Taśmy rodzinne Macieja Marcisza to dobrze
rokujący na przyszłość, choć niepozbawiony wad debiut literacki.
Przyznam szczerze, że
hasło: „debiut literacki” zawsze wywołuje u mnie podejrzliwość. Określenie
„polski debiut literacki” – chęć ucieczki. Czytanie większości z nich przypomina
senny koszmar, z którego chcemy się jak najszybciej obudzić i jest drogą przez
mękę. Prawdziwe objawienia i perełki w tej kategorii zdarzają się rzadko. Dla
recenzentów pisanie o powieściach z tej półki jest najtrudniejszym wyzwaniem.
Jak napisać prawdę o książce i nie zniechęcić przy okazji autora do dalszego
rozwoju, jeśli nasza opinia jest negatywna? Dlatego z reguły nie czytam
polskich debiutów literackich. Jednak czasami od reguły zdarzają się wyjątki. Do
sięgnięcia po Taśmy rodzinne zachęcił
mnie interesujący temat oraz patronat medialny jednego z moich ulubionych
magazynów. Uznałam, że to za wystarczająca rekomendacja. Ogólnie rzecz biorąc była
to dobra decyzja.
Marcin Małys jest
trzydziestoletnim artystą wizualnym z ambicjami. Problemy: 63 tysiące długu i
prowadzenie rozrywkowego trybu życia w stolicy. Wybawieniem dla głównego
bohatera ma być majątek odziedziczony po ojcu. Nestor rodu Małysów jednak nagle
zmienia zdanie: postanawia wydziedziczyć syna, a pieniądze przekazać na cele
charytatywne. Gdy znajomi bombardują smsami z prośbami o zwrot pieniędzy,
skrzynka mailowa pęka w szwach od ponagleń i wezwań do zapłaty, a na karku czuć
oddech komornika, nie pozostaje nic innego, jak schować ambicję z dumą do
kieszeni i wrócić do domu rodzinnego. Tam czekają na Marcina dawne konflikty i
nierozwiązane problemy z przeszłości, którym będzie musiał stawić czoło.
Druga część powieści to
narracja prowadzona przez ojca – Jana Małysa. Jest to klasyczna historia „od
pucybuta do milionera”. Pochodzący z małej miejscowości Małys – senior w
dzieciństwie doświadczył biedy i przemocy domowej. Jako dorosły człowiek ma jeden
cel – awansować społecznie i raz na zawsze pożegnać biedę. Początek lat 90.,
okres transformacji ustrojowej to wymarzony czas dla dorobkiewiczów. Nagle
świat stanął otworem, pojawiło się mnóstwo nowych możliwości i przez jakiś czas
wydawało się, że tortu wystarczy dla wszystkich. Dzięki sprytowi, obrotności i
determinacji Jan Małys szybko dorabił się dużego majątku na handlu artykułami
spożywczymi. Apetyt rośnie jednak w miarę jedzenia i równie szybko padł ofiarą żądzy
pieniądza. Chce więcej, więcej i więcej. Ceną stale rosnącego statusu
materialnego jest nieobecność w domu i brak czasu dla rodziny, Powroty są
ciągłą próbą nadrobienia straconego czasu, a autorytet budowany za pomocą
pieniędzy i krzyku. Bezskutecznie.
Ulubioną rozrywką
rodziny Malysów są zakupy. Cotygodniowe wyprawy do nowo powstałej galerii
handlowej są jednym z nielicznych elementów spajających rodzinę. Kupują
wszystko i dużo, żeby przypadkiem nie zabrakło. Marcin i dwójka jego rodzeństwa:
Magda i Maks przebierają w markowych ubraniach, najnowszych zabawkach, „zagranicznych”
słodyczach. Umiar to dla nich pojęcie ze słownika wyrazów obcych. Kolejnym
polem konsumpcyjnej eksploracji jest dom. W wiecznym remoncie i przebudowie, bo
przecież trzeba być na czasie, nadążać za trendami. To ostatnie niewątpliwie
jest konikiem matki – Alicji Małys. Teoretycznie – westalki domowego ogniska,
kobiety wrażliwej. Praktycznie pełniącej rolę luksusowej paprotki i z trudem
panującej nad domowym chaosem.
Wydaje się, że rodzinie
nie brakuje niczego. Mają wszystko. Poza miłością, bliskością, ciepłem. Nadwrażliwemu
Marcinowi od początku trudno się odnaleźć w rodzinie. Sytuacji nie ułatwiają surowy
ojciec i rodząca się homoseksualna orientacja. Brat Marcina – Maks, jest
uzdolniony wokalnie, wygrywa dziecięce konkursy, nagrał płytę z kolędami,
koncertuje. On sam także chciałby być w czymś najlepszy, zaimponować rodzinie,
być podziwianym. Niestety, bardzo długo nie wie, co mógłby robić w życiu.
Drugim ulubionym
zajęciem rodziny Małysów jest szydzenie z ludzi gorzej sytuowanych
od nich. Dotyczy to zwłaszcza części rodziny ze strony ojca, która pozostała na
wsi. Szybko okazało się, że dziki kapitalizm lat 90. nie obdzielił wszystkich
po równo. Podział na nowobogackich i mniej zaradną resztę pogłębiał się z
każdym rokiem, a coraz mocniej widoczne różnice ekonomiczne utrudniały
codzienne relacje międzyludzkie. Zawiść i zazdrość stała się chlebem
powszednim, nawet w najbliższym otoczeniu. Ci którzy nie spędzali wakacji all
inclusive na greckiej wyspie i nie byli odziani od stóp do głów w „metki”, z
marszu zostawali uznani za gorszych. Minimalizm jako styl życia w latach 90. również
był pojęciem ze słownika wyrazów obcych. To w debiucie Marcisza zostało doskonale
pokazane.
Tytułowe taśmy
rodzinne, czyli po prostu kasety VHS z uwiecznionymi ważnymi momentami z życia
rodziny, stały się przyczyną konfliktu i doprowadziły do zerwania kontaktów
Marcina zarówno z rodzicami, jak i z rodzeństwem. To także świetna metafora
tego, jak bardzo oficjalna wersja naszego życia, którą prezentujemy światu,
różni się od tej prawdziwej. Ile fałszu, hipokryzji kryje się często w zapisach
pozornie szczęśliwych chwil: wakacji, świąt, urodzin. Taktyka „nie mów nikomu,
co się dzieje w domu” miała i wciąż ma wielu wyznawców.
Taśmy
rodzinne Macieja Marcisza to cenna i w gruncie rzeczy udana
próba stworzenia powieści o okresie transformacji ustrojowej. Konsumpcjonizm, wyścig
szczurów, roszczeniowość, to zjawiska
dobrze znane pokoleniu trzydziestolatków. Autora cechuje bardzo dobry słuch
literacki. Proza wyróżnia się celnymi obserwacjami, błyskotliwymi pointami poczuciem humoru, a także empatią wobec
bohaterów i ich postaw. To również, a może przede wszystkim gorzka saga
rodzinna o nieumiejętności budowania bliskich relacji, poszukiwaniu własnej
tożsamości, niedojrzałości, strachu przed wzięciem odpowiedzialności za swoje
życie i decyzje. Z Taśm rodzinnych,
płyną również bardziej oczywiste wnioski o tym, że nie wszystko można kupić i,
że pieniądze szczęścia nie dają.
Główny zarzut wobec debiutu Marcisza jest taki, że powieść jest miejscami przegadana. Niektóre sceny i
opisy mogłyby być zdecydowanie krótsze. Byłoby to z korzyścią dla fabuły, która
w takim kształcie miejscami się rozmywa i traci rytm, a szkoda. Takie
postępowanie jest częste dla debiutantów, którzy z reguły mają dużo do
powiedzenia i korzystając z możliwości szerszej wypowiedzi, chcą powiedzieć
wszystko od razu, nie zawsze umiejętnie selekcjonując przy tym wartościowe
treści. Tego typu niedociągnięcia można łatwo wybaczyć, gdy całość prezentuje
dobry poziom. Pojawiają się tu też dość schematyczne rozwiązania fabularne, ale
to już wyłącznie rzecz gustu.
Marcisz, to nazwisko,
które zdecydowanie warto zapamiętać. Literacki debiut pokazuje, że w tym
autorze drzemie duży potencjał, który w przyszłości być może zaowocuje równie
ciekawymi dokonaniami. Osobiście zamierzam uważnie przyglądać się Jego dalszym
pisarskim poczynaniom, bo Taśmy rodzinne
niewątpliwie wypełniły pewną lukę w literaturze polskiej. I za tę odwagę w
podejmowaniu niełatwych tematów należą Mu się brawa.
M.Marcisz,
Taśmy rodzinne, Wydawnictwo W.A.B.
2019.
*Dziękuję
Wydawnictwu W.A.B. za przekazanie
egzemplarza do recenzji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz