Nie było mnie tu rok. Do niedawna byłam przekonana, że prowadzenie bloga to dla mnie zamknięta historia. A jednak wracam, bo parafrazując klasyka: „Mój jest ten kawałek podłogi i dziś już wiem, co mam robić".
Zachłanność, chęć bycia na bieżąco, rozpaczliwe próby sprostania oczekiwaniom czytelników i wydawców to grzechy główne blogerów książkowych i osób z zespołem nienasyconego czytelnictwa. Takie postępowanie zawsze kończy się źle i przynosi opłakane skutki. Pogoń za nowościami, presja czasu i przymus pisania na długi czas pozbawiły mnie radości czytania. O prowadzeniu bloga myślałam ze wstrętem. Pisząc ostatnią recenzję, w kwietniu zeszłego roku, myślałam: nigdy więcej!
Po „odstawieniu” bloga znów zaczęłam czytać wyłącznie dla przyjemności, w swoim tempie, bez dręczącej myśli : muszę o tym napisać. Okazało się, że najciekawsze rzeczy dzieją się poza głównym nurtem, wystarczy mieć chęci i czas, by tam zajrzeć. W roku niepisania o książkach miałam zaledwie kilka czytelniczych rozczarowań. Reszta to literackie olśnienia, dzięki którym odzyskałam radość z czytania. Na fali entuzjazmu pomyślałam, że dobrze byłoby się tymi zachwytami z kimś podzielić…
Dziś już nie chcę być kulturalnym wszystkożercą. Wiem, co chcę czytać i gdzie szukać inspiracji lekturowych. Zamierzam dzielić się odkryciami z bocznych dróg, bo często najbardziej wartościowe tytuły, nawet jeśli wydawane przez dużych wydawców, nie są wystarczająco dobrze promowane i w związku z tym nie mają szansy dotrzeć do większego grona odbiorców. Będę to robić na własnych zasadach i w swoim rytmie. Będzie to rytm slow.
Tyle tytułem wstępu, czas na działanie. Sobie życzę wytrwałości, a wam wiele przyjemności z czytania moich tekstów :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz