sobota, 7 kwietnia 2012

Przepis na sukces


Śledząc losy bohaterów i słuchając dialogów w polskich serialach, wielokrotnie zastanawiałam się nad kluczem, według którego tworzone są scenariusze, i w czym tkwi sekret olbrzymiej popularności produkcji, które w dużej mierze są ciężkostrawną papką dla średnio zaawansowanych? Oto wyniki mojego dochodzenia w pigułce.

Z miłością w tytule
Nie od dziś wiadomo, że dobry tytuł to połowa sukcesu. Zasadę tę bardzo szybko pojęła i wprowadziła w życie znawczyni branży Ilona Łepkowska, tworząc serialową epopeję pt. „M jak miłość”. Jak wiadomo, miłość to uczucie, które powszechnie budzi wiele pozytywnych emocji i skojarzeń, a jego wielowymiarowość pozwala twórcom na dowolne komplikowanie akcji i rozpisywanie wątków na wiele lat do przodu. I tak ruszyła lawina – czujna konkurencja nie chciała pozostać w tyle i zabrała się do pracy. Jej efektem były kolejne miłosne tasiemce „Pierwsza miłość” i „Tylko miłość”, które również cieszyły się dużą oglądalnością.

Wsi spokojna, wsi wesoła
Ten motyw do polskiego serialu wprowadził Jan Purzycki, tworząc „Złotopolskich”. Produkcja szybko zyskała sympatię zwłaszcza w środowiskach wiejskich. Wydawało się, że nie zagości na antenie za długo, a jednak. Z czasem ludność zadymionych miast zatęskniła za ciszą i spokojem pól i łąk. Ogłoszono powrót do natury i zaczęto spożywać ekologiczne posiłki. W tej potrzebie należy upatrywać sukcesu kolejnych „wiejskich” seriali, czyli „Rancza”, „Blondynki” i „Domu nad rozlewiskiem”.

Beczka śmiechu i wesela
Na słynnym zdaniu „z kogo się śmiejecie – z samych siebie się śmiejecie” zdaje się opierać popularność sitcomów w Polsce. Niekwestionowanym królem tej kategorii jest „Świat według Kiepskich”, przedstawiający w przerysowany sposób obraz Polski B. W konwencji komediowej została sportretowana klasa pracująca w „Heli w opałach”. Szkoda tylko, że rodzime scenariusze nie dorównują kunsztem swym zachodnim pierwowzorom, a gagi zamiast szczerego śmiechu budzą raczej zażenowanie. Honor w tej materii ratuje słynna już „Niania”, równie dobra bądź lepsza niż oryginał. Niewątpliwym światełkiem w tunelu są też świetne „Usta usta” – pierwszy tego typu format na polskim rynku, gdzie w błyskotliwy, zabawny i ironiczny sposób potraktowane zostały tematy tabu i życiowe dramaty. Można więc odetchnąć z ulgą, skoro raz się udało, to może jest nadzieja?

Brudny Harry
Poczucie bezpieczeństwa jest jedną z podstawowych potrzeb człowieka. Każdy z nas marzył o tym, by o jego spokój troszczył się uczciwy stróż prawa, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych. Wielu z nas podziwiało Clinta Eastwooda i kibicowało Kevinowi Costnerowi w jego walce z pazernymi bogaczami. Jeśli przypomnimy sobie wszystkie te fascynacje, z całą pewnością przestanie nas dziwić olbrzymie zainteresowanie serialami typu „Kryminalni” czy „Oficer”, gdzie dobro niszczy zło, słowo spełnia się, a słabsi wygrywają z silnymi. Jego źródło leży właśnie w tych starych jak świat wartościach.

Do krwi ostatniej
Nastroje społeczne w kraju są jedną z przyczyn szczególnie nasilonego ostatnio powrotu do tematyki historycznej. Na tej fali powstał serial „Czas honoru” i emitowany ostatnio „Wojna i miłość 1920”. Nie od dziś wiadomo, że jesteśmy narodem, który potrafi cierpieć jak żaden inny, ale w jeszcze większym stopniu jesteśmy głodni sukcesów, zwłaszcza tych spektakularnych na dużą skalę. Scenarzyści, obserwując tę przyjazną koniunkturę, wprost nie mogli przepuścić tak dobrej okazji. Zręcznie wykorzystując niełatwą historię naszego kraju, dodając do niej bardziej uniwersalne wątki, zaserwowali dania w 100% odpowiadające naszym aktualnym gustom. W ten oto sposób znów sukces jest gwarantowany.

Teoretycznie wszystko się zgadza – przepis jest prosty, łatwy do wykonania, a co najważniejsze zawsze wychodzi, więc czegóż chcieć więcej? Zdaje się jednak, że szefowie „kuchni” w postaci dyrektorów programowych stacji telewizyjnych nie doceniają swoich gości. Wciąż serwuje się nam bowiem ten sam posiłek, składający się w 80% z mocno przesłodzonej mazi. Polscy scenarzyści wychodzą z założenia, że ilość cukru w cukrze po prostu musi się zgadzać. A czasem przecież ma się ochotę na pełnokrwistego befsztyka, czyż nie? Miłośnicy konkretnych dań muszą zadowolić się zachodnimi propozycjami. W najbliższym czasie nie zanosi się na to, że zobaczymy choćby polskiego „Doktora House’a”. Wielbiciele swojskiej kuchni mogą jedynie uraczyć się przaśnym „Na dobre i na złe”. Patrząc na dużą część polskich seriali, ma się czasem ochotę zawołać z całych sił do producentów: czas na zmianę menu, panowie! Tylko czy naprawdę warto się tak wysilać, skoro zawsze można zmienić lokal? 

*Tekst opublikowany wcześniej w "Gazecie Młodych" http://gazeta.mlodych.pl/









3 komentarze:

  1. Hehe, masz rację. Seriale są dostosowywane do poziomu stereotypu odbiorcy, odbiorca dostosowuje się do poziomu papki, papka robi się coraz rzadsza. To znaczy, że będzie z nami coraz gorzej. Jako nieposiadaczka telewizora, polecam seriale amerykańskie ;-) PS. Fajny blog :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście w Polsce też powoli coś się zienia,czego dowodem są choćby "Usta usta",czy ostatnie produkcje HBO "Bez tajemnic" i "Krew z krwi",które polecam.Dziękuję za komplement,dopiero się rozkręcam :-)

      Usuń
  2. Święta prawda. niestety ten zamknięty obieg wzajemnego ogłupiania działa bez zarzutu i chyba nawet przy 17 539 odcinku się nie zatnie

    OdpowiedzUsuń