby się jako samodzielny kryminał, jako kontynuacja bestsellerowej trylogii „Millenium” Stiega Larssona wypada słabo. Jest zaledwie lekkostrawnym czytadłem.


Stieg Larsson zmarł nagle, tuż przed publikacją pierwszej części „Millenium”. Nie doczekał ogromnego sukcesu, który na całym świecie odniosły jego książki. Wydawało się, że śmierć autora definitywnie kończy również historię Mikaela Blomkvista i Lisbeth Salander. Szybko pojawiła się jednak informacja, że pisarz pozostawił niedokończoną kolejną część trylogii. Spadkobiercy Larssona postanowili zbić na tym fakcie kapitał, w myśl zasady mówiącej o nie zabijaniu kury znoszącej złote jajka. Osobą, która została wybrana do dokończenia tomu został David Lagercrantz – dziennikarz śledczy pracujący w szwedzkim dzienniku „Expressen” oraz autor poczytnej biografii Zlatana Ibrahimowicza „Ja, Ibra”.


Tak zwana literatura pośmiertna zawsze wydaje się złym pomysłem Próby wniknięcia w umysł autora, którego już nie ma są z góry skazane na porażkę. Nieuniknione porównania i przywiązanie czytelników do pierwowzorów postaci, z pewnością nie ułatwiają zadania. Dochodzą do tego nieczyste motywacje, z reguły ograniczające się do znacznego powiększenia stanu kont rodziny. W tym przypadku nazbyt oczywiste. Wszystko to sprawia, że z tego rodzaju prób rzadko wychodzi coś naprawdę wartościowego. Lagercrantz już na wstępie wystawił się więc na strzał i nie wyszedł z tej walki zwycięsko.

Od afery ujawnionej przez duet Blomkvist& Salander minęło kilka lat. Gwiazda dziennikarza mocno przyblakła. Zmaga się  z wypaleniem zawodowym, zastanawiając się, czy rodzaj dziennikarstwa, który jest mu bliski ma jeszcze w ogóle sens, w zdominowanych przez Internet czasach. „Millenium” ma poważne problemy finansowe. Jedynym ratunkiem jest kolejny gorący temat, który pozwoli gazecie ponownie stać się numerem jeden na rynku.

Poszukiwanie tematu idzie bardzo opornie. Do momentu, kiedy w redakcji zjawia się niepozorny młody człowiek z firmy związanej z nowymi technologiami i informuje o kradzieży pomysłu o kluczowym znaczeniu, której tam dokonano. Blomkvist wcale nie ma ochoty zajmować się sprawą, nie dostrzega w niej żadnego potencjału. Przypadkowo dowiaduje się jednak, że zamieszana jest w nią również Salander. To całkowicie zmienia jego stosunek do otrzymanej informacji.

Największym problemem „Co nas nie zabije” jest tzw. „biegunka pomysłów. Dostajemy trudny do przełknięcia koktajl, na który składają się: spisek służb specjalnych, zorganizowana grupa hakerów, cyberinwigilacja na wielką skalę, sztuczna inteligencja. Gdyby komuś było mało, ma jeszcze do wyboru szczyptę opery mydlanej. Akcja płynie wartko, napięcie rośnie z każdą przeczytaną stroną, trup ścielę się gęsto i teoretycznie wszystko się zgadza. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że każde z zagadnień mogłoby być tematem odrębnej książki. Lagercrantz połączył je w całość w siłowy, łatwy do przewidzenia sposób.

Autor kontynuuje publicystyczny styl Larssona, co akurat jest atutem, bo od początku stanowiło wyróżnik serii. Podobnie jak w poprzednich częściach znajdziemy tu ostrą krytykę społeczną, podniesione zostały kwestie ochrony prywatności w Internecie oraz zagrożeń, płynących z szybkiego rozwoju nowych technologii.

Siłą trylogii „Millenium” stworzonej przez Larssona byli pełnokrwiści, świetnie napisani bohaterowie. W tym aspekcie Lagercrantz poległ na całej linii. Nie dość, że samodzielnie nie stworzył równie zapamiętywalnych, charakternych postaci, to w dodatku pozbawił osobowości parę głównych bohaterów, którzy byli siłą napędową całości.  Mnogość zamieszczonych w książce wątków sprawia, że Blomkvist i Salander stają się niemal postaciami drugoplanowymi. Na domiar złego potraktowanymi bardzo jednowymiarowo i mocno spłyconymi, w stosunku do pierwowzoru.

David Lagercrantz jest sprawnym warsztatowo pisarzem, a „Co nas nie zabije” czyta się dobrze. Jednak w kontekście rozwoju literatury szwedzkiej, który obserwujemy w ostatnich latach, na tle wielu innych kryminałów pochodzących z tego kraju, wypada zaledwie poprawnie. Jako kontynuacja „Millenium” nie broni się natomiast wcale. Nie mam wątpliwości, że książka sprzeda się znakomicie i odniesie sukces komercyjny. Fani Larssona sięgną po nią choćby z czystej ciekawości. Będzie to jednak jednorazowy strzał i podejrzewam, że na kontynuację kontynuacji, którą sugeruje zakończenie nabierze się już niewielu. I tylko Lagercrantza żal. Decyzja o wejściu w cudze buty, sprawiła, że już zawsze przez wielu będzie postrzegany jako ten, który zepsuł „Millenium” i trudno mu będzie odzyskać samodzielną, niezależną pozycję. Myślę, że on sam nie przejmuje się tym zanadto, ilość zer przybyłych na koncie wynagrodzi wszelkie „cierpienia”.

Ocena: 6/10
D.Lagercrantz, „Co nas nie zabije”, Wydawnictwo Czarna Owca 2015.
*Dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca za przekazanie egzemplarza do recenzji http://www.czarnaowca.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz