Potrzebowałam
grubej, smutnej powieści. Takiej, która pochłonie mnie bez reszty i pozwoli nie
myśleć o niczym innym. Dokąd odchodzą
parasolki, wydawała się idealnie spełniać wszystkie kryteria.
Do sięgnięcia po tę
powieść zachęciło mnie polecenie Oli z Parapetu Literackiego,
która uznała ją za jedną z najlepszych książek ubiegłego roku. Gdy wreszcie
otrzymałam ją w prezencie, nie mogłam doczekać się lektury. Z uwagi na dużą
objętość (600 stron), postanowiłam odłożyć ją jednak na wakacje, kiedy będę miała
więcej czasu.
Życie twórcy dywanów - Fazala Elahiego to swoiste ćwiczenia z utraty:
najpierw opuszcza go żona, krótko po tym w tragicznych okolicznościach umiera
jego mały syn. Zostają mu jedynie zrzędliwa siostra – Amina oraz niemy kuzyn o
nadprzyrodzonych zdolnościach – Badini. Pogrążony w rozpaczy Elahi usiłuje na
nowo znaleźć sens życia. Gdy wydaje się, że wyszedł na prostą, los ponownie
wystawia gorliwego muzułmanina na próbę.
Baśniowa powieść,
zanurzona w świecie Orientu początkowo urzeka. Mnóstwo tu melancholii,
alegorii, realizmu magicznego. Niestety w miarę rozwoju fabuły nasila się atmosfera
religijnego wzmożenia i pseudo duchowego
natchnienia, które niebezpiecznie ociera się o kicz i banał. To drażni, a
rozciągnięte na sześciuset stronach zwyczajnie męczy. Zakończenie całości mnie
osobiście nieco rozczarowało.
Jeśli lubicie opasłe,
smutne powieści, bez happy endu, a do tego jesteście zagorzałymi fanami Orientu
i wszystkiego, co się z nim wiąże, z całą pewnością będzie to coś dla was. Moje
oczekiwania wobec tej książki były dużo większe i ogólnie rzecz biorąc jestem
zawiedziona po lekturze.
A.Cruz,
Dokąd odchodzą parasolki, tł. W.
Charchalis, Wydawnictwo
Rebis 2018.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz