poniedziałek, 3 czerwca 2019

Dorosłe dzieci


Taśmy rodzinne Macieja Marcisza to dobrze rokujący na przyszłość, choć niepozbawiony wad debiut literacki.

Przyznam szczerze, że hasło: „debiut literacki” zawsze wywołuje u mnie podejrzliwość. Określenie „polski debiut literacki” – chęć ucieczki. Czytanie większości z nich przypomina senny koszmar, z którego chcemy się jak najszybciej obudzić i jest drogą przez mękę. Prawdziwe objawienia i perełki w tej kategorii zdarzają się rzadko. Dla recenzentów pisanie o powieściach z tej półki jest najtrudniejszym wyzwaniem. Jak napisać prawdę o książce i nie zniechęcić przy okazji autora do dalszego rozwoju, jeśli nasza opinia jest negatywna? Dlatego z reguły nie czytam polskich debiutów literackich. Jednak czasami od reguły zdarzają się wyjątki. Do sięgnięcia po Taśmy rodzinne zachęcił mnie interesujący temat oraz patronat medialny jednego z moich ulubionych magazynów. Uznałam, że to za wystarczająca rekomendacja. Ogólnie rzecz biorąc była to dobra decyzja.

Marcin Małys jest trzydziestoletnim artystą wizualnym z ambicjami. Problemy: 63 tysiące długu i prowadzenie rozrywkowego trybu życia w stolicy. Wybawieniem dla głównego bohatera ma być majątek odziedziczony po ojcu. Nestor rodu Małysów jednak nagle zmienia zdanie: postanawia wydziedziczyć syna, a pieniądze przekazać na cele charytatywne. Gdy znajomi bombardują smsami z prośbami o zwrot pieniędzy, skrzynka mailowa pęka w szwach od ponagleń i wezwań do zapłaty, a na karku czuć oddech komornika, nie pozostaje nic innego, jak schować ambicję z dumą do kieszeni i wrócić do domu rodzinnego. Tam czekają na Marcina dawne konflikty i nierozwiązane problemy z przeszłości, którym będzie musiał stawić czoło.

Druga część powieści to narracja prowadzona przez ojca – Jana Małysa. Jest to klasyczna historia „od pucybuta do milionera”. Pochodzący z małej miejscowości Małys – senior w dzieciństwie doświadczył biedy i przemocy domowej. Jako dorosły człowiek ma jeden cel – awansować społecznie i raz na zawsze pożegnać biedę. Początek lat 90., okres transformacji ustrojowej to wymarzony czas dla dorobkiewiczów. Nagle świat stanął otworem, pojawiło się mnóstwo nowych możliwości i przez jakiś czas wydawało się, że tortu wystarczy dla wszystkich. Dzięki sprytowi, obrotności i determinacji Jan Małys szybko dorabił się dużego majątku na handlu artykułami spożywczymi. Apetyt rośnie jednak w miarę jedzenia i równie szybko padł ofiarą żądzy pieniądza. Chce więcej, więcej i więcej. Ceną stale rosnącego statusu materialnego jest nieobecność w domu i brak czasu dla rodziny, Powroty są ciągłą próbą nadrobienia straconego czasu, a autorytet budowany za pomocą pieniędzy i krzyku. Bezskutecznie.

Ulubioną rozrywką rodziny Malysów są zakupy. Cotygodniowe wyprawy do nowo powstałej galerii handlowej są jednym z nielicznych elementów spajających rodzinę. Kupują wszystko i dużo, żeby przypadkiem nie zabrakło. Marcin i dwójka jego rodzeństwa: Magda i Maks przebierają w markowych ubraniach, najnowszych zabawkach, „zagranicznych” słodyczach. Umiar to dla nich pojęcie ze słownika wyrazów obcych. Kolejnym polem konsumpcyjnej eksploracji jest dom. W wiecznym remoncie i przebudowie, bo przecież trzeba być na czasie, nadążać za trendami. To ostatnie niewątpliwie jest konikiem matki – Alicji Małys. Teoretycznie – westalki domowego ogniska, kobiety wrażliwej. Praktycznie pełniącej rolę luksusowej paprotki i z trudem panującej nad domowym chaosem.

Wydaje się, że rodzinie nie brakuje niczego. Mają wszystko. Poza miłością, bliskością, ciepłem. Nadwrażliwemu Marcinowi od początku trudno się odnaleźć w rodzinie. Sytuacji nie ułatwiają surowy ojciec i rodząca się homoseksualna orientacja. Brat Marcina – Maks, jest uzdolniony wokalnie, wygrywa dziecięce konkursy, nagrał płytę z kolędami, koncertuje. On sam także chciałby być w czymś najlepszy, zaimponować rodzinie, być podziwianym. Niestety, bardzo długo nie wie, co mógłby robić w życiu.

Drugim ulubionym zajęciem rodziny Małysów jest szydzenie z ludzi gorzej sytuowanych od nich. Dotyczy to zwłaszcza części rodziny ze strony ojca, która pozostała na wsi. Szybko okazało się, że dziki kapitalizm lat 90. nie obdzielił wszystkich po równo. Podział na nowobogackich i mniej zaradną resztę pogłębiał się z każdym rokiem, a coraz mocniej widoczne różnice ekonomiczne utrudniały codzienne relacje międzyludzkie. Zawiść i zazdrość stała się chlebem powszednim, nawet w najbliższym otoczeniu. Ci którzy nie spędzali wakacji all inclusive na greckiej wyspie i nie byli odziani od stóp do głów w „metki”, z marszu zostawali uznani za gorszych. Minimalizm jako styl życia w latach 90. również był pojęciem ze słownika wyrazów obcych. To w debiucie Marcisza zostało doskonale pokazane.

Tytułowe taśmy rodzinne, czyli po prostu kasety VHS z uwiecznionymi ważnymi momentami z życia rodziny, stały się przyczyną konfliktu i doprowadziły do zerwania kontaktów Marcina zarówno z rodzicami, jak i z rodzeństwem. To także świetna metafora tego, jak bardzo oficjalna wersja naszego życia, którą prezentujemy światu, różni się od tej prawdziwej. Ile fałszu, hipokryzji kryje się często w zapisach pozornie szczęśliwych chwil: wakacji, świąt, urodzin. Taktyka „nie mów nikomu, co się dzieje w domu” miała i wciąż ma wielu wyznawców.

Taśmy rodzinne Macieja Marcisza to cenna i w gruncie rzeczy udana próba stworzenia powieści o okresie transformacji ustrojowej. Konsumpcjonizm, wyścig szczurów, roszczeniowość,  to zjawiska dobrze znane pokoleniu trzydziestolatków. Autora cechuje bardzo dobry słuch literacki. Proza wyróżnia się celnymi obserwacjami, błyskotliwymi pointami  poczuciem humoru, a także empatią wobec bohaterów i ich postaw. To również, a może przede wszystkim gorzka saga rodzinna o nieumiejętności budowania bliskich relacji, poszukiwaniu własnej tożsamości, niedojrzałości, strachu przed wzięciem odpowiedzialności za swoje życie i decyzje. Z Taśm rodzinnych, płyną również bardziej oczywiste wnioski o tym, że nie wszystko można kupić i, że pieniądze szczęścia nie dają.

Główny zarzut wobec debiutu Marcisza jest taki, że powieść jest miejscami przegadana. Niektóre sceny i opisy mogłyby być zdecydowanie krótsze. Byłoby to z korzyścią dla fabuły, która w takim kształcie miejscami się rozmywa i traci rytm, a szkoda. Takie postępowanie jest częste dla debiutantów, którzy z reguły mają dużo do powiedzenia i korzystając z możliwości szerszej wypowiedzi, chcą powiedzieć wszystko od razu, nie zawsze umiejętnie selekcjonując przy tym wartościowe treści. Tego typu niedociągnięcia można łatwo wybaczyć, gdy całość prezentuje dobry poziom. Pojawiają się tu też dość schematyczne rozwiązania fabularne, ale to już wyłącznie rzecz gustu.

Marcisz, to nazwisko, które zdecydowanie warto zapamiętać. Literacki debiut pokazuje, że w tym autorze drzemie duży potencjał, który w przyszłości być może zaowocuje równie ciekawymi dokonaniami. Osobiście zamierzam uważnie przyglądać się Jego dalszym pisarskim poczynaniom, bo Taśmy rodzinne niewątpliwie wypełniły pewną lukę w literaturze polskiej. I za tę odwagę w podejmowaniu niełatwych tematów należą Mu się brawa.

M.Marcisz, Taśmy rodzinne, Wydawnictwo W.A.B. 2019.
*Dziękuję Wydawnictwu W.A.B. za przekazanie egzemplarza do recenzji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz