niedziela, 14 października 2012

Dziennik zakrapiany nudą



„Dziennik zakrapiany rumem” Huntera S. Thompsona będzie dużym rozczarowaniem dla wszystkich, którzy, podobnie jak ja, spodziewali się niepowtarzalnego klimatu stworzonego przez autora w „Lęku i odrazie w Las Vegas”. 

Zamiast szaleństwa i jazdy bez trzymanki, mamy tu jedynie monotonną przejażdżkę. Trudno też oprzeć się wrażeniu, że cały głębszy sens tej powieści utonął w hektolitrach alkoholu.


Głównym bohaterem powieści jest niespokojny duch, dziennikarz Paul Kemp. Pewnego dnia postanawia dołączyć do będącej w stanie rozkładu redakcji gazety „Daily News” w Puerto Rico. W tym miejscu przekonuje się, że marzenia o poważnej pracy dziennikarskiej musi zostawić za progiem, gdyż gazeta okazuje się być bardziej połączeniem domu wariatów ze schroniskiem dla bezdomnych. Paul bardzo szybko jednak znajduje wspólny język z dwoma zdegenerowanymi, acz interesującymi jednostkami: Bobem Salą i dużo młodszym kolegą po fachu Yeamonem. Wokół przygód tej trójki zbudowana jest cała fabuła książki.


Właściwie trudno tu mówić o jakiejkolwiek akcji, gdyż panowie zajmują się przede wszystkim włóczeniem po okolicznych barach klasy D, kontemplowaniem piękna wyspy San Juan na plaży oraz nawiązywaniem rozlicznych znajomości z miejscowymi pięknościami. Ich głównym posiłkiem są hamburgery, a napojem pity w ilościach przemysłowych tytułowy rum, który wręcz wylewa się z każdej strony tego tekstu. W takim entourage'u trudno skupić się na pisaniu artykułów, czy szukaniu ciekawych tematów. Siłą rzeczy sytuacja w „Daily News”, schodzi na dalszy plan. Żeby nie było całkowicie nudno w tej leniwej, zadymionej atmosferze pojawia się oczywiście wątek miłosny w postaci pięknej Chenault, którą Kemp jest zafascynowany od pierwszego spotkania. Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie fakt, że jest ona dziewczyną Yeamona, co stwarza jednak pewne komplikacje. Jak w każdej teoretycznie dobrej powieści nie brakuje tu również historii kryminalno-przestępczej.

„Dziennik zakrapiany rumem” jest książką niezwykle monotonną, żeby nie powiedzieć nudną. Aby być sprawiedliwym, należy dodać, że, gdy już uda nam się przepłynąć ten ocean rumu, nie zakrztusić po drodze dymem cygar i nie umrzeć z przedawkowania narkotyków, dostaniemy szansę odkrycia w powieści drugiego dna, które ratuje całe przedsięwzięcie. W tej drugiej warstwie chodzi o poszukiwanie własnej tożsamości, miejsca w świecie, a jednocześnie strach przed zakotwiczeniem, podjęciem odważnych decyzji i dokonaniu trudnych wyborów.

Zanim przeczytałam książkę, obejrzałam jej ekranizację z jednym z moich ulubionych aktorów – Johnnym Deppem w roli głównej. Film, mimo dużych oczekiwań, wydał mi się płaski i nieinteresujący. Ratowały go jedynie piękne krajobrazy i kilka zabawnych scen. Zrzuciłam to wtedy na karb słabego aktorstwa. Po lekturze książki wiem już, że film po prostu nie mógł być lepszy, z uwagi na to, że tekst, w oparciu, o który powstał, nie pozwalał na pokazanie aktorskiego kunsztu.

„Dziennik zakrapiany rumem” podobno zawiera wątki autobiograficzne. Zastanawiam się więc, z czego wynika słabość tekstu, skoro wiadomo, że Thompson osobowość i życie miał, delikatnie mówiąc, barwne? Co kiedyś szokowało i wzbudzało kontrowersję, dziś jest jedynie przysłowiową bułką z masłem. Wszystko to sprawia, że książka jest lekturą dobrą jedynie dla miłośników rumu i innych używek oraz zagorzałych fanów autora, którzy mają ochotę wziąć udział w dyskusji: dlaczego „Lęk i odraza w Las Vegas” była lepsza. Reszcie polecam dokonanie innego czytelniczego wyboru na coraz zimniejsze jesienne wieczory.


Ocena: 5/10
H .S .Thompson, „Dziennik zakrapiany rumem”, Niebieska Studnia 2010.
*Książkę zrecenzowałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Niebieska Studnia http://www.niebieskastudnia.pl/.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz