Literatura
polska doczekała się w końcu wielowątkowej, gęstej, mocnej historii o kobietach,
napisanej z kobiecej perspektywy. Warto było czekać.
Bardzo lubię sagi
rodzinne. Gdy przeczytałam opis zamieszczony na tylnej okładce Od jednego Lucypera, od razu wiedziałam,
że to coś dla mnie. Intuicja nie zawiodła, dostałam dużo więcej, niż się
spodziewałam.
Główna bohaterka –
Katarzyna, jest wykładowczynią na holenderskim uniwersytecie. Robi karierę
zawodową, ma dobrą sytuację materialną, choruje na anoreksję. Emigrowała, żeby
uciec od Śląska, chłodu emocjonalnego panującego w jej rodzinie i niemożności
porozumienia z najbliższymi. Jedno zdjęcie, znalezione w szufladzie babci,
które zapamiętała z dzieciństwa, niewypowiedziana historia sprawia, że chce
poznać bliżej losy kobiet w swojej rodzinie. To zmusi ją do konfrontacji i
zweryfikowania dotychczasowych poglądów na temat relacji rodzinnych.
Równolegle przenosimy
się do schyłku lat 40. XX wieku i poznajemy historię Marijki – przodownicy pracy
w chorzowskich zakładach azotowych. Ma poczucie sprawczości, niezależności i
siły płynącej z możliwości awansu zawodowego i społecznego.
Mała historia rodzinna
splata się tu z wielką Historią. Marijka przypadkowo wpada w jej tryby i
niestety staje się ofiarą.
Od
jednego Lucypera, to opowieść o sile rodzinnych więzów.
O tym, że od korzeni nie da się odciąć, a od siebie samego nie można uciec.
Niedopowiedzenia, przemilczenia, trupy trzymane w szafach i to, co zamiecione
pod dywan, żeby ładnie wyglądało w obrazku, zawsze – wcześniej czy później
upomną się o swoje, będą ciążyć, jak niechciany bagaż i utrudniać wzajemne
zrozumienie.
Los powtórzony to nie
wymysł psychologów, a coś, co zdarza się
często. Doświadczenia psychiczne przekazujemy w genotypie, przechodzą
one z pokolenia na pokolenie i mają istotny wpływ na nasze życie. Przodkowie
mogą być źródłem wsparcia i siły, ale bywają też przyczyną słabości, wstydu. Czas
i miejsce urodzenia mocno determinują nasz los. Poza indywidualnymi
uwarunkowaniami, istnieją także tzw. okoliczności dziejowe, na które nie mamy
wpływu.
Czuć, że Anna Dziewit-Meller
napisała tę książkę ze złości, wkurzenia na rzeczywistość i niezgody na częste
w literaturze i kinematografii ukazywanie Śląska przez pryzmat narracji
patriarchalnej. Ten nerw można wyczuć zwłaszcza w języku. Dosadnym, mocnym, bez
upiększeń.
To powieść niezwykle
zaangażowana społecznie. Mamy tu całe spectrum ważnych tematów, trafnych
spostrzeżeń i komentarzy. Od emancypacji i statusu kobiet, przez pokątne
aborcje dokonywane w latach 50.,brak systemowego wsparcia i możliwości wyboru,
po rzeczywistość panującą na oddziałach położniczych w polskich szpitalach lat
80., która bardzo często była daleka od hasła: Rodzić po ludzku. Pojawiają się również tematy gwałtu, mobbingu w pracy,
czy wspomniane już zaburzenia odżywiania. Co cenne, pisarka nie unika odważnych
opisów cielesności.
Chciałabym, żeby ta
powieść miała kontynuację, bo jedyny i największy zarzut, jaki mam wobec niej,
to fakt, że jest za krótka. Przez to miejscami nie udało się uniknąć skrótowości.
W Polsce bardzo lubimy porównania. W związku z tym chciałabym, żeby Od jednego Lucypera, stało się rodzimym
odpowiednikiem Ósmego życia. Zdaje
sobie sprawę, że to daleko idące porównanie, ale w zasadzie, dlaczego nie? Zachęcam autorkę do przemyślenia takiej
możliwości J
Należy również docenić
pracę lingwistyczną i dokumentacyjną, którą wykonała Dziewit-Meller. Do
powieści włączony jest język śląski, a fabułę przecinają fragmenty
autentycznych dokumentów IPN-u.
Od
jednego Lucypera, to uniwersalna, dojrzała, pełnokrwista
powieść. Będzie ciekawa i wartościowa dla wszystkich, bez względu na płeć.
Absolutnie podpisuje się pod apelem Sylwii Chutnik, żeby w końcu przestać traktować
literaturę pisaną przez kobiety i opisującą ich doświadczenia jako przeznaczoną
tylko do nich.
A.Dziewit-Meller,Od jednego Lucypera, Wydawnictwo
Literackie 2020.
*Dziękuję Wydawnictwu
Literackiemu za przekazanie egzemplarza do recenzji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz