czwartek, 14 grudnia 2017

Wielka gra

Czy można umiejętnie połączyć grę komputerową z mitologią skandynawską i współczesną historią Ameryki? Nathan Hill udowadnia, że tak. „Niksy” to wielka, nie tylko z uwagi na objętość powieść z epickim rozmachem, rzadko już dziś spotykanym w literaturze. W moim osobistym rankingu -  zdecydowanie najlepsza powieść zagraniczna 2017 roku.

Trudno pisać o książkach wybitnych, które wzbudziły dużo emocji, do których nie ma się praktycznie żadnych zastrzeżeń. Bo, jak w tej sytuacji uniknąć banału, sztampy, nadmiernej egzaltacji? Jak stworzyć oryginalną opinię, bez powtarzania tego, co wcześniej o książce zdążyli napisać już inni? Jak rozpisać wrażenia i emocje, kiedy jest ich tyle, że wydaje się to niemożliwe, a wszystko, co ma się ochotę napisać mieści się w jednym zdaniu: przeczytajcie koniecznie, naprawdę warto? Taką właśnie lekturą były dla mnie „Niksy”. Recenzja jednak musi posiadać tekst, zatem zacznijmy od początku.

Żeby nie było zbyt cukierkowo i monotonnie zacznę od mankamentów. Ta książka jest gruba, ciężka i zabiera mnóstwo czasu. Z uwagi na swoje gabaryty, w wersji papierowej nadaje się w zasadzie wyłącznie do domowej, niespiesznej lektury. Lojalnie uprzedzam, że jej rozpoczęcie wiąże się z porzuceniem na dłuższy czas życia rodzinnego, towarzyskiego i zaburzeniami w życiu zawodowym ( częste spóźnienia do pracy) Zapewniam, że nic nie będzie was frapowało bardziej od pytania, co dalej? I mimo wyrzutów sumienia, niedotrzymanych terminów nie pożałujecie ani jednej minuty poświęconej czytaniu powieści Hilla, co więcej, możliwe jest nawet odczuwanie smutku, że to już koniec, tak jak to było w moim przypadku.

Wielu twierdzi, że o jakości tekstu decyduje pierwsze zdanie. Do „Niksów” przyciąga już myśl przewodnia zamieszczona na okładce: To, co kochasz najbardziej, kiedyś zrani cię najmocniej. To uniwersalne, mocne zdanie sprawia, że natychmiast mamy ochotę poznać historię bohaterów tego opasłego tomu.

Matka była pierwszą osobą, która w dzieciństwie opuściła Samuela. To samo powtórzyło się później z ukochaną – Bethany i najlepszym przyjacielem -  Bishopem. Uczucie odrzucenia towarzyszyło mu przez całe życie. Schronił się przed nim w świecie gry komputerowej Elflandia. Tam był najlepszy, czuł się doceniany i podziwiany. Uważał że w wirtualnym świecie nawiązuje zdecydowanie lepsze relacje, tam nie musiał się bać. Przez całe życie towarzyszyło mu również poczucie niespełnienia. Kariera pisarza, o której marzył od dziecka, mimo wielu starań nie układała się po jego myśli. Zamiast niej sumiennie pełnił funkcję sfrustrowanego wykładowcy literatury w środowisku mało ambitnej młodzieży. Po pracy natychmiast wracał do swojego ulubionego elfickiego świata i robił wszystko by zapomnieć. Nieskutecznie.

Rzeczywistość Samuela zmienia się z dnia na dzień. Pewnego dnia z telewizyjnych wiadomości dowiaduje, się, że jego matka została oskarżona o napaść na gubernatora. Media grzebią w jej przeszłości nazywając hipiską, terrorystką i prostytutką. W ten mało finezyjny sposób, po dwudziestu latach milczenia i nieobecności matka ponownie pojawia się w jego życiu. Samuel dostrzega w tym szansę na spełnienie marzenia o byciu znanym pisarzem. Sytuacja sprawia, że wspomnienia z dzieciństwa wracają, pojawia się również okazja do rozwikłania tajemnic z przeszłości i znalezienia odpowiedzi na pytanie, które nurtowało Samuela od lat: dlaczego matka odeszła?

Akcja powieści rozgrywa się w wielu planach czasowych. Niektóre retrospekcje sięgają lat 40. XX wieku. Historia swym zasięgiem obejmuje okres od 1968 roku – czas rozkwitu ruchu hipisowskiego, słynnego protestu przeciwko wojnie w Wietnamie aż do współczesności – lat dwutysięcznych – protestów przeciwko wojnie w Iraku i tych prowadzonych przez Occupy Wall Street, wynikłych z  kryzysu finansowego w 2011 roku.

Hill jawi się jako uważny, krytyczny obserwator współczesnego świata, zwłaszcza Ameryki. Historia Samuela staje się pretekstem do wypowiedzi o politykach, manipulacjach mediów, wszechobecnym konsumpcjonizmie, uzależnieniu od gier komputerowych, zdrowym odżywianiu, mankamentach amerykańskiego systemu edukacji, fobiach, brutalności policji, ruchach społecznych. W zasadzie żadna aktualna bolączka nie uchodzi uwadze autora.

„Niksy” to znakomita powieść szkatułkowa, mieszcząca trzy fabuły w jednej. Misterna konstrukcja, gąszcz wątków i różnorodność wywoływanych emocji w mistrzowski sposób buduje napięcie u czytelników. Nie ma tu zbędnych elementów, każdy najdrobniejszy wątek finalnie okazuje się kluczowym dla rozwiązania całej zagadki.

Bez wątpienia mocną stroną prozy Hilla są dialogi. Napisane z rozmachem, momentami wręcz teatralne. Niektóre z nich, jak rozmowa Samuela z jedną ze studentek o popełnionym przez nią plagiacie, czy monolog o zdrowym odżywianiu, trafią jako wzorce na lekcje kreatywnego pisania, dla przyszłych adeptów sztuki i znajdą swoje miejsce w historii współczesnej literatury amerykańskiej. Właśnie w dialogach i monologach ujawnia się poczucie humoru, ironia i dystans autora.

O wybitności „Niksów” decydują również znakomicie narysowane postaci. Pełnokrwiste, wielowymiarowe, z życia wzięte. Wszyscy bohaterowie zmagają się z tym, z czym zdarza się zmagać każdemu z nas: niespełnieniem, poczuciem winy, odrzuceniem, żalem, wielorakimi kompleksami, porażkami. Postaci drugoplanowe są równie wyraziste, w niczym nie ustępują tym obsadzonym w głównych rolach. Sylwetka niezrównoważonego policjanta Browna zostaje w głowie na długo po zakończeniu lektury.

Podobno pierwszą książkę nosimy w sobie przez całe życie. Hill nie ukrywa, że w jego debiutanckiej powieści jest wiele wątków autobiograficznych. Jest to debiut o jakim marzy każdy autor. Jestem pewna, że po przeczytaniu tej książki każdy piszący pomyśli sobie: właśnie tak chciałbym pisać, wielu też boleśnie uświadomi sobie, dlaczego pisarzami/pisarkami nigdy nie zostaną. Jeśli tak wygląda pierwsza książka, to strach pomyśleć, co będzie dalej? Bo, czy da się jeszcze lepiej, czy można wymyślić coś bardziej interesującego? 

Z tymi pytaniami niewątpliwie będzie musiał zmierzyć się Hill. Nie będzie to łatwe, bo poprzeczka została ustawiona bardzo wysoko, a oczekiwania czytelników po takim debiucie będą olbrzymie. Nie dziwi, że na podstawie „Niksów” już powstaje serial telewizyjny z Meryl Streep w roli Faye – matki Samuela. Niektórzy nawet porównują  Hilla do Dickensa. Póki co jest to może zbyt daleko idące i nieco na wyrost, ale nie zupełnie bezpodstawne. Z radością i niecierpliwością czekam na kolejne dokonania Hilla, bo jest to niewątpliwie jeden z najciekawszych debiutów ostatnich lat. Czas oczekiwania umilę sobie oglądając „Niksy” w telewizji.

Niksa to ktoś, kogo kochałeś, ale nie potrafiłeś przy sobie zatrzymać, albo coś nieuchwytnego, czego szukasz przez całe życie , o czym marzysz, choć jest nieosiągalne. Każdy ma swoją niksę. Właśnie dlatego każdy powinien przeczytać tę książkę.

Ocena: 10/10
N.Hill, „Niksy”, Wydawnictwo Znak 2017.

*Dziękuję Wydawnictwu Znak za przekazanie egzemplarza do recenzji.
*Książka na stronie wydawcy.

*Wszystkie cytowane fragmenty pochodzą z recenzowanej książki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz