„Tajny
dziennik” Mirona Białoszewskiego został okrzyknięty najważniejszym wydarzeniem
literackim 2012 r. na długo przed ukazaniem się na rynku. Publikacja została
już wielokrotnie omówiona, skomentowana, oceniona. Ten tekst będzie więc
kolejnym głosem w dyskusji. Czy „Dziennik” faktycznie coś odtajnia, przekonają
się tylko ci najbardziej wytrwali, którzy zdołają przebrnąć przez ponad 900
stron książki.
Białoszewski, któremu największą
popularność przyniósł „Pamiętnik z powstania warszawskiego”, opublikowany w
1970 r., swój dziennik prowadził od 1975 r. praktycznie do śmierci. „Tajny dziennik”
składa się z czterech części: „Dokładne treści”, „Nadawanie”, „Pogorszenie”
(tzw. nowy dziennik, który był prowadzony od grudnia 1981 r.) oraz „Listy do
Eumenid”, czyli prof. Marii Janion, Małgorzaty Barańskiej oraz Marii
Żmigrodzkiej, pisane podczas pobytu w szpitalu w Aninie.
„Tajny dziennik” w całości jest zapisem
codzienności tego niezwykłego pisarza. Ta codzienność natomiast wyraźnie
skupiona jest wokół kilkunastu najbliższych osób. Wśród nich dominujące role
odgrywają: Jadwiga Stańczakowa, Ludwig Hering, Ludmiła Mariańska, Leszek
Soliński oraz Anna i Tadeusz Sobolewscy. Ponadto znajdziemy w nim zapisy z
podróży, opisy żmudnego procesu twórczego, a także działalności
teatralno-dziennikarskiej Białoszewskiego. Nade wszystko jest to jednak kronika
życia kulturalno-towarzyskiego w czasach PRL.
Jest to lektura trudna i wymagająca.
Białoszewski opisuje wszystkie zdarzenia z bardzo bliska, co jest jednocześnie
zaletą i wadą tej książki. Z jednej strony mamy okazję poznać nieznaną twarz
pisarza, z drugiej jednak poziom szczegółowości opisu zdarzeń, miejsc, postaci
wydaje się momentami przesadny i czyni tekst nużącym. Ilość nazwisk i
przypisów, które pojawiają się w tekście, na pierwszy rzut oka wydaje się
zatrważająca. Wszystko to sprawia, że jest to lektura dla cierpliwych,
doświadczonych czytelników.
Zawiodą się też wszyscy łowcy sensacji i
pikantnych szczegółów życia prywatnego. Białoszewski co prawda mówi wprost o
swoim homoseksualizmie, wymienia związki i przygody miłosne, tym razem jednak oszczędza
nam prywatnych detali i starannie ukrywa to, co powinno zostać ukryte. Nie
znajdziemy tu też komentarzy do wydarzeń polityczno-społecznych tamtego okresu.
Zostały one odnotowane, jednak bez specjalnego zaangażowania emocjonalnego.
Po lekturze pozostaje wrażenie, że nadal
nie poznaliśmy „prywatnego Białoszewskiego”, a szczegółowe opisy zdarzeń tylko
uwypuklają jego osobność, samotność w tłumie i oderwanie od rzeczywistości.
Znający dokładnie całą twórczość autora nie znajdą w „Tajnym dzienniku” niczego
nowego, gdyż, jak sam mówił, Białoszewski nigdy nie oddzielił życia od
twórczości.
Ocena 6/10
M.Białoszewski, "Tajny dziennik", Znak, Kraków 2012
*Książkę zrecenzowałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Znak http://www.znak.com.pl/
*Tekst opublikowany wcześniej w "Gazecie Młodych" http://gazeta.mlodych.pl/
Fajna lektura, ale równie dobrze mogłaby mieć 300 zamiast 800 stron, nic by nie straciła
OdpowiedzUsuń... w odróżnieniu od "Dziennika" Mrożka, który mógłby zostać skrócony do 50 stron, bo inaczej jest absolutnie przerażający. Nie chciałam poznać takiego jego blicza, nikt na okładce nie uprzedza, że to grafomaństwo, łzy nad brutalnością świata, który przyznaje nagrody Gombrowiczowi, nie jemu, banalny egotyzm i wymachiwanie butelką wódki. Zgroza.
OdpowiedzUsuńBorosko,objętość "Tajnego dziennika" faktycznie mogłaby być mniejsza. Cal, "Dziennika" Mrożka niestety nie czytałam,także nie mogę się w żaden sposób odnieść ani porównać.
OdpowiedzUsuń