sobota, 27 kwietnia 2013

Nowojorscy kochankowie


O związkach, takich jak ten Patti Smith i Roberta Mapplethorpe’a , zwykło się mawiać: taka miłość się nie zdarza. „Poniedziałkowe dzieci” to jednak nie tylko historia miłosna napisana w piękny sposób, ale także hołd złożony największemu przyjacielowi, rzecz o pasji i, o tym, że zawsze warto podążać za swoimi marzeniami.


Poznali się latem 1967 roku. Dwudziestoletnia Smith, przyjechała do Nowego Jorku, by rozpocząć nowe życie, zostawiając za sobą bolesne wydarzenia z przeszłości. Rozpaczliwie poszukiwała pracy, w końcu znalazła zatrudnienie w księgarni. Mapplethorpe, zjawił się tam pewnego dnia, by kupić naszyjnik, który podobał się Patti najbardziej ze wszystkich tam dostępnych. Taki był początek znajomości, która zaważyła na jej całym późniejszym życiu i w rozrachunku okazała się być tą najważniejszą.


Obydwoje nie mieli nic, poza determinacją i silnym przekonaniem, że zostaną artystami. Choć brzmi to bajkowo i naiwnie, oni konsekwentnie realizowali swoje zamiary. Początkowo byli bezdomni, zajmowali się więc włóczeniem po ulicach Nowego Jorku w poszukiwaniu noclegu. Odkrywali przy tym, że łączy ich dużo więcej niż fakt, że urodzili się w poniedziałek.

„Poniedziałkowe dzieci” w całości są zapisem uczucia, które ich połączyło. W pierwszym momencie była to przede wszystkim ogromna fascynacja erotyczna. Później więź duchowa i artystyczna, na końcu przyjaźń. Od początku wzajemnie się inspirowali i napędzali do działań twórczych. Patti była pod wpływem intelektualnym Roberta. Traktowała go jak mistrza i wyrocznię. Każdy obraz, wiersz, czy piosenkę którą napisała „oddawała” do jego oceny. On z myślą o niej tworzył swoje instalacje i fotografie. Smith opisuje w książce także to, co ich różniło: odrębne „ścieżki kariery”, wizje swojego miejsca w sztuce, a przede wszystkim podejście do sławy i pieniędzy. Artystka pisze również o ciemnych kartach tej niezwykłej love story. Dotyczą one przede wszystkim zmagań Roberta z własną tożsamością seksualną: skłonnościami homoseksualnymi i fascynacji środowiskiem sado – maso.

Niezwykle istotnym tematem tej autobiograficznej opowieści jest zawarty w niej obraz Nowego Jorku końca lat 60. i 70. Dzięki lekturze, mamy możliwość zajrzenia do miasta w jednym z najbarwniejszych okresów w jego historii. Smith przybywa, bowiem do Nowego Jorku w czasie, gdy umiera Coltrane. Wraz z głównymi bohaterami, wędrujemy przez Coney Island, aż do Czterdziestej Drugiej Ulicy. Po drodze, odwiedzamy kultowe miejsca, jak Hotel Chelsea, La Quixote, czy Kansas City, gdzie zbierała się cała ówczesna bohema artystyczna. Patti wspomina swoje spotkania z Janis Joplin, Jimmym Hendrixem, czy Allenem Ginsbergiem. Opowiada też o swoich innych mistrzach: Gregorym Corso i Williamie Burroughsie. Wszyscy oni mieli wpływ na muzyczną drogę, którą obrała i w jakiś sposób przyczynili się do nagrania płyty „Horses”, dzięki której dziś nazywana jest matką chrzestną punk rocka i żeńskim odpowiednikiem Boba Dylana.

W ostatnim czasie powstało bardzo wiele autobiografii największych gwiazd muzycznych. Ta jest jednak wśród nich wyjątkowa i zdecydowanie wyróżnia się „w tłumie”. Elementem wyróżniającym jest tu przede wszystkim styl. Smith pisze niezwykle prostym i jednocześnie pięknym językiem. Cechuje go również subtelność i klasa. Nie czuje się tu potrzeby podkoloryzowania i nagięcia rzeczywistości, w celu zbudowania odpowiedniego wizerunku i osiągnięcia w ten sposób zysku. Ta autentyczność i oszczędność środków wyrazu, sprawia, że ładunek emocjonalny całości dodatkowo wzrasta.

Niektórzy recenzenci, piszą o „Poniedziałkowych dzieciach”, że jest to elegia dla przyjaciela. Trudno się z tą opinią nie zgodzić. Niewątpliwie jest to książka, która powstała z potrzeby podzielenia się osobistą historią. Jest to też jednak próba kronikarskiego oddania ducha pewnej społeczno – artystycznej epoki. Najlepiej powstanie tej książki uzasadnia sama autorka, dlatego w tym momencie warto oddać jej głos:
„Byliśmy jak Jaś i Małgosia, ruszyliśmy w czarny las świata. Są tam pokusy, wiedźmy i demony, o których nam się nie śniło, ale jest też wspaniałość, której nawet w najśmielszych porywach sobie nie wyobrażaliśmy. Nikt nie mógł przemówić w imieniu tych dwojga młodych ludzi, nikt nie mógł prawdziwie opowiedzieć o ich dniach i nocach razem. Mogliśmy to zrobić tylko Robert albo ja. To nasza historia, jak mówił. Odszedł, więc mnie przypadło to zadanie.”


Ocena: 9/10
P. Smith, „Poniedziałkowe dzieci”, Wydawnictwo Czarne 2012.



1 komentarz:

  1. Bycie bezdomnym w takim mieście jak Nowy Jork to musi być coś strasznego. Aż mnie ciarki biorą...

    OdpowiedzUsuń