Chciałoby się, żeby tekst nowej, długo oczekiwanej powieści Ignacego Karpowicza był tak piękny, jak jej okładka. Niestety, ten pierwszy mocno rozczarowuje, oferując niewiele poza językową zręcznością, znaną z poprzednich książek autora. Szkoda.
Ości zachwyciły mnie językiem. Byłam pod wrażeniem erudycji pisarza, jego zdolności słowotwórczych, wyszukanych gier słownych, zabawy z czytelnikiem. Sońka - poruszyła kameralną, pulsującą od emocji historią. Na nową powieść Karpowicza czekałam z dużą ciekawością i wysokimi oczekiwaniami, którym niestety nie sprostała.
Cicho, cichutko to podzielona na dwie części opowieść o chorobie i przedwczesnej śmierci przyjaciela - Michała oraz losach jego rodziny, uwikłanej w tryby historii.
Pisarczyk - narrator powieści, opowiada historię Michała, tkając ją z pojedynczych scenek, anegdot z wspólnej przeszłości. I tak, wspomnienia ze studenckich wypadów na miasto, mieszają się z obrazami ze szpitala, zapisami kolejnych etapów nagłej, szybko postępującej, śmiertelnej choroby.
Błyskotliwe zdania, zabawne dialogi, gry słowne mają zrobić wrażenie na czytelniku. Odnoszą jednak przeciwny skutek - odwracają uwagę od głównego bohatera, dają poczucie, że autor chce się za nimi schować, na siłę zdystansować od bardzo osobistej, bolesnej historii. Urywkowość i fragmentaryczność tej opowieści nie pozwalają, w gruncie rzeczy dobrze poznać Michała, zżyć się z nim, ani przejąć jego losem.
Dużo lepiej wypada druga część powieści: historia Anny - ciotki Michała, która w wyniku zdarzeń losowych staje się jego przybraną matką, Kobieta pochodzi z rodziny przesiedleńców, całe życie marzyła o wyrwaniu się ze wsi. Nie udało się. Żyła w poczuciu krzywdy, niespełnienia goryczy. To, czego zdecydowanie zabrakło w opowieści o Annie, to pokazania szerszej panoramy: historycznej i osobistej. Przez to niektóre fragmenty sprawiają wrażenie doklejonych, mających pełnić rolę wypełniacza.
W ostatnich latach powstało w literaturze polskiej kilka mocnych książek o żałobie, oswajaniu śmierci. Ich siła tkwiła w prostocie języka i prawdzie emocjonalnej, a sukces pokazał, że liczą się one dużo bardziej, niż erudycyjne popisy. Po taki temat warto sięgać bez strachu przed obnażeniem, pokazaniem wrażliwych miejsc. Tej odwagi u Karpowicza zabrakło.
Cicho, cichutko to powieść z ogromnym, niewykorzystanym potencjałem. Cały jej sens zginął pod efekciarskimi sztuczkami. Frazy mające dawać poczucie głębi i mądrości, niebezpiecznie ocierają się o banał i kicz. To, co miało wzruszać - irytuje i drażni miałkością i manieryzmem. Wielka szkoda, choć zagorzali fani Karpowicza znajdą w tej powieści wszystkie charakterystyczne cechy jego stylu i pewnie nie będą zawiedzeni.
I. Karpowicz, Cicho, cichutko, Wydawnictwo Literackie 2021.
* Dziękuję Wydawnictwu Literackiemu za przekazanie egzemplarza do recenzji.
Szkoda, zapowiadała się super książka...
OdpowiedzUsuń